
To niewidzialne „tak”
Czego uczy rozmowa na odległość z kardynałem Pizzaballą po latach pracy u jego bokuLata temu ja również doświadczyłem drugiej intifady w Nazarecie, gdzie mieszkałem wraz z innymi Memores Domini. To, co dzieje się dzisiaj, jest o wiele gorsze, ale wtedy też nie było żartów: eksplodujące autobusy, zamachy samobójcze, każdego dnia zabici i ranni, nawet w szpitalu, w którym pracowałem. Wiem, co to znaczy być wstrząśniętym takimi ofiarami, chcieć coś zrobić i czuć się bezradnym, wzruszać się do łez; jednak po krótkim czasie człowiek przyzwyczaja się do horroru, staje się niemal obojętny, nie zatrzymuje się już nawet na chwilę, by się pomodlić. Albo reaguje jak świat: w obliczu niesprawiedliwości, chcąc „czynić sprawiedliwość”, stając się przemocowym jak wszyscy inni.
A jednak w tamtych latach, nawet pośród rozproszenia, miałem wyraźną pewność. Znajoma podarowała mi mały obrazek stylizowanego Nazaretu, całego w szarości, z jedną żółtą kropką: Grotą Zwiastowania. Nikt tego nie widział, ale tam, dwa tysiące lat temu, zaczęło płonąć serce, które pragnęło ocalić cały świat. My, trzech Memores, naszym prostym „tak” – niewidzialnym dla świata, ale konkretnym, bo byliśmy tam, daleko od domu – pozwoliliśmy temu sercu, sercu Jezusa, pozostawać obecnym w samym środku tej rzezi. Każdego dnia mówiliśmy: „Jezu, ofiarujemy Ci wszystko za tych biednych ludzi i tę biedną ziemię”.
Spędziłem potem kilka lat w Jerozolimie, przekonany, że oddanie życia Jezusowi oznacza udział w Jego sposobie zbawienia świata. Jednak ta świadomość powoli schodziła na dalszy plan, zagłuszona przez mnogość rzeczy do zrobienia, jakkolwiek ważnych i szlachetnych. Potem wróciłem do Włoch, podejmując trud rozpoczęcia nowego życia i czując się bezużytecznym w porównaniu z tym, co mogłem zrobić tam. Kiedy na Ukrainie wybuchła wojna, moja pierwsza reakcja była następująca: „Co mogę zrobić?”. I tak, będąc przyjacielem Eleny Mazzoli, która była w Charkowie, pożyczyłem vana i dwa razy pojechałem na polską granicę, żeby odebrać jej dzieciaki. Potem, jak zawsze, życie znów nas pochłania.
7 października 2023 roku zadał mi jednak cios w samo serce. Bo to jest mój dom. Chciałem natychmiast wrócić, coś zrobić. Napisałem nawet do kardynała Pizzaballi: „Jeśli Ksiądz Kardynał mnie potrzebuje, rzucę wszystko i przyjadę, za darmo”. Bo pytanie: „Co mogę zrobić?” natychmiast powraca. Na szczęście, bo jak mogę być szczęśliwy, jeśli inni wokół mnie nie są?
Odpowiedział mi, jak to on, mówiąc między słowami. Bo wiedział, że często mylimy oddawanie życia z działaniem. A oddawanie życia jest patrzeniem Chrystusowi w twarz. I tylko w ten sposób, patrząc na Niego, możemy zrobić wszystko, a nawet więcej. Jakby mi powiedział: nie potrzeba, żebyś przyjeżdżał. Zostań tam, gdzie jesteś, i ofiaruj wszystko. To o wiele bardziej pożyteczne. I w ten sposób zostałem tutaj, cierpiąc za jednych i za drugich, za przyjaciół, których tam mam, i za tych, których nie znam, ale czuję, że są „moi”.
Muszę jednak przyznać, że prawie każdego dnia, zamiast ofiarowania, przeważa gniew. Cierpię z powodu tego, co widzę i czytam, z powodu przemocy i nieludzkiego traktowania po obu stronach, nie mogąc nic zrobić. A modlitwa wydaje się niewystarczająca, niczym ucieczka. Mówię sobie: „Dość, przestań czytać wiadomości”, bo sprawiają, że czuję się źle, ale jednocześnie narasta we mnie taka złość, że zrobiłbym o wiele więcej, niż poszedł tylko na demonstrację: chciałbym „wyeliminować” tych, którzy czynią zło. I uświadamiam sobie, że rozumuję jak świat.
Kiedyś pewien Memor Domini zapytał księdza Giussaniego: „Jak to możliwe, że ja, który chcę żyć dla Chrystusa, rozumuję jak świat?”. Na co on: „To nie w tym rzecz. Chodzi o to, że kiedy ktoś mówi ci prawdę, natychmiast lgniesz do niej”. Otóż to: wciąż wybieram między moją reaktywnością a wzruszeniem, jakie odczuwam, przynależąc do towarzystwa, które powtarza mi chrześcijańskie rzeczy, osądy, których sam nie mógłbym pojąć ani nimi żyć, ale które natychmiast sprawiają, że chcę za nimi podążać.
„Zawsze znajdzie się ktoś, kto powie ci prawdę”. Tak jest. W ostatnich miesiącach kardynał Pizzaballa wypowiedział słowa, które pomagają osądzać, a tym samym żyć, a wypowiada je, ponieważ należy do towarzystwa wierzących. Powiedział: „Problemów nie da się rozwiązać, ale musimy zrozumieć, czy istnieje coś, co pozwala nam pośród nich żyć. Rzecz w tym: nie czekać na koniec wojny, ale zrozumieć, czy da się żyć teraz”.
Następnie dodał, że „nie ma sensu opowiadać się po którejś ze stron ani dzielić się; jesteśmy w tym już bardzo dobrzy. Pokażcie nam, że można żyć razem”. Dlatego demonstracje „anty” tak śmierdzą. Trzeba mówić prawdę, ale rzeczywistość jest bardziej złożona niż slogany. Budowanie jest przeciwieństwem dzielenia. I jeszcze: „Chcielibyśmy, żeby zło natychmiast zniknęło. Tak nie jest. Będzie istnieć nadal. Nie pokonamy go tylko własnymi siłami. To nie poddanie się, ale świadomość dynamiki życia świata. Bez ucieczki, ale i bez lęku”. Dlatego każdego ranka Kościół każe nam mówić: „Boże, wejrzyj ku wspomożeniu memu!”. Nie powiedziałbym tego, pochłonięty troskami. Jednak towarzystwo każe mi powtarzać te słowa. Bo nie tylko Ziemia Święta potrzebuje ocalenia, ale ja także. Często mówię to z roztargnieniem, lecz czasami uświadamiam sobie, co mówię: jak prawdziwe jest to, że potrzebuję ratunku, i to natychmiast! Ojciec Lepori przypomniał nam podczas Rekolekcji Memores Domini: „Czy jednak zdajemy sobie sprawę z tego, co nam się przydarzyło?”. Ja sam zadaję sobie pytanie: czy zdaję sobie sprawę z tego, co jest między nami? Że świat jest już zbawiony przez ofiarę Chrystusa? Czy naprawdę w to wierzę?
W tym sensie najbardziej uderzające jest to, gdy kardynał Pizzaballa mówi: „Wiemy…, że krew wylana z powodu całego tego zła… krew tych niewinnych… nie marnuje się w jakimś zakątku historii. Wierzymy natomiast, że ta krew płynie pod ołtarzem, zmieszana z krwią Baranka, również uczestnicząc w dziele odkupienia, z którym jesteśmy związani. Musimy tam być. To jest nasze miejsce”. Wydaje mi się, że to po ludzku niemożliwe powiedzieć sobie coś takiego, to tak, jak powiedzieć: „Kobieto, nie płacz!”. To są rzeczy niemożliwe do powiedzenia, jednak bez których nie dałoby się żyć (bo problemem życia nie jest poświęcenie ani cierpienie, ale czy one czemuś służą, czy są pożyteczne). Jesteśmy, ja jestem, w miejscu, które sprawia, że moje życie, tak bezradne, uczestniczy w tym zadaniu: odkupieniu świata, doprowadzeniu świata do jego przeznaczenia, zbawieniu świata, czyli uczynieniu go wartym przeżycia. Jesteśmy w miejscu, które mówi nam raz jeszcze, że życie ma dobre przeznaczenie.
Ponownie ksiądz Giussani: „Wcielając się w Maryję, Bóg mówi: to Ja spełnię twoje pragnienie szczęścia; twoje pragnienie prawdy, sprawiedliwości i pełni zrealizuje się. Staję się twoim towarzyszem, aby to się dokonało”. Co zatem możemy zrobić? William Congdon, który widział wojnę i wszedł do Dachau tuż po jego wyzwoleniu, został zapytany: „Co robisz w obliczu zła?”. Odpowiedział: „Ja w obliczu zła czynię dobro. Maluję”. To znaczy buduję.
CZYTAJ TAKŻE: Objęcie wśród gruzów
Kto jednak może czynić dobro w obliczu zła? To niemożliwe dla człowieka, ale nie dla człowieka z Bogiem. „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”. Ale ze Mną możecie wszystko. I tak w moim przypadku, który nie umiem malować i wykonuję pierwszą lepszą pracę, czynienie dobra oznacza budowanie Kościoła, budowanie Ruchu, komunii, która została mi podarowana, budowanie całego Kościoła. Czynienie tego, co trzeba zrobić, i ofiarowanie tego. Tak jak powiedział mi kardynał Pizzaballa: „Buduj go tam, gdzie jesteś. Nie potrzeba, żebyś tu przyjeżdżał. Jesteśmy razem”.
Jak powiedział ksiądz Giussani w Lourdes w 1992 roku: życie Ruchem oznacza „niesienie sztandaru pozytywności i budowanie fragmentów człowieczeństwa tam, gdzie zmartwychwstanie Chrystusa zaczyna wyznaczać czasy i przestrzenie”.#Ślady