W bólach rodzenia świata
Otworzyła oddział położniczy w jedynym katolickim szpitalu w Jerozolimie, gdzie arabski personel pomaga także żydowskim matkom. Teraz, w mroku wojny, siostra Valentina Sala prosi, by „rozpoznać i uznać dobro, dając mu przestrzeń”Muzyka płynąca z lokali przy ulicy Jaffa, ulicy handlowej we Wschodniej Jerozolimie, zdaje się nie uwzględniać zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia. I najwyraźniej także wojny toczącej się w Gazie od ponad roku. „Pozornie – podkreśla siostra Valentina Sala, która mieszka kilka kroków dalej. – Ludzie muszą znaleźć sposób, aby dalej żyć. Nawet jeśli potem wystarczy ryk przelatującego nad nami myśliwca, aby przypomnieć sobie o piekle, którego się doświadcza”.
Wszystko tutaj jest pełne ran odziedziczonych w historii, które obecny konflikt jeszcze tylko zaognia. „Aby nie cierpieć, możesz próbować nie widzieć piekła, jak mówi Calvino na waszym bożonarodzeniowym plakacie. Nie sądzę jednak, żeby to było możliwe. Tutaj ludzie noszą i zawieszają żółte wstążki, aby upamiętnić zakładników znajdujących się wciąż w rękach porywaczy: widok którejś z nich za każdym razem ściska serce, sprawiając, że ponownie pogrążasz się w horrorze zła dotykającego te narody. Nie ma alternatywy dla cierpienia. Chcielibyśmy go uniknąć, ale zamiast tego trzeba je dostrzegać. Małe znaki nadziei, które się zdarzają, są jak punkty zaczepu w otchłani, pomagają ci nie runąć w dół, nie eliminując jednak dramatu, w którym tkwisz. „Piekło” i „to co piekłem nie jest” to dwie drogi biegnące razem: jedna nie pozwala zredukować wszystkiego do jednej optymistycznej narracji, druga – popaść w rozpacz”.
Siostra Valentina, 47 lat, położna, przyjechała do Jerozolimy w 2013 roku, aby otworzyć oddział położniczy w jedynym katolickim szpitalu w mieście, szpitalu św. Józefa, należącym do Zgromadzenia św. Józefa od Objawienia, wspólnoty, w której niedługo po ukończeniu studiów odkryła swoje powołanie i postanowiła nim żyć. Pierwsze miesiące w Ziemi Świętej, jeszcze bez znajomości arabskiego i angielskiego, spędziła na obserwowaniu. Odwiedziła wiele sal porodowych i była porażona osamotnieniem kobiet podczas porodu, a także pewnej brutalności wobec nich. „Widziałem badania inwazyjne i dużą łatwość stosowania nacięcia krocza, przyssawek i cięć cesarskich. Matka nie odgrywała aktywnej roli w narodzinach dziecka. Na naszym oddziale próbowałam zmienić ten zakorzeniony kulturowo sposób pomocy. W społeczeństwie naznaczonym konfliktem chciałam usunąć przemoc przynajmniej w chwili narodzin. Jeśli ktoś zacznie być traktowany z czułością w chwili dawania lub otrzymywania życia, być może odciśnie to na nim znamię i stanie się on osobą pokoju”.
Możliwość porodu w wodzie na oddziale w szpitalu św. Józefa przyciąga także wiele Żydówek, które proszą o zgodę na poród w tej placówce, mimo że jest to placówka katolicka, w której personel jest całkowicie arabski. „Nie zawsze było łatwo. Pomiędzy personelem a pacjentkami istniało wiele barier, począwszy od tej językowej, jednak z biegiem czasu wytworzył się klimat wzajemnego zaufania. Żydówki zrozumiały, że mogą do nas przyjść, nie narażając się na żadne niebezpieczeństwo i, jeszcze przed konfliktem, stanowiły 15% naszych pacjentek. Dziś odsetek ten znacznie spadł, tutaj jednak ocalają nie liczby, ale spotkania. Wciąż są kobiety, które mimo wszystko decydują się przyjść do nas ze względu na spojrzenie, jakiego być może doświadczyły w czasie poprzednich porodów. Nie ma wojny, która mogłaby wymazać to, co przeżyły. I ja też ciągle widzę w swoim sercu możliwość współistnienia”.
Dziś Siostra Valentina, odkąd została mianowana przełożoną prowincjalną, porzuciła działalność kliniczną, aby całkowicie poświęcić się swojemu zgromadzeniu. Jednak doświadczenie w szpitalu św. Józefa pozostaje w niej jako małe proroctwo pokoju. „W mroku tych miesięcy wojny odczuwałam jako coraz bardziej ponaglające pytanie o to, co czeka mnie jako chrześcijankę. Nie mogę po prostu starać się przetrwać lub sprawić, by przetrwały nasze instytucje. Muszę rozpoznać i uznać dobro, jak mówi Calvino, a przede wszystkim pragnę, bym mogła je rodzić, robić mu miejsce we mnie”.
Relacje społeczne, już wcześniej trudne, dziś wydają się nieodwracalnie zanieczyszczone. Drugi człowiek, inny jest postrzegany jako zagrożenie. Nawet najbardziej codzienne współistnienie naznaczone jest niechęcią, na którą składają się urazy i prowokacje. „Rozumiem, że musimy zacząć od nowa, od małych fragmentów. Kiedy na przykład przejeżdżam samochodem przez dzielnicę prawosławną i zatrzymuję się, żeby przepuścić pieszego, zawsze staram się spojrzeć mu w twarz, uśmiechnąć do niego, co oznacza: «Zauważyłam cię. Daję ci pozwolenie, byś wszedł w relację ze mną. Cieszę się, że jesteś»”. W kraju pogrążonym w ciągłej udręce każdy gest posiada „kosmiczne znaczenie”.
Z tego powodu podczas ostatniej kapituły zgromadzenia siostry zakonne wezwały do troski o komunię między sobą: „My też mamy swoje małe konflikty. I może trzymamy się z dala od siebie z powodu nieporozumień i niezgody. Podejmujemy wiele prób, aby z tego wyjść, ale jedno jest zawsze możliwe: że pozostanie tęsknota za drugim człowiekiem. Nawet jeśli nie udało mi się wyjść mu na spotkanie, zawsze mogę sobie uświadomić, że brakuje mi drugiego. I to pomaga mi zachować drogę wolną od urazów, bo być może ten drugi do mnie wróci, przywracając nas do tej utraconej, ale zawsze upragnionej komunii”.
Na Święta Bożego Narodzenia chciałaby wraz z siostrami zorganizować koncert w kościele przy prowadzonej przez nie bursie. Chciałaby szeroko otworzyć bramę i zaprosić całą dzielnicę, ale nie wie, czy będzie to możliwe. „Zobaczymy. Przyglądam się wszystkim znakom, które daje mi Pan. W zeszłym roku Boże Narodzenie było pełne smutku, w Betlejem postanowiono nie stawiać choinki i zrobić szopkę z gruzów. Nie możemy jednak być smutni wobec Boga, który do nas przychodzi. Nie możemy poddać się wobec wojny. Co więcej, cały ten ból tylko pogłębia naszą potrzebę ujrzenia zbawienia. Trwamy zatem w oczekiwaniu, ponieważ kreatywność Boga nie zna granic”.
CZYTAJ TAKŻE: „Bóg nie jest abstrakcyjny, jest konkretny, jest człowiekiem”
Siostra Valentina pamięta jeden z momentów, kiedy zaczęło to być dla niej jasne. Była młodą studentką w szpitala w Monzy. Na oddział patologii noworodków przywieziono dziewczynkę z bezmózgowiem, wszyscy wiedzieli, że przeżyje tylko kilka dni. Jedna z koleżanek, gdy ją trzymała w ramionach, powiedziała do niej: „Widzisz, dlaczego nie wierzę w Boga? Jak mógłby dopuścić do takiej sytuacji?”. Valentina milczała, szukając w sobie słów, nie znalazła ich jednak. Następnego ranka, kiedy wróciła na oddział, zastała dziewczynkę wciąż żywą. Był z nią jej ojciec. Wziął ją w ramiona i patrzył na nią z niezwykłą czułością. „Gdyby była tu moja koleżanka, powiedziałabym jej: «Otóż to, widzisz, dlaczego wierzę w Boga?». Tam była odpowiedź. W tej miłości, która przeszywa śmierć”.#Ślady