Rimini 1992. Ks. Giussani podczas Rekolekcji Bractwa

Z czystej bezinteresowności

Historia pierwszej Konfraterni: „To było ciągłe korygowanie zmierzające do dojrzałości wiary”
Giancarlo Cesana

Poproszono mnie, bym napisał o powstaniu Bractwa CL. Chciałbym to zrobić w sposób zrozumiały, zwłaszcza dla tych młodszych, którzy kończą studia i podejmują obowiązki dorosłego życia. W ten sposób ja również sięgam pamięcią do końcówki mojego studenckiego życia i do kolejnych lat, w których kształtowało się Bractwo, a wraz z nim ważne i decydujące dla mnie decyzje. Piszę z pamięci i przepraszam za wszelkie błędy lub pominięcia. Początek historii został jednak już opowiedziany w biografii Giussaniego pod redakcją Alberto Savorany. Streszczę pośpiesznie.
Do Ruchu dołączyłem w 1971 roku, konkretnie w ramach CLU – Comunione e Liberazione Universitari – kierowanego przez Piera Alberto Bertazziego i Angelo Scolę, przyszłego patriarchę Wenecji i arcybiskupa Mediolanu. Po zjeździe w marcu 1973 roku, zatytułowanym „Na włoskich uniwersytetach dla wyzwolenia” Bertazzi, który ukończył studia kilka lat wcześniej, zrezygnował z odpowiedzialności za CLU, wtedy Scola zaproponował mi jej przejęcie. Zgodziłem się. W następnym roku Scola zachorował i był zmuszony zaprzestać swojej działalności duszpasterskiej wśród studentów.
Mimo obecności przyjaciół z diakonii czułem, że ja i oni jesteśmy nieadekwatni, by wesprzeć rzeczywistość, która rozwijała się w coraz bardziej wrogo nastawionym kontekście społecznym.
Przychylając się do nalegań księdza Fabio Baronciniego, którego Scola powołał na współpracownika w duchowej opiece nad studentami, oraz Giorgio Feliciniego, legendarnego sekretarza CLU, udałem się z prośbą o pomoc do Giussaniego, którego do tej pory spotykałem tylko przelotem. Umówiliśmy się na spotkanie na Uniwersytecie Katolickim. Kiedy przybyłem, stał tyłem do mnie. Odwrócił się i zapytał mnie nieco szorstko, czego chcę. „Porozmawiać o Ruchu” – powiedziałem. Problem niekompetencji kierownictwa CLU był dla mnie problemem ogólnym całego Ruchu. Giussani zareagował niespodziewanie: „Co ja mam wspólnego z Ruchem?”. Jeśli on nie miał z nim nic wspólnego, w takim razie co ja miałem z nim wspólnego? Zdał sobie sprawę, że to było mocne, i natychmiast się zreflektował, umawiając się nie tylko ze mną, ale także z diakonią i odpowiedzialnymi CLU mającymi uczestniczyć w najbliższych letnich wakacjach. Od tego momentu zdecydowanie wrócił do gry, szczególnie w kontaktach z młodymi.
Wszystko zaczęło się na nowo na Uniwersytecie Katolickim od grupy młodzieży skupionej wokół Laury Cioni. Dołączyłem do nich i ja – wymienię tu tylko kilka najbardziej znanych nazwisk: Antonio Simone, Giorgio Vittadini, Antonio Intiglietta, Luigi Amicone. Ich pomysłowość i zdecydowanie fascynowały mnie. Byłem najstarszy; spędzałem z nimi więcej czasu niż z kolegami z medycyny, których zresztą sam wciągałem w to towarzystwo.
Obecność i propozycja Giussaniego były ekscytujące. Jak często powtarzam, w trudnych czasach kontestacji i przemocy, toczyliśmy wojnę, nie zdając sobie z tego sprawy, nigdy się nie wycofując i nikogo nie nienawidząc.

CLU rozwijało się w szybkim tempie, włączaliśmy do współpracy studentów i absolwentów z innych miast we Włoszech, a początkowo także z zagranicy, gdzie podróżowaliśmy, aby dzielić się naszym doświadczeniem i inicjatywami. Dzięki wsparciu Giussaniego doświadczenie CLU stało się wzorem nie tylko dla ludzi młodych, ale i dla dorosłych. W międzyczasie rozwijała się działalność CUSL (Uniwersyteckiej Spółdzielni Nauki i Pracy), Katolików Ludowych (założonych na potrzeby wyborów uniwersyteckich w 1975 roku) i Ruchu Ludowego; jego obecność w wolnych stacjach radiowych i czasopismach stała się znacząca – tygodnik „Il Sabato” został założony w 1978 roku. Młodzi pobierali się, wstępowali do Memores albo wybierali kapłaństwo, w każdym razie dorastali; my także.
W pewnym momencie Giussani wyszedł z propozycją założenia Bractwa, a raczej Konfraterni, bazując na doświadczeniu przynależności i pobożności ludowej, które charakteryzowały kraje katolickie na przestrzeni wieków. Ksiądz Giussani postanowił wznowić tę inicjatywę i możliwość, wciąż obecną, choć zaniedbaną i ukrytą.
Celem było zapewnienie członkom Ruchu stabilnego, uznawanego przez Kościół punktu odniesienia. Giussaniemu bardzo zależało na tym uznaniu. Oznaczałoby ono fundamentalny krok dla Ruchu, który nie byłby już tylko owocem jego geniuszu i zaangażowania, ale stałby się propozycją całego Kościoła dla tych, którzy chcieliby go poznać.

Czytając ostatnią książkę Giussaniego, wydaną już po śmierciUna rivoluzione di sé („Rewolucja samego siebie”) – można zrozumieć, że miał on już wszystko obmyślone: grupę wspólnotową jako preferowane środowisko weryfikacji obecności tajemnicy Chrystusa w świecie. W lipcu 1980 roku, gdy dla nas hipoteza Bractwa była na razie pustą nazwą, ksiądz Giussani zabrał nas – było nas mniej niż dziesięć osób – do opactwa Monte Cassino, gdzie opat Matronola podpisał pierwszy oficjalny akt uznania kościelnego. Tutaj został mi nadany numer członkowski 3, po Giussanim i Felicianim. Następnie ksiądz Giussani zaczął gromadzić odpowiedzialnych, absolwentów i studentów z CLU, z którymi utrzymywał intensywne relacje w tamtych latach, aby utworzyć to, co było, o ile pamiętam, pierwszą Konfraternią. Oprócz wcześniej wspomnianych studentów z Uniwersytetu Katolickiego, do udziału zaproszono odpowiedzialnych z innych uniwersytetów i miast. Lista byłaby długa. Ze względu na odegraną rolę pamiętam Enzo Piccininiego, Onorato Grassiego, Giorgio Vittadiniego i Carmine Di Martino. Luciano Riboldi z medycyny został mianowany sekretarzem-przeorem.

Było nas około dwudziestu osób, może trochę więcej. Spotykaliśmy się co dwa tygodnie, zawsze w obecności Giussaniego. Rozmawialiśmy o problemach życia osobistego, Ruchu i społeczeństwa. Tak naprawdę nie było żadnego konkretnego planu. Riboldi sporządzał notatki, z których redagował syntezę, stanowiącą wstęp do kolejnego spotkania. Mieliśmy regułę, którą zaproponował nam Giussani z wielką dyskrecją: Anioł Pański każdego dnia, spowiedź co dwa tygodnie i Fundusz Wspólny z dobrowolną i wierną składką. Raz w miesiącu odbywał się trwający pół dnia „dzień skupienia”, który prowadził ksiądz Giussani.
Wśród dyskutowanych tematów wyróżniała się natura Bractwa, której odmienność i specyfika nie były dla nas do końca zrozumiałe w porównaniu z innymi momentami życia wspólnotowego. To właśnie tam Giussani przedstawiał swoje przemyślenia na temat rozwoju Ruchu w systematycznym dialogu, cytowane we wspomnianej już książce Una Rivoluzione di sé. Zawsze mam w pamięci dwa jego przywołania w obliczu naszego wahania i niezrozumienia. Marco Montagni, który regularnie przyjeżdżał z Pesaro, powiedział, że podejmuje trud tej podróży „po nic”, to znaczy z czystej bezinteresowności, która była jedyną racją naszego spotykania się i naszego towarzystwa. Pod koniec pewnego wyjątkowo niezręcznego i cichego wieczoru powiedział, że lepiej dla nas, jeśli przychodzimy i wiernie uczestniczymy w życiu Bractwa, bo gdybyśmy tego nie robili, pogubilibyśmy się, i to bardzo. Zareagowałem na to, określając naszą wspólnotę mianem „Bractwa koła ratunkowego”.

CZYTAJ TAKŻE: „Kapłaństwo – «naprawdę wielka» sprawa”

Doświadczenie Bractwa z Giussanim, które trwało do połowy lat 80., było doświadczeniem nieustannego korygowania prowadzącego do dojrzałości wiary. Nacisk na tę dojrzałość jako wyraz przynależności wspólnotowej (comunionale) był tak duży, że ja, ale nie tylko ja, uważałem, że Bractwo jest czymś, co dotyczy najwybitniejszych i najdojrzalszych członków Ruchu.
Przy okazji ostatecznego uznania Bractwa przez Jana Pawła II 11 lutego 1982 roku ksiądz Giussani skorygował nas po raz kolejny, dając nam do zrozumienia, że ​​uznanie to nie dotyczyło tylko tych, którzy zdecydowali się wstąpić do niego, ale całego Ruchu, nawet najmłodszych członków GS i CLU. Chodziło w istocie nie o uznanie osiągniętego celu, ale drogi do prawdy, „nie jakiejś drogi, ale tej drogi”, jak napisał sam papież do księdza Giussaniego w 2002 roku.