Obóz Camp Mystic o zachodzie słońca. Hunt, Teksas, wtorek, 8 lipca 2025 (©Ansa/Sam Owens/San Antonio Express-News via ZUMA Press Wire)

Camp Mystic. „W objęciach Jezusa”

Gdy we Włoszech pewna mama przygotowuje swoje córki na wakacje, w Teksasie dochodzi do nieoczekiwanej tragedii, w wyniku której po wylaniu rzeki Guadalupe ginie 27 dziewczynek i wychowawczyń z obozu letniego

Duże, różowe i fioletowe kufry w kwiaty i biedronki leżą na ziemi, bez właścicielek, pokryte błotem. Osierocone, tak jak te małe koszulki z napisem ‘Camp Mystic’, zaplątane w gałęzie, które wylewająca rzeka Guadalupe w Teksasie porwała i ciągnęła przez tysiące mil, zabierając ze sobą wszystko, co znalazła po drodze. W tym 27 dziewczynek w wieku 7–10 lat i ich wychowawczyń, które 4 lipca spały na łóżkach piętrowych na chrześcijańskim letnim obozie dla dziewcząt. Rodzice odwieźli je dzień wcześniej, wypełniwszy wcześniej ich kufry kremem przeciwsłonecznym, aby uniknęły poparzeń, czapeczkami, obuwiem na zmianę, piżamami, a dla najmłodszych także zdjęciem mamy i taty na wypadek tęsknoty.

Nikt się nie spodziewał, że w ciągu jednej nocy spadnie tyle deszczu ile zazwyczaj w ciągu trzech miesięcy. Żadna dziewczynka, kładąc się spać tamtego wieczoru, nie spodziewałaby się, że wiadomość wysłana do mamy przez WhatsAppa będzie ostatnim „Kocham cię”, tak bolesnym, że nie sposób opisać tego słowami. Żadna wychowawczyni nie spodziewała się, że będzie musiała pisać tej nocy na skórze dziewcząt ich imiona, aby łatwiej było je rozpoznać, gdyby zostały porwane.

A jednak tak się stało. A te obrazy i historie pojawiają się na moim Instagramie: piszą o nich „New York Times” i „Washington Post”. Czytam o dwóch siostrach w wieku 11 i 13 lat, które znaleziono trzymające się za ręce i ściskające różaniec. Oglądam filmy z gry w „zdobywanie flagi”, w którą bawiły się dzień wcześniej. Wyobrażam sobie ich mamy przed tym dniem: zajęte tak jak ja dzisiaj pakowaniem toreb dla moich córek na wakacje w górach; podobnie jak ja szczęśliwe, że będą mogły cieszyć się słońcem, niebem, przyrodą i towarzystwem. Martwiące się tak jak ja, czy wszystko pójdzie dobrze i nic im się nie stanie, a zarazem pewne, że sobie poradzą.

Kiedy jednak widzę te zdjęcia z Teksasu, nie mogę powstrzymać łez. Nawet jeśli wydarzyło się to tysiące kilometrów stąd. Nawet jeśli nie znam tych rodzin. Wyłączam telefon, bo te historie są zbyt bolesne. Może dlatego, że moje córki są w tym samym wieku co tamte dziewczynki. Może dlatego, że wydaje mi się to zbyt niesprawiedliwe. Ci rodzice przecież tak naprawdę zawarli pakt: „Droga Naturo, oddaję ci moją córkę, pokaż jej, jak piękny jest świat”. A ona, zdrajczyni, pokazała im coś zupełnie innego: krystaliczną wodę zamieniającą się w czarne, niszczycielskie fale.

Wieczorem kładę spać moje dwie najmłodsze córki. Jednak ta co zwykle modlitwa Aniele Boży mi nie wystarcza. „Odmówmy ją za kilka amerykańskich dziewczynek” – mówię, mając nadzieję, że idąc już spać, nie poproszą o więcej informacji. „Kim one są? Co się stało?” – nalegają. Opowiadam o obozie letnim i o wzbierającej rzece. Myślę, że nie powinnam tego robić, bo się przestraszą. Ponieważ będą się zastanawiać, gdzie był Bóg tamtej nocy. Tymczasem pytają mnie, gdzie są teraz te dziewczynki. „W objęciach Jezusa” – odpowiadam słowami, które usłyszałam od mojego taty, gdy miałam 8 lat i zmarł mój młodszy brat. Myślę, że to jest istota wiary, Łaski, która została nam dana: móc stawać w obliczu tych tragedii, w obliczu naszych córek, mając pewność, że istnieje dobre Przeznaczenie dla tych dziewczynek i ich rodziców, nawet jeśli dziś jest ono przesiąknięte błotem i łzami. A Anioł Boży na łóżkach w różowe kwiatki tamtego wieczoru miał siłę, z jaką zostało wyznane teksańskiej mamie: „Kocham cię”.
Autorka znana Redakcji