ks. Zdzisław Seremak z ks. Józefem Adamowiczem

Zdzisław Seremak. Być bratem wśród braci

22 maja przypada 32. rocznica śmierci ks. Zdzisława Seremaka – pierwszego odpowiedzialnego krajowego za Ruch w Polsce. Proponujemy ponownie lekturę wywiadu Zdzisława Bradla z 1985r.

Powołanie kapłańskie, zresztą jak każde inne, jest tajemnicą. Ale jednocześnie ma ono swoją ludzką historię. Czy pamiętasz wydarzenie które zdecydowało, lub utwierdziło cię w wyborze, że to tak określę, kapłańskiego sposobu realizacji powołania do bycia chrześcijaninem?
Obawiam się, że cię rozczaruję, nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek zostanę kapłanem. Byłem normalnym, od dłuższego czasu przeżywającym głęboki kryzys wiary, aktywnym i zaangażowanym ZMP-owcem [Związek Młodzieży Polskiej - przyp. red.]. W klasie maturalnej zdecydowałem się na studia medyczne i wydawało mi się, że moja przyszłość jest już postanowiona. Pamiętam jeden jedyny tylko jakby przebłysk, pozostawione tak trochę w próżnię pytanie: „A gdyby tak… kapłaństwo?”.
Było to podczas tańca na balu sylwestrowym… Później do tej myśli nie wracałem ani też nic w moim życiu się nie zmieniło. Kolejny, tym razem decydujący moment, czy może wydarzenie, miało miejsce już po maturze, ale przed odebraniem świadectwa maturalnego, dokładnie 12 czerwca 1955 roku. Przypadkowo wszedłem do kościoła podczas odprawianej Mszy Świętej. Po kilku chwilach wyszedłem z niego jako człowiek głęboko wierzący, zdecydowany na wstąpienie do seminarium. Tego samego dnia po południu klęczałem już u krat konfesjonału… Nastąpiła radykalna zmiana życia. Zdumienie moich rodziców, profesorów, kolegów i koleżanek, moje też. Wycofałem złożone już na Akademię Medyczną „papiery”. Świadectwo maturalne odbierałem świadomy swej dalszej drogi. W sierpniu 1955 roku znalazłem się w seminarium wrocławskim, a pięć lat później, dokładnie 14 sierpnia 1960 roku, mając niespełna 23 lata przyjąłem święcenia kapłańskie.



Kapłan w Polsce cieszy się szacunkiem i autorytetem do tego stopnia, że wszelkie jego słabości, których nosicielami przecież jesteśmy wszyscy, odbierane są ze zgorszeniem. Odbiór ten jest w moim przekonaniu przejawem tęsknoty za świętością, o którą dzisiaj, jak zawsze, tak przecież trudno. Trzeba tu dodać że człowiek świecki nie ma właściwie pojęcia o życiu kapłana. Czy mógłbyś wskazać na trudne chwile w swojej posłudze kapłańskiej?
Twoje pytanie budzi we mnie bardzo różne refleksje. Przede wszystkim nie jestem tak bardzo pewien, czy kapłan cieszy się autorytetem i szacunkiem tylko z racji swojego kapłaństwa. Sądzę, że to już nie wystarcza, że coraz bardziej liczy się osobowość. Przebywałem dość często w różnych środowiskach incognito – nierozpoznany. Nie chcę powtarzać tego co usłyszałem w opowieściach o kapłanach. Niezwykle rzadko zdarzało się, by ktoś nas wziął w obronę, lub próbował zrozumieć. Nie dziwię się temu. Ostatecznie Syn Człowieczy też bywał słownie ( i nie tylko) obrzucany błotem. Nie krył przed swoimi uczniami, że czeka ich podobny los. Jeśli przeżywamy z tego powodu dramaty, to chyba dlatego, że nie jesteśmy zdolni, tak bez zastrzeżeń karmić się wolą Ojca jak On. Dla mnie osobiście najtrudniejsze momenty, to nie te, znane każdemu z nas, chwile tęsknoty za rodziną, za „normalnością”, za zrozumieniem, ale momenty, które odbieram jako „wołanie na pustkowiu”, kiedy wydaje ci się, że twój głos nie dociera do nikogo, że jesteś niepotrzebny, albo gdy jesteś traktowany jak rzemieślnik zakładu świadczącego usługi dla ludności. Nie każdemu dane jest doświadczyć tego, czego doświadczył ks. Jerzy Popiełuszko, a czego dał wyraz w swoich „Zapiskach”. Sądzę, że ten brak reakcji na głoszenie Ewangelii jest dla wielu z nas pokusą do rezygnacji z trwałych i pogłębianych wysiłków wierności modlitwie i świadectwu, a w konsekwencji rzucenia się w efektowną działalność remontowo-budowlaną, administracyjną , czy choćby naukową. Tak to jakoś czuję. Do bardzo bolesnych momentów należą te, w których człowiek spotyka się z brakiem elementarnego zrozumienia i życzliwości ze strony zwierzchników, jak również te, w których wydaje się zrywać nić porozumienia i braterstwa z najbliższymi nieraz współpracownikami – braćmi w kapłaństwie. Ale nad tym nie chcę się w tej chwili zatrzymywać.
Zgorszenia o których mówisz, odczytuję czasem jako pewnego rodzaju satysfakcję ludzi, których one dotyczą. Rzadko można dostrzec w nich ból i współczucie, częściej coś w rodzaju tryumfu: Widzisz, tobie też się nie udało… Sądzę, że przejaw tęsknoty za świętością obecny jest tylko w tych zgorszeniach, które złączone są z cierpieniem. Może się mylę? Żywię jednak nadzieję, że każdy, choćby podświadomie, tęskni za miłością, i to pozwala mi nie mieć żalu do tych, którzy się mną gorszą, ich zgorszenie nie zamyka mnie w sobie, przeciwnie, mobilizuje mnie, by wciąż na nowo, odzyskiwać „dawną gorliwość”.

Na szczęście nie smutek lecz radość ma przemożny wpływ na naszą konsystencję – Chrystus Pan przecież zmartwychwstał! Co Ciebie, jako księdza cieszy najbardziej?
Oczywiście masz rację! Toteż kolejny dzień kapłaństwa jest dla mnie, mimo przemijających przecież zachmurzeń, słonecznym świętem. Z minionych lat kapłaństwa nie żałuję ani chwili, choć oczywiście chciałbym je przeżyć głębiej, bardziej świadomie. Sądzę, że każdy z nas ma trochę inne radości. Te moje związane są przede wszystkim z sakramentami. Przede wszystkim Eucharystia, dalej niepowtarzalny, intymny wręcz kontakt z innymi ludźmi w sakramencie pojednania, współdzielona radość wiążących się sakramentem małżeństwa itd. Wiele radości sprawiają też nieszablonowe rozmowy z młodymi, z ludźmi poszukującymi sensu życia, czy choćby uczciwymi niewierzącymi, wrażliwymi wciąż na wartości pozamaterialne. Zupełnie szczególnym doświadczeniem są rozmowy ze zbuntowanymi, którzy gonieni niepokojem, przychodzą nieraz w środku nocy, by wykrzyczeć swój bunt, by odważnie rzucić w twarz swoje oskarżenia pod adresem Boga, Kościoła, czy moim osobistym. Tak, to także jest radość. Nie wspominam już o radościach trochę niezwykłych, które z mojego kapłaństwa wypłynęły jako skutek uboczny, jak pobyt w Rzymie przez cały okres Soboru Watykańskiego II, zetknięcie się osobiste z papieżem Janem XXIII, Pawłem VI, wieloma ludźmi, którzy nadali oblicze Kościołowi naszych czasów. Udział w ważnych momentach życia Kościoła, pielgrzymka do Ziemi Świętej i wiele innych spraw. Tak, radości jest w sumie o wiele więcej, niż smutków. Moje życie kapłańskie to naprawdę Gaudium et Spes nietrudno mi więc przychodzi dziękować…

Jesteś autorytetem dla grona osób, które od kilku lat troszczy się o Ruch Komunia i Wyzwolenie. Czy w katolickiej Polsce potrzebny jest kolejny ruch katolicki? Funkcjonuje już w naszym Kościele kilka ruchów, mamy też szeroko rozbudowaną sieć duszpasterstw specjalistycznych?
Pozostawię na uboczu tę „szeroko rozbudowaną sieć duszpasterstw specjalistycznych”, bo to jednak coś innego niż ruch. Duszpasterstwa specjalistyczne są w moim przekonaniu próbą pełniejszej odpowiedzi Kościoła na szczególne potrzeby i problemy poszczególnych grup wiernych: nauczycieli, lekarzy, studentów, robotników, etc. niosące ze sobą niebezpieczeństwo tworzenia klanów odizolowanych od całej społeczności wiernych. Czasem duszpasterstwa specjalistyczne ograniczają się do spotkań typu informacyjnego, konferencji „na temat” i organizowania takich czy innych akcji. Inaczej jest z ruchem. Ruch z natury jest jakąś wspólnotą życia. Oczywiście istnieją w Polsce różne ruchy. Nie chcę wyrażać o nich opinii mam do tego za mało danych. Moje osobiste wrażenia z zetknięcia się z tymi ruchami nie są zbyt pozytywne. Zupełnie innym doświadczeniem stał się Ruch CL, który nas jakoś niespodziewanie zagarnął. Zetknąłem się z nim już wiele lat temu, już w Polsce, ale za pośrednictwem włoskich przyjaciół. Odbierałem go z sympatią, nie myśląc jednak się angażować. Ale nagle stało się, podczas pamiętnych rekolekcji w październiku 1983 roku w Olsztynie pod Częstochową, prowadzonych przez ks. Giussaniego, na których znalazłem się „przypadkiem”. Wtedy ten Ruch stał się moim. Czy w Polsce potrzebny jest nowy ruch katolicki – pytasz…? Skoro jest faktem…? A Jan Paweł II w swoim nauczaniu tak często wraca do znaczenia różnych ruchów w Kościele uznając je za szczególny charyzmat i szczególny owoc działania Ducha Świętego. A więc odpowiem Ci z najgłębszym przekonaniem – jest potrzebny. Współdzielimy to samo doświadczenie, Twoje pytanie jest więc retoryczne. Zauważyłeś przecież, jak zmieniło się nasze życie, jak inaczej czujemy Kościół, jak nagle w monumentalnych strukturach Kościoła odkryliśmy radość przyjaźni, jak powiększyła się nasza rodzina, iloma braćmi i siostrami zostaliśmy obdarowani i jak konkretnie dotknęliśmy twarzy Chrystusa. Nigdy przedtem nie miałem odwagi, głosząc Ewangelię, twierdzić że mówię o czymś, czego dotknąłem własnymi rękoma, o Kimś kogo oglądały moje oczy, a teraz w tej wspólnocie w jakiej żyjemy, choć nie znam imion wszystkich, wszędzie jestem u siebie. Dzieli nas przestrzeń a przecież jesteśmy razem. Jest moją radością w Ruchu brak formalizmu, jego otwartość wobec każdego, nawet jeśli jest pełen wad. Jest radością to, że istnieje nie po to, by przeprowadzić wspólnie określoną akcje, ale jest życiem ogarniającym wszystko, jest pełnią Bożej „normalności”, i jest na tyle katolicki, powszechny, że mieszczą się w nim wszyscy jak w rodzinie. I to, że tak bezwzględnie związany jest z żywym sakramentem Chrystusa – papieżem, że jest po prostu Kościołem. Że nie naruszając struktur hierarchicznych pozwala mi być bratem wśród braci…



Mógłby tu powiedzieć któryś z księży, że to o czym mówisz, możesz i powinieneś realizować z racji swojej powinności kapłańskiej w parafii, prawda?
Prawda. Mogę i powinienem. Ale nie potrafiłem. A teraz potrafię. Oczywiście, że pracując w parafii z biegiem czasu ksiądz zbiera jakąś grupę ludzi zaangażowanych w życie Kościoła. Stają się oni dla niego rzeczywistym oparciem i pomocą. Związki z nimi trwają nieraz wiele lat po przejściu do innej parafii. A jednak to jest coś innego. To nie jest wspólnota, często są to więzi typu towarzyskiego, które pozwalają człowiekowi oderwać się od codzienności i zapomnieć o swojej odpowiedzialności. A przecież nie o to chodzi. Chodzi o to, by tym, który nas jednoczy był Chrystus, a On jednoczy na zawsze, nieodwołalnie. Nie na jakiś tylko czas, nie do wypełnienia tylko jakiś określonych zadań. Byłem kiedyś wykładowcą w seminarium, z moimi uczniami, jak mi się wydaje, rozumieliśmy się doskonale. Tworzyliśmy, sądziłem, wspólnotę. Do dziś mimo upływem wielu lat, z niektórymi zachowuje serdeczną jedność, podobnie zresztą z niektórymi parafianami z placówek, w których dane mi było pracować, a jednak to nie to samo, co stało się moim doświadczeniem we wspólnocie Ruchu. To są rzeczy, które trudno nazwać. Po prostu inna jakość.

Co Ruch ma do zaoferowania Księdzu?
Właśnie wyzwolenie z poczucia samotności i niepotrzebności. Głębokie doświadczenie żywej więzi z Chrystusem i ze wspólnotą w Chrystusie. Formułuję te słowa nazajutrz po moich imieninach. Moi najbliżsi (według krwi) telegramy i kartki, współpracownicy ograniczyli się do mniej lub bardziej formalnych życzeń, parafianie… no, cóż, a 20 – osobowa grupa członków Ruchu, nie zważając na mróz, śnieg, oblodzone drogi, tłucze się dziesiątki kilometrów, nie po to by mi złożyć życzenia, ale po to, byśmy razem mogli doświadczyć obecności Chrystusa, byśmy Go mogli razem uwielbić i wyrazić naszą wiarę w szczególny dar nowego życia, do którego nas wezwał i doświadczyć smaku tego życia. Czy to jest nic? A to szczególne poczucie więzi z kapłanami współdzielącymi doświadczenie Ruchu, niezależnie od ich przynależności do diecezji, wieku, zajmowanego stanowiska w hierarchii Kościoła? Tego się nie da wyrazić. Moja historia życia pozwoliła mi nawiązać kontakty i przyjaźnie z kapłanami wielu narodów i wielu diecezji, ale przecież to jednak nie to samo. I to również stanowi niepowtarzalne, pobudzające wciąż do wdzięczności Chrystusowi doświadczenie.

Czy twoje uczestnictwo w Ruchu nie przeszkadza ci w spełnianiu obowiązków proboszcza
Pod pewnym względem tak. Chodzi o terminy i odległości. Nie da się uczestniczyć w Ruchu bez momentów fizycznej obecności w określonym miejscu i czasie. I z tym jest kłopot. Staram się wprawdzie do minimum ograniczyć prośby o zastępstwo w zajęciach parafialnych, ale i tak, jeden z trzech moich współpracowników powiedział mi, że to są moje prywatne sprawy i powinienem załatwić je w swoim wolnym dniu, a tak się nie bardzo da, bo członkami Ruchu są ludzie różnych zawodów, żyjący w różnych warunkach i spotkanie się stanowi trudność niełatwą do rozwiązania. Nie mieścimy się z momentami wspólnymi w kalendarzu. Wiem, że inni kapłani Ruchu mają podobne trudności. Nie potrafiliśmy ich przezwyciężyć. Z drugiej jednak strony Ruch związał mnie bardziej z moim biskupem i mobilizuje mnie do wierności obowiązkom. Biorę sobie do serca słowa wypowiedziane przez Jana Pawła II do księży Comunione e Liberazione 12 września 1985 roku: „Kapłan winien odnaleźć w Ruchu światło i żar, które uczynią go zdolnym do wierności swojemu biskupowi, które uczynią go gotowym do wypełniania zadań i uważnym w przestrzeganiu dyscypliny kościelnej. Tak by bardziej żyzna stała się wiara i smak jego wierności”.