Kard. Zuppi na spotkaniu poświęconym tytułowi tegorocznej edycji: rozmowa z Bernhardem Scholzem, przewodniczącym Meetingu

Pasja i pragnienie

Migawki z rozmowy z kardynałem Matteo Zuppim, przewodniczącym Rady Episkopatu Włoch, poświęconej tytułowi Meetingu (z wrześniowych „Tracce”)

Bernhard Scholz: Dlaczego człowiek potrzebuje tej „pasji” do życia?
Kard. Zuppi: Mówi się, że nasze pokolenie jest pokoleniem smutnych pasji. Tak naprawdę smutne pasje to te, które są wypełnione niepokojeniem o „ja”, bulimiczne w stosunku do „ja”; są to pasje związane z indywidualizmem, które są następnie potęgowane cyfrowo. Pasja do człowieka, przeciwnie, sprawia, że ​​odnajduję samego siebie, ponieważ spotykam innych, „otwiera” indywidualizm w spotkaniu z drugim człowiekiem: nie w spotkaniu demonstracyjnym, które służy mi do zademonstrowania czegoś, ale generatywnym, kreatywnym. Pasja to nie laboratorium. „Technicy laboratoryjni” są zawsze i wszędzie, to ci, którzy mówią: „Uważaj, aby tego nie robić…”, zawsze mają coś do zarzucenia, ponieważ kiedy życie nie jest laboratorium, człowiek trochę się też brudzi, gdyż popełnia błędy… Ale to właśnie ta pasja pozwala na spotkanie, pozwala wyjść poza siebie, aby odnaleźć samego siebie. Właśnie dlatego spotykam innych. To jest pasja do człowieka. Wszyscy jej potrzebujemy, bardzo potrzebujemy. Jakiś czas temu mówiło się o duchowym pustynnieniu – a sądzę, że niewiele się poprawiliśmy od tamtej pory – ale musimy jeszcze bardziej odczytywać je jako potrzebę wody na pustyni, która jest pasją do człowieka. Która następnie przedstawia się w bardziej skomplikowany sposób, czasem niewyobrażalny, w niemożliwych spotkaniach. Uderza mnie to, jak Giussani mówił o Pasolinim – a jesteśmy w latach 60., krótko mówiąc, Pasolini nie był zbyt dobrze postrzegany, że tak powiem, w świecie katolickim – ale Giussani mówił, że Pasolini prowadzi dogłębne poszukiwania człowieka. Właśnie dlatego, że wyczuwał głębokie pytanie, które było właśnie pragnieniem Pasoliniego i potrafił je odczytywać. Tymczasem niekiedy ktoś rozdziera szaty, myśli: nie ma nic, jest tylko pustynia… Jeśli mamy pasję, rozpoznajemy pasję, pomijając formy. W przeciwnym razie „technicy laboratoryjni” natychmiast mówią nam: „Nie, to tak nie działa, nie odpowiada określonej etykiecie, pewnym procedurom…”. Wielka pasja, którą żył Giussani, sprawiała, że rozpoznawał pasję w innych, nawet ukrytą, ale bardzo głęboką, w bardzo swobodny sposób, tak jak powinno być.



Scholz: Jak zrodziła się pasja w Jego Eminencji?
Zuppi: Zawsze za sprawą spotkania. Moi rodzice byli świętymi, wierzącymi osobami, posiadali dwie bardzo różne wiary, uzupełniające się również ze względu na ich pochodzenie. Mój tata pochodził z Rzymu – jego wiara była uczuciowa. Mama była z okolic Mediolanu – była nieco bardziej esencjonalna, że tak powiem… Potem poznałem kilka osób ze Wspólnoty św. Idziego – były to początki jej istnienia – które powiedziały mi: „Słuchaj, pomódlmy się przed pójściem do szkoły”. Modlitwa? Dzięki, ale mam już mamę i tatę… Tymczasem było to odkrycie czegoś nowego, odkrycie, że modlitwa nie była czymś powtarzalnym, odległym, koniec końców dziedzicznym, ale czymś, co spotykałem ja sam. A potem kolejne spotkanie, powiedziałbym, z peryferiami: z wielkimi przedmieściami Rzymu, z tym „trzecim światem”, jak wtedy mówiono, ukrytym w mieście. W Rzymie pod koniec lat 60. w barakach mieszkało ponad sto tysięcy osób. Stąd wyrosła Wspólnota św. Idziego. To było moje spotkanie z żywą Ewangelią, z Ewangelią, która angażowała całe życie, która była pasją, którą odczuwałem i która otwierała mnie na pasję do innych.

Scholz: Francuski filozof Jean-Paul Sartre napisał w 1943 roku bardzo znaną książkę Byt i nicość, w której stwierdza: „W gruncie rzeczy upić się w samotności lub przewodzić narodom to to samo. Człowiek jest bezużyteczną pasją”. Całkowita odwrotność tego, o czym mówimy. Jak to możliwe, że człowiek może być tak niewierny, tak zaniedbywać swoje doświadczenie, czyli być tak daleko od samego siebie, aby móc stwierdzić coś takiego?
Zuppi: Niestety jest to bardzo możliwe. Powiedziałbym, że jest wiele odmian człowieka, a cyfrowy człowiek jest ostatnim wariantem, który zaczynamy rozumieć, z którym mamy do czynienia. Otóż to, jak to jest możliwe? Jest to możliwe, ponieważ istnieje zło, a zło nas izoluje. Naprawdę nie możemy się przyzwyczaić do horroru wojny, do horroru nieludzkości, patrzenia na innych jakby nas nie obchodzili, jakby ich cierpienie nie zadawało pytań mojemu życiu. Zło oddziela nas od innych, niewiele da się zrobić. W tym sensie pasja do człowieka jest, powiedziałbym, dokładnym przeciwieństwem idei, którą wpaja zło: to bycie sobą poprzez afirmację siebie w oparciu o innych, a jednocześnie obywając się bez innych. Lub na przykład ta idea życia, którą nazwałbym „pornograficzną”, gdzie miarą jest efektywność, witalizm, afirmacja siebie, która staje się pogardliwa w stosunku do słabości, kruchości, aż po „odrzucenie”, o którym mówi papież. Czasami mówi się o tym w elegancki sposób: „Już się nie liczysz, nie jesteś już nic wart”. Uważam, że naprawdę są to owoce zła. Jesteśmy pokoleniem, które posiada więcej niż wszystkie poprzednie pokolenia, a jednak jest pozbawione miłości, ludzie są smutni. Psalmista powiedziałby: „Człowiek w dobrobycie jest zwierzęciem, które nie rozumie”. Żyjemy w wielkim dobrobycie, ale nie zrozumieliśmy dużo więcej, co gorsze, rozumiemy dużo mniej.

Scholz: Jego Eminencja odniósł się kilkakrotnie do zmiany kulturowej wynikającej z cyfryzacji. Pozwolę sobie odczytać krótką myśl sławnego naukowca Derricka de Kerckhove’a, który gościł na Meetingu w ubiegłym roku i powiedział: „Zaczynając od Cambridge Analytica, powinniśmy przewidzieć, jak głęboki wpływ na opinię publiczną mają algorytmy, ale z drugiej strony te same algorytmy tworzą podziały, prądy fake newsów, a co za tym idzie, spolaryzowane opinie, które prowadzą do radykalizacji myśli publicznej”. To, co się dzieje. Ale potem schodzi głębiej: „Poziom poznawczy i krytyczny obniża się z powodu wpływu mediów cyfrowych. Media społecznościowe umieściły w centrum dyskusji emocje i opinie, łatwiejsze do skonsumowania od krytycznej myśli, która nie jest już rozwijana. Znajdujemy się w największym kryzysie epistemologicznym w historii. Cyfrowości nie interesuje ani znaczenie literackie, ani sens”. I kończy tę diagnozę pytaniem, które chciałbym zadać Jego Eminencji: „Pytanie pozostaje otwarte: jak człowiek może przejść od kultury alfabetycznej do kultury cyfrowej, zachowując swoje «ja» nienaruszonym?”.
Zuppi: Wcześniej wspomniałem o człowieku cyfrowym, o sztucznej inteligencji czy o indukcji, która poprzez cyfrową nawigację wnika w każdego z nas. W wielu przypadkach indukcja jest oczywista: wybieram jakąś rzecz i, kto wie dlaczego, po chwili dalej otrzymuję podobne wiadomości, które chcą przyciągnąć moją uwagę, prowadząc mnie w te rejony. Algorytmy nigdy nie są bez znaczenia dla naszego życia i jest wiele tych, na których polegamy, bo przecież w smutnych pasjach lub w małej pasji do innych – do Pana Boga albo do innych, są one ściśle ze sobą zjednoczone – w pewnym momencie również polegam na jakimś algorytmie, ponieważ z umiarem wszystko jest w porządku. Myślę, że to wielkie wyzwanie. I sądzę, że refleksja tych dni pomoże wam również zrozumieć pasję, która do was dotarła, która was zaangażowała, którą ​​żyjecie, a także rozpalić na nowo wielką pasję. Doprawdy chrześcijanin to ten, kto rozumie, dlaczego ma pasję. Jeśli nie masz pasji, niczego nie dostrzegasz. Albo też – taki jest cyfrowy człowiek właśnie – zdajesz sobie sprawę ze wszystkiego, kosztujesz po trosze wszystkiego, ale nie wiążesz się z niczym, ponieważ wszystko samo w sobie staje się konsumpcją, wszystko koniec końców służy własnemu dobrostanowi. Ale kiedy ma się pasję do człowieka, życie oczywiście się komplikuje… Ale tutaj nie widzę wielu smutnych ludzi. Przeciwnie. Wielu z was skomplikowało sobie życie. Wielu z was podejmuje gest charytatywny na tysiące sposobów… Jednak prawdą jest, że to skomplikowane życie – zamiast pójścia na stadion lub spędzenia go przed telewizorem – odkryło przed wami świat, odsłoniło wiele odpowiedzi, jest to doświadczenie, które stało się inteligencją. Oto ktoś skomplikował sobie życie, ale tak naprawdę żyje z większą pasją. A to sprawia, że ​​odkrywamy także, kim jesteśmy, kim jestem, ponieważ jestem, a także wiele rzeczy, które mogę robić.

Wystawa „Ludzie pomimo wszystko. Świadectwa z Memoriału”

Scholz: Pasja do człowieka Giussaniego była pasją dogłębnie wychowawczą. Wychowywanie młodych dzisiaj jest, moim zdaniem, o wiele trudniejsze niż zaledwie 20 czy 10 lat temu. Co znaczy mieć wychowawczą pasję w tym historycznym momencie?
Zuppi: Wielu z nas jest tutaj, ponieważ spotkało kogoś. Nie wiem, czy ma Pan rację, mówiąc: „Dzisiaj jest gorzej, jest trudniej”. Jeśli pomyślę, jakim byłem durniem 50 lat temu… Na przykład ideologia, pewne nieco millenarystyczne uproszczenia, pewne dogmaty… wcale nie byliśmy o wiele łatwiejsi czy bardziej oswojeni. Wtedy natknęliśmy się na coś, co nas zmieniło, na kogoś, kto do nas przemówił, kto nas dotknął: pasję, dzięki której zrozumieliśmy to, czego nie rozumieliśmy, dzięki której znaleźliśmy to, czego szukaliśmy. Być może tutaj nie trzeba robić wielu lekcji, nasi młodzi potrzebują świadków, wiarygodnych, prawdziwych ludzi, którzy robią to, co mówią, którzy mają pasję, którzy marzą, starszych ludzi, którzy marzą. I w ten sposób także młodzi marzą i próbują – prowadząc ważne „badanie” nad życiem – wyjść z laboratorium, o którym powiedziałem wcześniej, lub z tysiąca interpretacji, aby żyć. Otóż to, sądzę, że tego potrzebujemy. A także tego, by nie mnożyć instrukcji obsługi, ale otrzymywać pomoc w rozgrywaniu przepięknej gry życia.

CZYTAJ TAKŻE: MEETING. „TO, CO ZOBACZYŁEM”

Scholz: Jego Eminencja chciał przywołać…
Zuppi: Na koniec mocny akcent. Jest to rzecz, która bardzo uderzyła mnie u Giussaniego, pochodzi z jego biografii. Podczas jednej ze swoich pierwszych podróży, w latach 1960–1961, Giussani spotkał w Santanie, małym miasteczku położonym nad rzeką Amazonką, niedaleko Macapy, grupkę misjonarzy z PIME. Jeden z tych księży nazywał się Angelo Biraghi i był „duży i gruby”. I pewnego wieczoru powiedział do Giussaniego: „Pojedź ze mną na wizytę duszpasterską do wspólnot zamieszkujących w głębi lądu”. Giussani powiedział wtedy: „Widziałem, że powiedział to z nieco przebiegłą miną, trochę ironicznie, ale zgodziłem się. Pojechałem i w pewnym momencie, po kilku godzinach jazdy samochodem, wszystko się zatrzymało, samochód musiał zawrócić, zaczęło się grzęzawisko, którego przebycie miało zając osiem godzin, a zbliżał się już wieczór (wokół latał rój muszek, od których puchła cała twarz)”. W tym momencie ksiądz Biraghi powiedział do niego: „Wiesz co, żartowałem: wracaj”. Następnie ksiądz misjonarz „włożył kalosze, które sięgały mu do pasa, i wtedy zrozumiałem, dlaczego tak mi powiedział. Zaczął wchodzić w to błoto sięgające do bioder, gdzie pokonanie metra zajmowało minutę. Stałem tam, widziałem, jak się oddalał i odwrócił, pozdrowił mnie, uśmiechnął się przebiegle, tak jak dzień wcześniej, był wieczór, a słońce zachodzi tam w przeciągu kwadransa, więc już się ściemniało, i widziałem go nieco z oddali, otoczonego chmurą (w sensie owadów), a jego najbliższym celem, po ośmiu godzinach, był seringueiro, który w tej części lasu wydobywał kauczuk z drzew”. Jedna jedyna osoba. „Ksiądz Giussani nie zapomni tego przez całe życie. «Zawsze opowiadam moim przyjaciołom tę wyjątkową historię: stałem tam co najmniej przez pół godziny w bezruchu, myśląc: ale spójrz, czym jest chrześcijaństwo! Ten człowiek, który ryzykuje swoją skórę dla jednego (jednego!), aby odwiedzić kogoś, kogo nigdy wcześniej nie znał i kogo może nigdy więcej już nie zobaczy w swoim życiu»”. W tym momencie miał „żywą percepcję tego, że chrześcijaństwo narodziło się właśnie jako miłość do człowieka”.
Życzę sobie i wam takiej samej pasji.