Rzym. Nowy Rok w Bazylice św. Pawła za Murami

Ta niewyobrażalna radość

Rzym. Nowonarodzona córka podtrzymywana przy życiu przez maszyny, poczucie bezradności, potem chrzest na oddziale. Oczekiwanie i spotkanie... Doświadczenie matki (z listopadowych „Tracce”)
Chiara Mazzotta

Podczas moich ciąż zawsze miałam różne problemy i ryzykowałam utratę córek. Ciąża Cecilii, moja trzecia, wydawała się przebiegać lepiej, ale potem wszystko się skomplikowało. Cecilia urodziła się wieczorem 30 czerwca i od samego początku miała problemy z oddychaniem. Na początku wydawało się, że dzięki niewielkiej ilości tlenu wyzdrowieje, ale w nocy musiała zostać przeniesiona na oddział intensywnej terapii noworodków. Następnego ranka poszliśmy z mężem ją zobaczyć i nasza radość zderzyła się z surowością tego miejsca: duża otwarta przestrzeń z inkubatorami wszędzie i monitorami nieustannie migającymi i pikającymi, lekarze i pielęgniarki opiekujący się maleńkimi dziećmi, podłączonymi do przewodów i rurek, na oczach przerażonych rodziców. Cecilia leżała pośrodku otwartej przestrzeni, z kaniulami w nosie i oddychała z trudem. Przez cały dzień starałam się zachować spokój i optymizm, ale zdominował mnie strach i poczucie duszenia się: nie byłam w stanie odejść od mojej córki, a jednak każda minuta w tym miejscu zwiększała mój niepokój, moją bezradność, która sprawiała, że chciałam uciec. Podtrzymywał mnie jednak fakt, że mojej córce nic poważnego się nie stało i myślałam, że wkrótce ją stamtąd wydostanę. Zamiast tego, następnego ranka lekarze powiedzieli nam, że w nocy stan Cecilii pogorszył się, miała kryzys oddechowy i została zaintubowana. Czułam się, jakbym pogrążyła się w koszmarze, byłam tak przerażona, że nie mogłam słuchać przemówień lekarzy, patrzeć na Cecilię ani nawet się modlić. Czułam się całkowicie bezsilna. Byłam gotowa oddać swoje życie w zamian za jej, a zamiast tego nie mogłam dodać ani sekundy do jej istnienia. Przez całą ciążę powierzałam ją Panu, ale w tym momencie nie mogłam, wydawało mi się, że nic nie jest w stanie przeciwstawić się strachowi, który czułam.

Tego dnia była niedziela: poszliśmy na mszę do kaplicy szpitalnej i powiedziałam mężowi, że musimy zapytać o możliwość ochrzczenia Cecylii na wypadek dalszego pogorszenia się sytuacji, czułam się za to odpowiedzialna. W kaplicy spotykamy ojca Alfredo, który jest gotowy w każdej chwili ją ochrzcić. Dowiedziawszy się tego, sprawa jest dla nas załatwiona: jeśli wydarzy się najgorsze, jesteśmy przygotowani. Lekarze nie wpuszczają nas do córki ponieważ przeprowadzali operację u Cecilii. Pamiętam, że podczas tego nerwowego oczekiwania myślałam, że to najgorszy dzień w moim życiu, a to miejsce to coś w rodzaju piekła. W międzyczasie nasz przyjaciel ks. Remigio zadzwonił do nas i zaproponował, że przyjedzie ochrzcić Cecilię, mówiąc nam, że działanie łaski sakramentu może pomóc jej w walce, którą toczy.
Uderzyło nas to: w sytuacji całkowitej bezradności, w której się znajdowaliśmy, było coś konkretnego, co mogliśmy zrobić, aby ją wesprzeć, moc sakramentu, której nie braliśmy pod uwagę. Ale potem, po głębszej refleksji, zdaliśmy sobie sprawę, że zaoferowano nam konkretny gest, aby zrobić to, co było tak trudne w tamtym czasie, powierzyć naszą córkę Chrystusowi, spowodować, by należała do Chrystusa, do Tego, który może sprawić, że będzie żyła teraz i w wieczności. Postanowiliśmy ją ochrzcić.

Chiara Mazzotta pomiędzy Davide Prosperi i o. Remigio Bellizio

Wraz z Remigio i księdzem Alfredo ustawiamy się w kącie oddziału intensywnej terapii, aby przygotować obrzęd. Stojąc z nimi zdaję sobie sprawę, że jestem szczęśliwa. Zaskakuje mnie to: patrzę na otwartą przestrzeń OIOM-u i zastanawiam się, jak to zadowolenie, jeszcze przed chwilą nie do pomyślenia, jest możliwe, i od tego momentu zwracam uwagę na wszystko. Słowa obrzędu chrztu poruszają mnie, uświadamiam sobie wielkość gestu, który wykonujemy i nieskończoną godność życia tej półtoradniowej dziewczynki, która staje się dzieckiem Bożym. Dostrzegam, że Chrystus obejmuje nas i wchodzi w życie naszej córki, aby już nigdy jej nie opuścić, i ogarnia mnie wielka radość, gdy myślę: „Panie, to dziecko jest teraz Twoje”. W obliczu takiego piękna mogę rozsądnie powiedzieć Mu „tak” i powierzyć Mu wszystko.
Po obrzędzie zatrzymujemy się z o. Remigio i o. Alfredo, dołącza do nas również ich przyjaciółka zakonnica. W ich towarzystwie Pan ponownie nas obejmuje, a ja rozumiem słowa mojej matki z tamtego poranka: „Możemy powierzyć się tylko Komuś, kto jest obecny, w przeciwnym razie to nie przyniesie skutku”. Ten dzień, który zaczął się jako najgorszy dzień w moim życiu, zamienił się w dzień łaski. Chrzest pokazał nam jedyną rzecz niezbędną do życia: towarzystwo Chrystusa. Kolejne dni były bardzo trudne, ale zmieniliśmy się dzięki temu, czego doświadczyliśmy. Za każdym razem, gdy się bałam, wracałam myślami do tego doświadczenia i prosiłam Pana, by pozwolił mi znów Go zobaczyć. Jego uścisk przyszedł poprzez konkretne twarze niektórych przyjaciół, którzy pracując w szpitalu, przychodzili do nas w każdej wolnej chwili, a także wielu ludzi, znajomych i nieznajomych, którzy modlili się za nas i za Cecilię.

CZYTAJ TAKŻE: Jon Fosse. W rękach innego

To doświadczenie zmieniło również sposób, w jaki spędzaliśmy czas na oddziale do czasu powrotu Cecilii do zdrowia. Obok oddziału intensywnej terapii znajduje się wspólny pokój, w którym przebywają rodzice. Na początku wchodziłam tam ze spuszczoną głową i nie chciałam z nikim rozmawiać: nie mogłam znieść opowiadania o swojej sytuacji ani wysłuchiwania innych. Po chrzcie zaczęłam patrzeć na ludzi, rozmawiać z tymi, którzy mnie o coś pytali lub chcieli porozmawiać.
Pewnego popołudnia dziecku w inkubatorze obok Cecilii zatrzymała się akcja serca. Lekarze wysłali matkę na zewnątrz, a ona uciekła z płaczem. Chociaż jej nie znam, pędzę za nią, ponieważ ją rozumiem i nie chcę zostawić jej samej: przez 45 bardzo długich minut stoję obok niej, płaczącej i krzyczącej, że nie można wytrzymać w takim miejscu. Gdy dotrzymuję jej towarzystwa, myślę o chrzcie Cecilii i modlę się do Pana, aby nas objął: doskonale rozumiałam, co do mnie mówiła i gdyby nie to, czego doświadczyłam, ja również nie byłabym w stanie pozostać w tym miejscu, nie mówiąc już o staniu przed nią w tej sytuacji.
Jej córeczka wyzdrowiała, a w kolejnych dniach ona i jej mąż bardzo szukali naszego towarzystwa. Spędzaliśmy ze sobą cały czas na oddziale i nadal ze sobą rozmawiamy. Nawet możliwość nawiązania nowej przyjaźni w tym miejscu i w tych okolicznościach jest wynikiem łaski, której doświadczyliśmy, która sprawiła, że byliśmy w stanie objąć ból i potrzeby innych ludzi, ponieważ sami zostaliśmy objęci.