Początek w początku
Stany Zjednoczone. Dzień Inauguracji Roku we wspólnotach z okolic Waszyngtonu, także z nowymi przyjaciółmi. Od odkrycia książek księdza Giussaniego po podróż autobusem, by „pojechać i zobaczyć na własne oczy (z listopadowego „Tracce”)Dojazd samochodem do Waszyngtonu z hrabstwa Saint Mary's na południu stanu Maryland zajmuje około dwóch godzin. John Olon, nauczyciel w szkole średniej w tym hrabstwie, udał się tam wraz z żoną Nhan i trzema innymi przyjaciółmi, aby po raz pierwszy wziąć udział w Dniu Inauguracji Roku wspólnot Ruchu mieszkających na terenach otaczających stolicę. Wyjechali wcześnie rano dwoma samochodami. W samochodzie Johna jest także James, kolega z jego szkoły średniej. W drugim Mackenzie, młoda 26-letnia matka z mężem i dwójką dzieci w wieku 2 lat i 8 miesięcy. Cała piątka stanowi niewielką reprezentację społeczności, która powstała kilka lat temu wokół Johna, na tym małym półwyspie Stanów Zjednoczonych, położonym między rzeką Potomak a Oceanem Atlantyckim.
„W hrabstwie Saint Mary's jest nas około 15 osób uczestniczących w Szkole Wspólnoty”, mówi John: „Zaczęliśmy w 2020 roku, w samym środku covidu. Księdza Giussaniego odkryłem wiele lat wcześniej dzięki księdzu, nawet nie z CL, który polecił mi Ryzyko wychowawcze i Zmysł religijny. Zakochałem się w nim. Nawet jeśli nie rozumiałem wszystkiego, dostrzegałem, że w tym, co czytałem, zawsze było coś prawdziwego dla mnie”. Ale dla Johna ksiądz Giussani pozostał „tylko” fascynującym nauczycielem, dopóki w 2015 roku nie otrzymał e-maila od studenta CL. „Mój były student opowiedział mu o mnie i mojej pasji do księdza Giussaniego. Napisał więc do mnie, zapraszając mnie na jedno z ich spotkań. Wszystko to wydawało mi się bardzo dziwne, ale powiedziałem sobie: «Jak bardzo 20-latkowi musi zależeć na napisaniu długiego e-maila do nieznanego nauczyciela?»”. Tydzień później John zaczął uczęszczać na swoją pierwszą Szkołę Wspólnoty. Zabrał ze sobą kilku przyjaciół i w drodze powrotnej wspólnie zdecydowali, że chcą spróbować swoich sił w Saint Mary's. „Zaczęliśmy, ale potem wszystko ucichło. To właśnie przez covid wszyscy wrócili, wyrażając potrzebę kontynuacji”. Tak więc na podjeździe przed swoim domem John organizuje Happy hour - Szkoła Wspólnoty, tryb zaprojektowany na czas pandemii, który trwa do dziś.
Innym decydującym krokiem dla raczkującej społeczności była decyzja o wyjeździe w lutym ubiegłego roku na New York Encounter, wydarzenie organizowane przez społeczność amerykańską w sercu Manhattanu z wystawami, pokazami i okrągłymi stołami [odpowiednik Meetingu w Riminii - przyp. tłum.]. Uczestniczyli w niektórych spotkaniach z poprzednich edycji online, ale nigdy nikt nie odważył się pokonać odległości i indolencji, aby dostać się do Wielkiego Jabłka [nazwa budynku w którym odbywa się New York Encounter – przyp. tłum.]. Aż do tego roku, kiedy 53-letni Kevin, pilot wojskowy, powiedział na zakończenie Szkoły Wspólnoty: „Zarezerwowałem już hotel w Nowym Jorku. Nie chcę dłużej zwlekać. Ktokolwiek chce pojechać, niech da mi znać”. „Jako prawdziwy wojskowy wiedział, jak podpalić lont” - uśmiecha się John. „W końcu zapełniliśmy minibus i pojechaliśmy zobaczyć to na własne oczy. I było warto. Poznaliśmy wielu ludzi, którzy w kolejnych miesiącach odwiedzali nas i zapraszali na październikową Inaugurację Roku”. Aby opisać, jak wyglądało dla nich spotkanie z większą społecznością, wszyscy używają tych samych, niemal synonimicznych wyrażeń: „Skoczyliśmy, zanurkowaliśmy” – mówią. Nawet James, który nie lubi tłumów i nie czuje się komfortowo podczas dużych wydarzeń, mówi, że kiedy przybył na miejsce Inauguracji, poczuł tę samą niewytłumaczalną bliskość, której doświadczył podczas innych spotkań Ruchu. „To jak taka stała nuta. Jedna z rzeczy, która zawsze mnie uderza i sprawia, że wracam następnym razem. Nie ma żadnych barier między mną a innymi. Naprawdę patrzymy na siebie i to zmienia atmosferę. Wierzę, że tylko świadomość Chrystusa może to sprawić”. Dla Mackenzie wzięcie udziału w Inauguracji było również wyzwaniem. „Mam dwójkę małych dzieci, a mój mąż nie jest tak zaangażowany w sprawy CL. Ale znalazłam tutaj coś, co odpowiada na przytłaczającą potrzebę, którą w sobie czuję. Każde spotkanie, każdy dialog jest zawsze okazją do dostrzeżenia nowego blasku w moim życiu. Tak więc, chociaż wiedziałem, że nie będę w stanie uczestniczyć we wszystkim w tym dniu, zrobiłam wszystko, co w mojej mocy, aby pojechać”.
Rano, po chwili powitania i po kawie, program przewiduje wykład Toma Tobina, lidera społeczności, oraz świadectwo Steve'a Browna, profesora inżynierii i człowieka rodzinnego. Mackenzie wsłuchuje się w każde słowo, trzymając swojego najmłodszego syna w ramionach; co jakiś czas wychodzi, aby odciążyć męża i dać mu szansę na śledzenie części spotkania. „Kiedy byłam na zewnątrz sali, podeszła do mnie dziewczyna w moim wieku, Margaret. Przedstawiłyśmy się sobie, zapytała mnie o dzieci, o pracę. Po pięciu minutach poczułam, że jest moją przyjaciółką. Trzymałyśmy się razem przez cały dzień. Od lunchu do gier, w które graliśmy po południu. Czułam się tak kochana, że w pewnym momencie miałam ochotę się rozpłakać. Jak eksplozja czegoś nowego, co się zaczynało”. Dzień zakończył się wycieczką do sanktuarium Matki Bożej z Lourdes na szczycie wzgórza. Tam odmówili Różaniec. „Byłem zdumiony tym, jak patrzyli na nas inni odwiedzający”, mówi James: „Próbowali dowiedzieć się, skąd przyjechaliśmy, kim jesteśmy. Niektórzy z nich zatrzymywali się, by się z nami pomodlić. Chrześcijaństwo zawsze ma w sobie to piękno, które przyciąga. Dlatego John i jego przyjaciele po powrocie do domu pomyśleli, że byłoby miło zorganizować coś podobnego w hrabstwie Saint Mary's dla tych, którzy nie mogli pojechać do Waszyngtonu. „Nie widzę innej metody niż ta, którą ksiądz Giussani wskazuje w Ewangelii mówiąc o Janie i Andrzeju: «Chodźcie i zobaczcie». Jak mówi: to proste, musimy po prostu pójść za tym, co widzimy, że się rodzi”, wyjaśnia John: „Tak więc, razem z naszymi przyjaciółmi z Waszyngtonu, przygotowujemy Dzień Wspólnoty, dzień dzielenia się tym, co się rodzi.
CZYTAJ TAKŻE: Głębokie poczucie porażki
Dzień Wspólnoty, dzień dzielenia się najdroższą rzeczą, jaką mamy. Uderza nas, gdy widzimy, jak kolejne osoby coraz głębiej przeżywają spotkanie, które my odbyliśmy wiele lat temu”. Jedną z nich jest Laura Stohlman, Włoszka, zamężna z Amerykaninem, mieszkająca w Waszyngtonie od 1987 roku. Ona również poczuła ten sam rezonans na początku roku, co jej nowi przyjaciele z Maryland: „Kiedy patrzę na naszą wspólnotę, czuję się jak w domu. Kiedy patrzę na naszą wspólnotę, czuję, że odradza się we mnie nadzieja. W ciągu tych lat dojrzeliśmy, ale wciąż jesteśmy delikatni, pełni prób i dlatego potrzebujemy powtórzyć doświadczenie, które pociągnęło nas na początku. Ci, którzy nas teraz spotykają, pomagają mi, ponieważ otwierają przede mną nowy świat. To popycha mnie do zmian, a nie do zatrzymywania się na starych rzeczach”. Społeczność z Waszyngtonu jest jedną z tych, które rozkwitły, wraz z wieloma innymi w Stanach Zjednoczonych po prezentacji książek księdza Giussaniego w ONZ-cie pod koniec lat 90-tych. Po tych wydarzeniach wielu duchownych, intelektualistów i zwykłych ludzi z zaciekawieniem podchodziło do ruchu Comunione e Liberazione. „Ale to właśnie wtedy ksiądz Giussani ostrzegł nas, byśmy nie próbowali organizować Ruchu, bo nam się to nie uda”, mówi Laura. „Powiedział nam, że Wydarzenie zawsze nas wyprzedzi, wypierając wszystkie nasze próby zarządzania nim”.
#Ślady