© Ernesto Benavidese/AFP via Getty Images

Brazylia. Uczyć się od rzeczywistości

Działalność charytatywna zmieniła jego spojrzenie. Do tego stopnia, że zmieniło to sposób jego pracy. Świadectwo lekarza z Sao Paulo z Międzynarodowego Assemblea Odpowiedzialnych CL (z październikowch „Tracce”)
Alexandre Ferraro

W faweli Morro da Lua. Jestem pediatrą. Obecnie pracuję głównie jako badacz i profesor uniwersytecki. Przez te wszystkie lata angażowałem się w propozycje gestu charytatywnego, proponowane mi przez Ruch: na początku odwiedzałem biedne rodziny na obrzeżach miasta; potem gotowałem i karmiłem bezdomnych. Myślę, że dobroczynność to coś więcej niż szkoła bezinteresowności. Staram się opisać owoce, które dostrzegam w moim życiu.

Widzieć rzeczywistość. Pierwsze, co mi powiedziano, to że działalność charytatywna jest „dzieleniem się życiem z ludźmi, których spotykamy”. Nie chodziło więc o wolontariat, o robienie czegoś dla ludzi. W pewnym sensie chodziło bardziej o zmianę nas samych niż zmianę sytuacji. Wtedy „dzielenie się” było dla mnie nowym, nieco tajemniczym słowem. Składa się bowiem w dużej mierze z obserwowania i słuchania. Jest pozbawione oczekiwań. Jednak nieoczekiwane rzeczy dzieją się, gdy jesteśmy naprawdę obecni, aby spotkać drugiego i otworzyć się na to, że drugi nas znajdzie. Pewnego razu znalazłem się w bardzo biednej chacie: była tam matka z czwórką małych dzieci i bardzo trudną sytuacją rodzinną. Ich życie wydawało się nieco chaotyczne. Kiedy próbowałem się zorientować w sytuacji, starszy przyjaciel, który był ze mną, szepnął do mnie: „Widziałeś, jak błyszczą garnki?”. Na ścianie wisiało kilka błyszczących garnków. Nie powinno ich tam być, ponieważ był to dom prawie bez wody i kanalizacji. A jednak tam były. A ja ich nie widziałem. Był to aspekt czystości, „bogactwa”, którego nie zauważyłem. Innym razem, odwiedzając niedożywione dzieci i rozmawiając z ich matkami, przyjaciel powiedział do mnie: „Zauważyłeś, że matki są otyłe?”. Pomyślałem: jak to możliwe? Przecież nie może zabraknąć jedzenia dla dzieci i resztek dla dorosłych. W tym czasie badania zaczęły pokazywać, że pierwsze 1000 dni życia człowieka (od poczęcia do 2. roku życia) są kluczowe w powstawaniu chorób przewlekłych u dorosłych, np. otyłości, nadciśnienia i cukrzycy. Niedożywienie jest stresem żywieniowym. To mnie zainspirowało w mojej pracy i postanowiłem zwrócić uwagę na inne formy stresu, w szczególności na doświadczenie przemocy. Zacząłem obserwować kobiety, które przez lata doświadczały przemocy w czasie ciąży. Znalazłem też dzieci, które w okresie dojrzewania zaczęły cierpieć na otyłość, nadciśnienie i cukrzycę. Jakiś czas później jeden z moich studentów powiedział mi: „Ta matka nie czytała książek medycznych, ponieważ ona i jej dziecko powinni być bardzo chorzy, a zamiast tego mają się bardzo dobrze”. Uderzyło mnie to i przypomniały mi się te błyszczące garnki wiszące na ścianie, sprzed paru lat. Postanowiłem więc zbadać tę konkretną grupę matek, które były bardzo podatne, a jednak nie zachorowały. Po kilku próbach wyjaśnienia tego zjawiska musiałem oprzeć się na ocenie jakościowej i poprosiłem kolegę z nauk humanistycznych o zbadanie tych kobiet. Był on ateistą i komunistą. Jego wnioski okazały się bardzo interesujące. Odkrył on w tej grupie kobiet wielką samoświadomość, która wynikała z ich relacji z „ty”: „ty” dziecka od czasu, gdy było w łonie matki; lub „ty” ich matek (babć); lub „ty” Boga. Ta świadomość ukształtowała sposób, w jaki radziły sobie z przeciwnościami losu. Stworzyliśmy więc narzędzie psychometryczne do pomiaru tego zjawiska. Zaczęliśmy badać salutogenesis, czyli pochodzenie zdrowia, a nie choroby. Stamtąd opracowaliśmy badania kliniczne i molekularne w celu przetestowania interwencji wpływających na zdrowie dzieci. Nigdy dotąd nie odwiedzałem organizacji charytatywnych po to, by szukać odpowiedzi na naukowe pytania. Ale bezinteresowność generuje spojrzenie na rzeczywistość, które dostrzega nowe rzeczy. Istnieją rzeczy oczywiste, ale „niewidzialne”, które stają się widoczne tylko wtedy, gdy traktujemy je w dziewiczy sposób.

Alexandre Ferraro

Ideologia. W działalności charytatywnej nigdy nie jesteśmy sami. Zawsze istniały stowarzyszenia polityczne i organizacje pozarządowe, które prowadziły swoją działalność. Ale podczas gdy my staraliśmy się tylko dzielić życiem, oni próbowali „edukować” ludzi, aby rozpoznali dominującą strukturę odpowiedzialną za ubóstwo, którego doświadczali, a następnie uznali swoje prawa i walczyli o nie. Wszystko to jest ważne. Jednak grupy te nie radziły sobie z rzeczywistością w jej złożoności, ale upraszczały ją, dopasowując ją do wcześniej ustalonej narracji. Używały też argumentu „my kontra oni”, by mobilizować ludzi. Praca charytatywna nauczyła mnie, że ideologia, zamiast uczyć się od rzeczywistości, manipuluje nią.

Władza jako służba. Pewnego razu współpracowałem z parafią przy rozdawaniu żywności bezdomnym i poproszono mnie o pokrojenie kilogramów cebuli. Gotuję w domu od dziesięcioleci i jestem synem bardzo dobrego kucharza. Potrafię dobrze kroić cebulę. Ale starsza pani, która stała w pobliżu, powiedziała mi: „Nie tak to się robi, ale w ten sposób” i pokazała mi znacznie mniej skuteczny sposób. Chciałem jej pokazać, że mój jest lepszy, ale po chwili zdałem sobie sprawę, że jestem tam, aby ją dowartościować, a nie po to, aby uzyskać wyniki. Zacząłem robić to, co chciała, a ona spojrzała na mnie kątem oka. Ogarnęła mnie ogromna radość. Potwierdzałem swoje „ja”, które chciało potwierdzić jej, nie zawodząc siebie. Zawsze myślę o satysfakcji, jaką czułem, służąc tej kobiecie, kiedy widzę, że w mojej pracy wszystkie relacje opierają się na zwrocie. Ta satysfakcja jest tajemnicą, którą nosimy w sobie, i jest niezrozumiała dla tych, którzy jej nie doświadczają.

Fawela w Paraisópolis, São Paulo

Z peryferii nowa perspektywa dla centrum. Kiedy mówimy o włączaniu lub przenoszeniu uwagi z peryferii do centrum, zwykle rozumie się to w logice reprezentatywności. Myślę, że z drugiej strony praca charytatywna pomaga mi zobaczyć świat poza bańką, w której żyję. Widzę inne perspektywy. Jesteśmy wychowywani, by stawać naprzeciwko odmienności i rozpoznawać wspólną płaszczyznę porozumienia z innymi. W przeciwnym razie jak mógłbym się dzielić? Tydzień temu odbyło się doroczne spotkanie Międzynarodowego Towarzystwa Medycyny Ewolucyjnej, grupy badaczy, w którym uczestniczę. Miało ono miejsce w Irvine w Kalifornii. Obecnie troska o różnorodność, integrację, przynależność jest bardzo silna w nauce i mieliśmy spotkanie na ten temat. Przyznaję się do uprzedzeń wobec tego podejścia, ale starałem się uczciwie słuchać moich kolegów. Odkryłem w nich ogromne pragnienie sprawiedliwości. Poruszyło mnie to. Utożsamiając się z nimi, powiedziałem: „Myślę, że największym czynnikiem wykluczenia w międzynarodowym społeczeństwie, takim jak nasze, jest język. Zauważyliście, że mówią tylko Amerykanie, Anglicy, Kanadyjczycy? Gdzie jest dobra medycyna ewolucyjna z innych krajów? Musimy pomyśleć o tym, jak ułatwić im uczestnictwo”. Koreański kolega wiwatował obok mnie. Oczywiście mój komentarz był niewygodny, ponieważ chcieli porozmawiać o inkluzywności w oparciu o płeć i pochodzenie etniczne. Ale odpowiedź angielskiego profesora była interesująca: „Wiesz, postrzegamy ewolucję jako konkurencję; różne gatunki konkurują ze sobą, a te lepiej przystosowane przeżywają. Rosyjscy ewolucjoniści, z drugiej strony, uznają nie tyle konkurencję, co współpracę między gatunkami”. A po chwili ciszy powiedział: „Nie ma wśród nas Rosjan”. Pragnienie integracji, które doprowadziło do tego spotkania, rozszerzyło się, stało się mniej ideologiczne. Jestem przekonany, że działalność charytatywna uczy również ludzi tego, aby zastanowili się nad pragnieniem różnorodności, integracji i przynależności w dzisiejszym świecie.

CZYTAJ TAKŻE: „Ja, muzułmanin, spragniony ich szczęścia”

Ofiara jako szczyt rozumu i uczucia. W rzeczywistości gestu charytatywnego, potrzeba jest przytłaczająca, znacznie większa niż nasza zdolność do odpowiedzi. Jest to uczucie „osuszania lodu”, co jest misją niemożliwą do spełnienia. Potrzeba łatwo nas szantażuje. Z czasem się męczymy. Poddajemy się. Pamiętam dzień, kiedy wróciłem do domu z gestu charytatywnego zniszczony. Interwencja w sytuacji pewnej rodziny była niemożliwa. Byłem zły na pana, który sprawił, że napotkałem mur nie do pokonania. Ale nagle zdałem sobie sprawę, że niemoc, którą czułem, gigantyczna dysproporcja, nie była czymś złym, ale pomocą w rozpoznaniu oczywistości: rzeczywistość nie jest moja, należy do Innego. Pamiętam „cud”, który wydarzył się w tamtej chwili: rozpoznałem, że wszystko już należy do Niego. Co za pokój, co za radość! Zacząłem rozumieć, czym jest ofiara: uznaniem, że okoliczności należą do Niego, że cała rzeczywistość jest już Jego. Kim jestem, by Mu cokolwiek ofiarować, skoro wszystko jest już Jego? Ofiara jest rozpoznaniem tego i gorącym pragnieniem, by stało się to widoczne. Wspaniale jest uświadomić sobie, że ofiara jest skrajnym użyciem rozumu, które przeradza się w uczucie. Nauczyła mnie tego właśnie ta sytuacja nie do pokonania. W działalności charytatywnej zawsze mówimy: „Nie chcemy zmieniać świata, chcemy zmienić siebie”. Na pierwszy rzut oka brzmi to samolubnie. Ale z tej propozycji rodzą się ludzie, którzy w swoich konkretnych zadaniach w świecie traktują rzeczywistość z bezinteresownością, która zmienia świat.