Oczekiwanie na wyniki wyborów w Nowym Jorku (Ansa/Michael Nigro/Pacific Press via ZUMA Press Wire)

Gdzie patrzy Ameryka

Zwycięstwo Trumpa, bezprecedensowa mozaika społeczności i mniejszości – w tym znacznej części katolików – które głosowały na niego i nowe oblicze Stanów Zjednoczonych

Donośne zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa pokazuje nowe oblicze Ameryki. Prezydenta nie wybrano ponownie na skutek natywistycznych instynktów białych, obawiających się utraty statusu większości w kraju, ale ze względu na heterogeniczną koalicję, w skład której wchodzą Latynosi, Afroamerykanie, wyborcy pochodzenia arabskiego i azjatyckiego, pracownicy o niskich dochodach, młodzi ludzie, kobiety, społeczności wiejskie, miejskie i podmiejskie. Kamala Harris zwiększyła poparcie dla demokratów jedynie wśród kobiet z wyższym wykształceniem po 65. roku życia. W tym gronie wyłaniają się osoby bez wyższego wykształcenia i młodzi, którzy głosowali po raz pierwszy, szukając przedstawicielstwa i ochrony. Są młodzi wyborcy głosujący na Donalda Trumpa, ponieważ jest szefem partii Elona Muska i J.D. Vance’a, a nie dlatego, że przekonuje ich przesłanie byłego prezydenta.

Krótko mówiąc, na Trumpa głosowały najbiedniejsze, najbardziej kruche, niedostatecznie reprezentowane i kulturowo marginalizowane społeczności. Także katolicy. Wstępne dane mówią, że głosowało na niego 56 procent katolików, a na Harris – 41 procent. Głosy katolickie są tradycyjnie podzielone, także dlatego, że w Ameryce (a raczej: w całej nowożytności) kryteriów uczestniczenia w życiu politycznym nie dyktują przede wszystkim doświadczenie wiary, ale tradycja kulturowa, i w każdej turze wyborczej większość przesuwa się w stronę jednej lub drugiej partii, w zależności od kilku czynników. Cztery lata temu najwięcej głosów zdobył katolik Joe Biden, w 2016 roku większość uzyskał Trump, dwukrotnie wierni woleli Baracka Obamę (choć minimalną różnicą głosów), zaś katolicki demokrata John Kerry został pokonany przez George’a W. Busha. Być może katolicy zinterpretowali słowa papieża Franciszka, który w obliczu dwóch kandydatów, określonych przez niego jako „przeciwnych życiu” – Harris ze względu na jej poparcie dla aborcji, a Trump ze względu na politykę antyimigracyjną – zasugerował wybór mniejszego zła, dając zielone światło do głosowania na polityka mającego za sobą burzliwe relacje z Kościołem.

Z pewnością stanowiska Partii Republikańskiej w sprawie aborcji, końca życia i niektórych podstawowych kwestii etyczno-społecznych są bardziej zbliżone do chrześcijańskiej wizji świata, a wybór konwertyty na katolicyzm pokroju J.D. Vance’a jako wiceprezydenta przyczynił się do mobilizacji. Jednak, jak powiedzieliśmy, ludzie, którzy w styczniu sprowadzą Trumpa z powrotem do Białego Domu, to mozaika, a nie jednokolorowe płótno.

Wielki politolog Francis Fukuyama, ostry krytyk prawicy, który jednak nigdy nie uwierzył, że siłą napędową poparcia dla Trumpa była jedynie awersja rasowa, stwierdził, że przyczyny jego zwycięstwa należy upatrywać w „odrzuceniu dwóch form liberalizmu”, uznawanych za dominujące we współczesnej epoce. Pierwszą z nich jest „cześć oddawana rynkom”, czyli idea, że wszystkiemu można stawić czoła, będąc uzbrojonym jedynie w kryterium efektywności. Drugą formą jest „przebudzony liberalizm”, polityka tożsamości, która wypełniła uniwersytety, instytucje kulturalne, media i firmy konfliktami o władzę między tożsamościami (rasową, płciową, kulturową, intersekcjonalną), które należy zażegnać za pomocą kursów reedukacyjnych, autocenzury, odwołania. „W porównaniu z poprzednimi wyborami głosowali na niego głównie czarni i Latynosi z klasy robotniczej o niskim poziomie wykształcenia – wyjaśnił Fukuyama. – Dlatego pogląd lewicy, jakoby polityka tożsamości przyciągała mniejszości, został zdecydowanie odrzucony”.

Ta tura wyborcza obaliła różne mity. Stare powiedzenie mówi, że „demografia jest przeznaczeniem”, i wydawało się, że nieuchronnie odnosi się to także do Stanów Zjednoczonych, narodu imigrantów, w którym liczba białej ludności nieubłaganie spada w porównaniu z innymi mniejszościami. Nieuniknione wydawało się, że ugrupowania te będą skrupulatnie trzymać się ortodoksji wyborczej, czyli głosować na Partię Demokratyczną. A tymczasem.

CZYTAJ TAKŻE: Gest charytatywny. „Tam narodziło się moje powołanie”

Wreszcie reelekcja Trumpa była swego rodzaju pogrzebem wizji ekonomistów, idei, że wszystko można wytłumaczyć względami ekonomicznymi, a wyborcy głosują, myśląc wyłącznie o swoim portfelu. Te socjologiczne wyjaśnienia nie oferują odpowiednich kategorii, aby spróbować zrozumieć nowe oblicze Ameryki, które wyłoniło się z wyborów.