Na tych stronach kilka ujęć z życia Spółdzielni Solidarności i Usługi

„Nigdy więcej sami”

„Pracując tutaj, miałem możliwość przekonać się, że życie nie jest zamknięte w jakichś granicach, ale delektuje się czymś poza”. Słowo Salvatore, człowieka przygarniętego przez Społeczną Spółdzielnię Solidarność i Usługi (z „Tracce” lipiec/sierpień)
Maurizio Vitali

„Nigdy więcej sami” – to hasło przyświecające Społecznej Spółdzielni Solidarność i Usługi, motto, które ją wyróżnia. Ale też o wiele więcej – są to słowa wypowiedziane do każdej z 6113 osób kruchych i niepełnosprawnych „otoczonych opieką”; jest to obietnica złożona każdemu w relacji międzyosobowej przez 502 pracowników, zaangażowanych codziennie w jej wypełnianie.
Spółdzielnia, założona w 1979 roku, ma swoją siedzibę w Busto Arsizio i działa w sześciu prowincjach (Varese, Mediolan, Como, Lecco, Monza i Brianza, Pawia), oferując szeroki zakres usług społeczno-zdrowotnych, szkoleniowych, edukacyjnych, pośrednictwa pracy. Wszystkim zarządzają Domenico Pietrantonio i Paolo Fumagalli – pierwszy działa w radzie zarządu, a drugi w radzie nadzorczej.

Tutaj znajduje się również ośrodek społeczno-wychowawczy dla osób niepełnosprawnych (w stopniu lekkim). W przestrzeni będącej częściowo pokojem gościnnym, częściowo warsztatem przebywające tu osoby są zaangażowane w małych grupach w różne zajęcia (półki są pełne przedmiotów przez nie wykonanych) lub w rozmowy z wychowawcami (temat: wycieczka do Cremony). Laura, koordynatorka, objaśnia to, co widzimy: że podejście w żadnym razie nie polega na wyręczaniu, że każdy jest postrzegany jako jedyna w swoim rodzaju osoba, z własną perspektywą i własnym przeznaczeniem. W relacji osobistej wychowawca rozpoznaje i docenia talenty każdego. Alessandro, wraz z innymi osobami niepełnosprawnymi, dba o porządek w dużym kwietniku przy pizzerii mieszczącej się przy placu, z czego jest bardzo dumny: „Usuwamy śmieci i psie odchody, podlewamy trawę, w ten sposób mamy zniżkę na pizzę”. Jest to przykład doświadczenia autonomii, możliwego i owocnego tylko wtedy, gdy osoba czuje się potrzebna i gdy przebywa w towarzystwie. „Ja z Paolo – komuś innemu zależy, by tym powiedzieć – i z Francy robimy zakupy. Czasami sami gotujemy i nie chodzimy na stołówkę”. Mario, 54 lata, nie jest już w stanie wymawiać słów – wpisuje je na syntezatorze, który tłumaczy głosem: „Lubię tu być, ponieważ mnie kochają i pomagają mi czuć się dobrze”. Te same słowa wychodzą z serca Marii, która ma 69 lat. Doświadczenia, myśli, problemy są rozwiązywane i omawiane wspólnie, aby je sobie uświadomić, uczyć się, uczynić z nich skarb. Plakaty wiszące na ścianach gromadzą kwintesencję odkryć i współdzielenia, pod wielkimi, zapisanymi flamastrami tytułami takimi jak „smutek”, „nuda”, „radość”, „odżywianie”.



Centrum dzienne dla osób niepełnosprawnych „Żaglowiec” w Cassano Magnago przyjmuje osoby, także nieletnich, z poważnymi i bardzo ciężkimi upośledzeniami. Dla jasności: w większości tych na wózkach inwalidzkich. Jak w małym kinie samochodowym, cztery lub pięć z tych „pojazdów” ułożone są w półokręgu przed ekranem: oglądają bajki. Inni, na wózku inwalidzkim lub w łóżku, potrzebują stałej obecności kogoś, kto zaopiekuje się nimi i pomoże we wszystkim. Opieka nad nimi jest zajęciem, które nigdy nie daje wytchnienia. „W rzeczywiście takiej pracy – mówi Lucia, koordynatorka Centrum – nie wybiera się może od razu jako pierwszej opcji. Dla mnie było to jak odkrycie powołania, zrodzonego, kiedy studiowałam księgowość i zaczęłam podejmować gest charytatywny. Przebywanie z tymi potrzebującymi ludźmi w towarzystwie przyjaciół, nastawionych na uchwycenie prawdziwego znaczenia tego, co robiliśmy, aby nauczyć się, że życie jest darmowością… kurczę! Czyniło mnie to szczęśliwą”.
Na przejeżdżającym obok nas wózku inwalidzkim siedzi dziewczynka mniejsza, niż wskazywałby na to jej wiek – ma 18 lat – wątła, części małego ciałka są nieproporcjonalne, jest jakby zwiotczała i pokurczona. „Po co tutaj jesteśmy? – zastanawia się Lucia. – Kim jesteśmy dla nich? A oni kim naprawdę są dla nas, dla mnie? Jeśli zadaję sobie tylko pytanie o to, co mogę zrobić, i pozwalam, by wniknęło roszczenie, dochodzi do katastrofy. Trzeba po prostu z nią być, jako znak, całkowicie darmowa obecność. Ona też może czuć się kochana, jeśli ja sama czuję się kochana”. Ale czy sama, nawet jeśli byłaby jedną z tysiąca, da radę? „Nie! Nigdy nie wolno męczyć się proszeniem o pomoc… proszeniem. Wśród nas, moich kolegów i mnie, pielęgnuje się miłosierną miłość, która pomaga nam dbać o samych siebie i o innych”.
W Gallarate znajduje się centrum dzienne dla nieletnich (około 50 osób w wieku 4–18 lat) z zaburzeniami wynikającymi z wad rozwojowych, czyli autystycznych. Nazywa się „Pollicino” (Tomcio Paluch), i jak w bajce proponuje ścieżkę rozwoju osobistego, która zazębia się i pokrywa z zajęciami szkolnymi. Tutaj pod kierunkiem koordynatorki Marioliny wszystko jest starannie wykonywane. Przestrzenie są dobrze zorganizowane i zaaranżowane, nie za wąskie, ale też niezbyt szerokie; rzeczy uporządkowane, maty do relaksu, przyrządy do aktywności motorycznej, pudełka i drzwi szafy dobrze oznakowane, aby wskazać zawartość, terminarz ze skanem planu dnia. Kluczowe środki ostrożności zostają wdrożone ze względu na prawdziwą uważność na osobę z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, która w przeciwnym razie czułaby się boleśnie zdezorientowana, o ile wręcz nie doznałaby traumy. Nie tylko to. Zajmowanie się konkretnym dzieckiem oznacza nie tylko poświęcanie mu czasu i uwagi, ale także rodzinie, która musi udźwignąć ogromny bagaż zmęczenia fizycznego i psychicznego. Tutaj zbierają łzy ojców, wyznających: „Ja sam nie jestem w stanie poradzić sobie z całym tym bólem”, albo zatroskanie starszych matek o przyszłość ich dzieci: „Kto je pokocha, gdy mnie już nie będzie?”. Tutaj zawsze percepcja jest wyostrzona, jednoznaczna, że samemu nie da się rady. Jedyna nadzieja znajduje się w towarzystwie, które staje się przyjaźnią.



Ostatni etap naszej podróży, „Szopa” w Busto, która zapewnia miejsce pracy w różnych branżach: mechanika, montaż, naprawa sprzętu telekomunikacyjnego, zarządzanie dokumentami i dematerializacja, call-center i zaplecze biurowe. Zakres obejmuje od najprostszych czynności po te najbardziej złożone i o wysokim standardzie. Gdzie by nie spojrzeć na osoby pracujące, trudno odróżnić, kto jest niepełnosprawny (ok. 60–65%), a kto nie: takie samo zaangażowanie, taka sama troska, taka sama przyjemność z dobrze wykonanej pracy. Niepełnosprawni pokonują całą drogę etapami: przygotowanie do pracy, staż z umową szkoleniową, aby ocenić ich umiejętności; wreszcie zatrudnienie w pełnym wymiarze. „Wierzymy w pracę pojmowaną jako realizacja osoby – z naciskiem podkreśla dyrektor Pietrantonio. – Żeby była to praca godna, użyteczna, wynagradzana. Dlatego podejmujemy wyzwanie rynkowe: zadowolenie klientów, którymi są duże i prestiżowe firmy, słusznie wymagające przestrzegania terminów i standardów jakości. Nasi pracownicy są tego świadomi, współodpowiedzialni i dumni”.
Na jednej ze ścian namalowane jest duże drzewo. Gałęzie i korzenie zapełniają ważne słowa, będące owocem doświadczeń i przemyśleń pracowników. Jednym z nich jest „horyzont”. Horyzont dostrzeżony przez chorego na serce Salvatore; lekarze przewidywali, że nie dożyje 14. roku życia, tymczasem zmarł, mając 33 lata, wdzięczny, ponieważ „pracując tutaj, miałem możliwość przekonania się, że ​​życie nie jest zamknięte w jakichś granicach, ale delektuje się czymś poza”. Innym słowem jest „realizacja”: „Zawsze uchodziłem za niekompetentnego, tymczasem nauczyłem się doceniać swoją wartość”. Następnie słowo „uczciwość”: pochodzi od uzależnionego wcześniej od narkotyków pracownika, przyzwyczajonego do kłamstw i oszustw: „Poczułem, że tutaj patrzą na mnie i akceptują mnie takiego, jaki jestem, że nie muszę kłamać, czymś naturalnym jest bycie szczerym”. Korzenie sięgają słowa „godność”. Fatima, 21-letnia imigrantka, spędziła całe życie, zbierając za grosze ziemniaki z pól, nieobdarzana żadnym ludzkim spojrzeniem: „Tutaj zrozumiałem, że ja też jestem coś warta”. Davide, 36-letni mężczyzna cierpiący na schizofrenię: „Wszystkie moje próby kończyły się niepowodzeniem, pozostawiony samemu sobie, osamotniony, nie byłem nawet w stanie zachować posady, którą mi dawano”. Teraz jest dumny z tego, że „idzie i kupuje chleb za pieniądze, które zarabia”.

CZYTAJ TAKŻE: PAPIEŻ JAN PAWEŁ I. „PIĘKNY JEST KOŚCIÓŁ O OBLICZU RADOSNYM”

„My, szefowie i koordynatorzy – zabiera głos Pippo – mamy szczęście: patrzenie na to, jak te kruche osoby przeżywają pracę, jest cennym darem, którego trzeba strzec. Pokazuje nam, że sens pracy wynika z posłuszeństwa rzeczywistości, i że człowiek czuje się przydatny i zmotywowany, jeśli służy czemuś większemu. W koncepcji posłuszeństwa rzeczywistości w pełni uznaje się także tego, kto nie jest wierzący: po prostu uczestniczy w tym samym doświadczeniu człowieczeństwa, w tej samej drodze odkupienia”. Mówi pewna 50-letnia kobieta, której życie było naznaczone przemocą doznawaną od ojca: „Nie mam jakiegoś Boga, ale dzięki temu, co mówią i pokazują mi nasi szefowie, dzisiaj mniej nienawidzę mojego ojca”. Jej koleżanka: „Wychowałam się w wierzącej rodzinie, potem w życiu znalazłam się sama, przepełniona gniewem. Tutaj wykonuję wielką pracę nad sobą. Zazdroszczę tym, którzy się nawracają, ponieważ widzę, że są radośni”. Amanda zajmuje się dokumentacją: „Przeszłam od pragnienia śmierci do chęci życia”. Sara ma 28 lat, cierpi na zespół Aspergera, ma niesamowitą pamięć, dyplom z ekonomii, i jest perfekcyjnie świadoma swoich ograniczeń: „Starałam się kamuflować, aby ukryć swoją odmienność, tutaj nauczyłam się akceptować swoje uwarunkowanie, pracować nad moją kruchością. I się modlić”.