Papież Franciszek odwiedza centrum przyjęć imigrantów

Papież na granicach

Papież Franciszek nie boi się rozmawiać o wszystkim ze wszystkimi. Nie wyłączając niewierzących. Skąd jednak pochodzi ta jego wolność? Co wnosi do Kościoła? I jaki ma to wpływ na osobę niewierzącą? Zapytaliśmy o to kilka osób („Ślady” nr 3/2013)
John Waters

Każdy z nas obdarzony jest jedyną w swoim rodzaju genialnością, która wykorzystana w naszej pracy, pasji, przyjaźni, życiu rodzi nowość, która musi się objawić. Często brakuje tego w publicznym życiu przywódców politycznych – pragnienia odłożenia na bok formy i protokołu i bycia sobą. W ten sposób przestają oni być prawdziwymi przewodnikami i ostatecznie podążają za ustalonymi już schematami, bez prawdziwego zaangażowania. Skupiając się na tym, co już jest, tracą kontakt ze swoimi zwolennikami, którzy szukają śladu prawdziwego człowieczeństwa, tymczasem nie znajdują niczego.
Doświadczyliśmy tej łaski, by zobaczyć, że każdy z papieży prowadzących Kościół ostatnich pokoleń był ulepiony z innej gliny. Każdy na swój sposób był przywódcą o wielkiej osobowości, która otwierała ogromne możliwości relacji. Każdy z nich był przede wszystkim człowiekiem w pełni rozpoznawalnym, tak że nie mógł zostać pomylony z nikim innym. Każdy przekazywał dalej nauczanie Kościoła, każdy jednak robił to po swojemu. Każdy dawał świadectwo o spojrzeniu i miłości Chrystusa za pośrednictwem własnej osobowości, a nie w suchych kazaniach i wystąpieniach.
Przejście od papieża Benedykta do papieża Franciszka było nieoczekiwane i dramatyczne. Po sześciu miesiącach odzyskaliśmy jednak równowagę i mamy równie dużo powodów do wdzięczności, co do zdumienia. Wydarzył się dziwny cud: nie straciliśmy nic i zyskaliśmy bardzo wiele w okolicznościach, których nikt nigdy wcześniej nie mógł sobie nawet wyobrazić.

Stokroć. Odejście papieża Benedykta XVI było czymś bolesnym, trudnym do zaakceptowania i być może wielu z nas nie miało pewności, czy wszystko nie stanie się stratą.
Tymczasem zyskaliśmy stokroć więcej; i niczym za sprawą cudu do Kościoła weszła nowa siła, huragan miłości, który codziennie przebudza nas do nowej, zaskakującej obietnicy.
Musimy tylko kontemplować zdumiewającą postać papieża Franciszka, by zrozumieć znaczenie tego wszystkiego, by zobaczyć nadzwyczajny rozwój procesu, który objął także nas, przechodząc przez modlitwę i słuchanie naszego umiłowanego papieża Benedykta.
Papież Franciszek zmusił świat do zatrzymania się w drodze i spojrzenia w jego kierunku. Czasem prowadziło to do nieporozumień, wynikających z powierzchowności, a jednak w każdym z nas w głębi serca potęguje się wrażenie, że mamy przed sobą nową postać ojca, niezmiennie ojca, który mówi nam prawdę.
W wywiadzie – niespodziewanym i obszernym – którego udzielił niedawno czasopismu Civiltà Cattolica, Ojciec Święty wzbudził dwa rodzaje ekscytacji, zupełnie skrajne. Pierwszy rodzaj dotyczy tych, którzy generalnie znajdują się daleko od Kościoła i kierują pod jego adresem gorzką krytykę. Wielu z nich wyraziło swoje uznanie dla inicjatyw Papieża, które ich zdaniem są inicjatywami dotyczącymi doktryny. Inna ekscytacja pochodzi od tych, którzy są w samym Kościele i którzy są po prostu zafascynowani osobowością tego człowieka o nazwisku Bergoglio. Ludzie miłujący Kościół dobrze wiedzą, że „zmiana” ogłoszona w mediach na całym świecie nie jest ani pożądana, ani konieczna. Potrzeba, jak zawsze, ucha dostrojonego do częstotliwości uderzeń serca świata.
Nie ma żadnego elementu rozdziału czy też zerwania między dwoma papieżami, lecz ciągłość, ukazująca dramatyczną, ale konieczną zmianę podejścia. Benedykt XVI doprowadził do końca swoje wielkie dzieło, ukazując je w bardzo licznych tekstach, które napisał i opublikował podczas swojego pontyfikatu. Teraz jest czas, by wziąć te osądy i zanieść je światu w sposób, którego Benedykt XVI – z wielu różnych powodów, między innymi wieku i złego stanu zdrowia – nie czuł się na siłach zrealizować.
Franciszek proponuje swoje wyjaśnienia pod postacią anegdot i przykładów, rozjaśniając ich znaczenie prostym językiem, którym mówi o swoim osobistym spotkaniu i doświadczeniu, dotykając bezpośrednio tego strukturalnego pragnienia opowiadania, znajdującego się w głębi ludzkiego serca.
To, co najbardziej uspokaja w tym Papieżu, to nie jego radykalizm ani czułość, ale dopominanie się o to, by na pierwszym planie umieścić jego życie jako człowieka. Wyłania się to w wielu fragmentach wywiadu, na przykład tam, gdzie Papież mówi o tym, że jest grzesznikiem, o wątpliwościach w wierze, o okresie pracy nauczycielskiej, kiedy wysyłał opowiadania swoich uczniów wielkiemu argentyńskiemu pisarzowi Jorge’owi Luisowi Borgesowi, by je ocenił, o swoich upodobaniach artystycznych i muzycznych: Manzonim, Mozarcie, Caravaggiu, Dostojewskim, Hölderlinie, Bachu, Wagnerze. Jednym słowem, człowiek, który chce, byśmy go poznali.

Leczyć rany. Nie ma tak naprawdę bezpośrednich powiązań doktrynalnych, wyłaniających się z wywiadu z Papieżem, ale wiele stymulujących możliwości odmiennego rodzaju relacji między Papieżem i jego ludem. Pretekstem do niezrozumienia może być, między innymi, akcent, jaki Papież kładzie na to, przed czym ksiądz Giussani ostrzegał wiele lat temu: że zasady są niemal formą herezji, jeśli Chrystus nie staje się widoczny. „Widzę wyraźnie – powiedział papież Franciszek – że rzeczą, której Kościół dzisiaj potrzebuje najbardziej, jest zdolność do leczenia ran i rozgrzewania serc wiernych. Kościół potrzebuje bliskości. Wyobrażam sobie Kościół jako szpital polowy po bitwie. Nie ma sensu pytać ciężko rannego, czy ma wysoki poziom cukru i cholesterolu! Trzeba leczyć jego rany. Potem możemy mówić o całej reszcie. Leczyć rany, leczyć rany… i trzeba to rozpocząć od podstaw” (Serce wielkie i otwarte na Boga, wywiad z papieżem Franciszkiem przeprowadzony przez Antonia Spadaro SJ, tłum. J. Siepsiak SJ, K. Nowak SJ, A.P. Bieś SJ, red. D. Piórkowski, K. Stokłosa, cyt. za: www.deon.pl). Papież, on sam to potwierdza, nie mówi nic więcej niż to, co mówi katechizm. Nie proponuje nam odrzucenia zasad, ale skłania nas, abyśmy najpierw wyszli z jeszcze szerzej otwartymi ramionami. Czyniąc to, zwraca uwagę tego, kto słucha, na obecność czegoś bardziej nadzwyczajnego, niż można to sobie wyobrazić albo wymarzyć.
Bóg jest rzeczywisty, powtarza, Bóg jest rzeczywisty. „Faktycznie istnieje bowiem pokusa szukania Boga w przeszłości albo w przyszłości. Pan Bóg jest z pewnością w przeszłości, ponieważ jest w śladach, które pozostawił. I jest także w przyszłości jako obietnica. Ale Bóg «konkretny», że tak powiem, jest dzisiaj. Z tego powodu żale nigdy przenigdy nie pomagają odnaleźć Boga. Dzisiejsze narzekania typu «dokąd zmierza ten barbarzyński świat» kończą się niekiedy pragnieniem stworzenia wewnątrz Kościoła porządku rozumianego jako czysta ochrona, konserwowanie, obrona. Nie: Boga spotykamy dziś. Bóg odsłania się w objawieniu historycznym, w czasie. Czas rozpoczyna procesy, przestrzeń się krystalizuje. Bóg znajduje się w czasie, w trakcie trwających procesów” (tamże).

Zdrowe powietrze. Najbardziej uderzyły mnie słowa Papieża o szpitalu polowym, żywy obraz nowości, którą nam proponuje: „Jest wiele granic. Myślimy o zakonnicach, które żyją w szpitalach: żyją na granicach. Ja żyję dzięki jednej z nich. Kiedy miałem problemy z płucem w szpitalu, lekarz dał mi penicylinę i streptomycynę w pewnej określonej dawce. Zakonnica będąca na dyżurze potroiła ją, ponieważ miała wyczucie, wiedziała, jak to robić, ponieważ przebywała z chorymi cały dzień. Lekarz, który naprawdę był dobry, żył w swoim laboratorium, zakonnica żyła na granicy, dialogowała z granicą cały dzień. Oswoić granice oznacza ograniczyć się do mówienia z odległej pozycji, zamknąć się w laboratoriach. To są rzeczy pożyteczne, ale nasza refleksja musi zawsze wypływać z doświadczenia” (tamże).
Każdego dnia, niczym nadzwyczajna pielęgniarka, papież Franciszek otwiera właśnie okna, by pozwolić stojącym na zewnątrz spojrzeć w głąb ludzkiego serca instytucjonalnego Kościoła, które zostało usunięte głęboko w cień w samym Kościele przez dogmatyczny moralizm, a poza nim – przez głuchą wrogość. Zdrowe powietrze już dotarło do naszych płuc.