Lekarz, pacjent i szczęście
„Leczyć znaczy otaczać opieką”. Z przyjaźni z nim i z jego „metody” narodziła się przychodnia i wykład uniwersytecki. Drogi, które przebyli inni, podążając śladami Enzo Piccininiego (ze styczniowych „Tracce”)Na oknie widnieje napis będący programem: „Leczenie jest otaczaniem opieką”. Bezpośrednio powyżej nazwa przychodni: „Przyjaciele Enzo Piccininiego”. Obok zdjęcie lekarza, który na swój sposób znajduje się również u źródła tej historii, razem z dziesiątkami, setkami innych osób, które wciąż wyrywają życie ze zwyczajności: właśnie Enzo Piccinini. Był chirurgiem z regionu Emilia Romania, przyjacielem i uczniem księdza Giussaniego, długo jednym z odpowiedzialnych za CL, który zginął w wypadku samochodowym w wieku 48 lat w 1999 roku. Od trzech lat jest Sługą Bożym i właśnie 10 grudnia ubiegłego roku w Modenie zostało otwarte diecezjalne dochodzenie na temat życia, cnót i opinii świętości, nowy krok na drodze prowadzącej do ołtarzy.
Ale w tej przychodni w Ferrarze jego zdjęcie widnieje od kilku miesięcy. Od kiedy Francesco Turrini, młody lekarz, i Matilde Turchetti, jego przyjaciółka i koleżanka z pracy, otworzyli razem gabinety, postanawiając „nie wkraczać w istniejące już struktury, ale wystartować razem od zera” – opowiada Turrini.
Kiedy znaleźli lokal, nazwę mieli już wymyślną. „Nigdy nie poznaliśmy Enzo osobiście, ale jest nam bliski od zawsze z dwóch powodów – wyjaśnia lekarz z Ferrary. – Po pierwsze jest to przeobfitość łaski, którą przyjaźń między nim a niektórymi z naszych największych przyjaciół zrodziła w naszej wspólnocie. Enzo rzeczywiście tam wyszedł nam na spotkanie poprzez innych, lud, który jest dla nas znakiem Chrystusa obecnego w naszym życiu”. A drugi powód? „Jego świadectwo lekarza. „Metoda Enzo” nas fascynuje: chcielibyśmy przeżywać nasz zawód, mając na uwadze, że opieka nad pacjentem, a nie tylko leczenie go, kiedy jest to możliwe, przynosi korzyści”.
Tę „metodę” Turrini streszcza w ten sposób: „Nie ograniczał się do interwencji chirurgicznej – dla Enzo zasadnicze było poznanie pacjenta. Oznaczało to towarzyszenie mu, rozmowę z nim – nawet o śmierci, jeśli było trzeba – pamiętając o jego ograniczeniu i jego potrzebie. Piccinini był chirurgiem, ale jesteśmy przekonani, że jego sposób pracy i jego świadectwo są decydujące również dla tego, kto wykonuje ten zawód jako lekarz rodzinny. Medycynie pierwszego kontaktu często grozi popadnięcie w biurokrację…”.
Stąd przychodnia, nazwa na tablicy i nowy etap drogi, na który w Ferrarze składały się także inne zaskakujące kroki. Zaczynając od chwili, w której profesor Luigi Grassi, profesor psychiatrii na lokalnym uniwersytecie, pozostał pod wrażeniem grupy studentów. Widział sposób, w jaki działali na uniwersytecie. Zaprzyjaźnił się z niektórymi z nich. Był zaangażowany, kiedy zorganizowali koncert Marcelo Ceseny, brazylijskiego pianisty, w hołdzie chłopakowi, który zmarł niedawno. „Pisał u niego pracę magisterską, profesora bardzo poruszyła ta historia” – mówi Turrini. I został poruszony przez nich, chciał zrozumieć, skąd brała się ta wrażliwość. Przyjaźń rozwijała się aż do otwarcia kursu muzykoterapii z Ceseną. „A kiedy, w ubiegłym roku, profesor wziął na siebie zadanie prowadzenia kursu otwartego dla wszystkich studentów medycyny, poprosił nas, byśmy mu pomogli” – dodaje Turrini.
Tytuł brzmiał „Humanizacja medycyny: opieka w leczeniu”. Pomiędzy zalecanymi podręcznikami znalazła się też książka Ho fatto tutto per essere felice, biografia Enzo pióra Marco Bardazziego (BUR-Rizzoli). W projekcie pracy znajdowała się idea zmierzenia się z kwestiami „niewygodnymi” zarówno dla tego, kto wchodzi w zawód lekarza, jak i tego, kto praktykuje go od dłuższego czasu: czy naprawdę można być razem ze swoim pacjentem i nie ograniczać się do stosowania procedur i wytycznych? Czy można patrzeć na własne błędy? Jak pracować w zespole?”. Plan studiów obejmował cztery seminaria składające się z tyluż spotkań.
Pierwsze z Fabio Catanim, profesorem zwyczajnym ortopedii i traumatologii w Modenie (jak również przyjacielem Enzo), było poświęcone właśnie „Doświadczeniu opieki w leczeniu. Metoda Enzo Piccininiego”, ze świadectwami i otwartymi dyskusjami na tematy, które często zostają pozostawione na uboczu, a tymczasem są centralne. Samo zadanie lekarza, „którym nie jest tylko leczenie, ale także i przede wszystkim troszczenie się”. Doświadczenie ograniczenia tego, kto leczy i jest leczony: „W «zderzeniu z ograniczeniem» pojawia się pragnienie dobra, szczęścia łączące lekarza i pacjenta. Ograniczenie należy przyjąć i objąć, zanim zostanie zlikwidowane; to objęcie jest możliwe tylko wtedy, gdy wkłada się serce w to, co się robi” – czytamy w materiałach kursu i jest to czysta „metoda Enzo” właśnie.
Następnie seminarium na temat „Droga Giacomo”, protokołu powstałego w szpitalu św. Urszuli w Bolonii, aby towarzyszyć rodzicom dzieci, które mają się urodzić ze złymi rokowaniami. Na katedrze wraz z neonatolog Chiarą Locatelli stanęli Alessia i Enrico Lionello, małżeństwo, które znalazło się w takiej sytuacji. Inne spotkanie było poświęcone „poczuciu Tajemnicy” i drodze, która może się otworzyć nawet w doświadczeniu zranionym błędem (bohaterowie: Silvio i Cattarina oraz młodzież z „L’imprevisto”, wychowawczej wspólnoty terapeutycznej dla nieletnich przestępców i narkomanów z Pesaro). Tymczasem ostatnie seminarium (z Mattią Altinim, dyrektorem medycznym AUSL Romagna) było poświęcone zagadnieniu: „Być posłusznym danym, aby leczyć pacjenta” i relacji między medycyną a badaniami.
„Była to okazja do zastanowienia, jak rozpocząć działalność lekarzy w inny sposób – mówi Turrini. – Egzamin zdawany nie tylko po to, żeby uzyskać ocenę, ale pogłębić treści, które rzadko wyłaniają się w ten sposób na uczelni”. Na sali wykładowej było ponad 200 zapisanych, ciągły dialog z wykładowcami i okno otwarte dla wielu z młodych mających założyć biały fartuch, jak można wywnioskować z wielu fragmentów prac prezentowanych na zakończenie zajęć.
Przykłady? Oto one (anonimowe z powodów ochrony danych osobowych): „Ten kurs otworzył mój umysł na relację lekarz-pacjent. Wystąpienie na temat «Comfort Care» i «Ścieżki Giacomo» wywołało we mnie efekt światła zapalonego w ciemnym miejscu. W powierzchowny sposób myślałem, że niektóre badania, o których słyszałem, a którym poddawane są kobiety w ciąży, służyły tylko do tego, by kobieta mogła poprosić o aborcję w przypadku bardzo poważnych wad rozwojowych…”. Inna wypowiedź: „Kurs wzmocnił przekonanie, że bycie lekarzem nie oznacza tylko posiadania narzędzi, wiedzy i umiejętności potrzebnych do ratowania życia i pomagania choremu; oznacza wzięcie odpowiedzialności za to życie”. I jeszcze: „Osobiście zawsze byłam skłonna myśleć, że dystans jest czymś koniecznym, by pozostawić miejsce pacjentowi: wydawało mi się to odpowiednim sposobem, aby nie sprawiać, że chory czuje się chorym. Tymczasem zrozumiałem, że nawiązanie międzyludzkiej relacji, bardziej afektywnej, jest czymś, co sprawia, że pacjent czuje się w pełni zaopiekowany, i z pewnością nie jest to synonimem braku profesjonalizmu…”.
Ale są też tacy, którzy w tym sposobie postępowania, odnaleźli się podwójnie odzwierciedleni, jako przyszli lekarze i pacjenci: „Wybrałem ten kurs, ponieważ także byłem chory. Poznałem wielu lekarzy, wiele różnych kontekstów. Wiem, jak to jest być postrzeganym tylko przez pryzmat choroby, na którą się cierpi. Ale spotkałem także lekarzy pasjonatów, ludzkich lekarzy. Udało mi się także pokonać chorobę dzięki nim. Jestem tutaj, aby spróbować wykonać swoją część”.
CZYTAJ TAKŻE: PÉGUY. NIGDY NIE „PRZYZWYCZAJONY”, ZAWSZE „UTRUDZONY”
Aż do tych, którzy podsumowują to, czego się nauczyli na kursie, słynnym zdaniem: „«Homo sum, humani nihil a me alienum puto» – Człowiekiem jestem i nic, co ludzkie, nie jest mi obce. Oto kurs przekazał mi właśnie to”. Jest to maksyma Terencjusza, żyjącego 160 lat przed Chrystusem. Ale wydaje się napisana specjalnie po to, by opisać Enzo, „metodę Piccinini” i życie lekarza, który zrobił wszystko, aby być szczęśliwym.
#Ślady