Ricardo Calleja, profesor etyki na Uniwersytecie Nawarry w Pampelunie w Hiszpanii

Jedną stopą na Alfie, a drugą na Omedze

„Czytając Giussaniego (...) odnosi się wrażenie, że przebywa się w obecności człowieka-pomostu, który uobecnia Kogoś Innego”. Świadectwo Ricardo Calleja, opublikowane w czasopiśmie „Alpha&Omega” (z majowych „Tracce”)

Piętno duchowego doświadczenia księdza Giussaniego – którego stulecie urodzin obchodzimy w tych dniach – jest już dziedzictwem wszystkich chrześcijan. Jeśli ktoś uważa, że nie pozostaje pod jego wpływem, być może wystarczy przypomnieć mu pierwsze zdania pierwszej encykliki Benedykta XVI, które są chyba najczęściej powtarzane przez papieża Franciszka: „U początku bycia chrześcijaninem nie ma decyzji etycznej czy jakiejś wielkiej idei, jest natomiast spotkanie z wydarzeniem, z Osobą, która nadaje życiu nową perspektywę, a tym samym decydujące ukierunkowanie” (Deus caritas est, 1).
Ten język miłosnego spotkania, przeciwny moralizmowi albo intelektualizmowi, jest czystą Ewangelią, i jest to w dużej mierze wkład założyciela Comunione e Liberazione. Osobiście w moim chrześcijańskim doświadczeniu intensywniejszym pośrednikiem była inna charyzmatyczna postać XX wieku, święty Josemaría Escrivá (obydwaj zgodziliby się zostać nazywani charyzmatykami tylko w sensie ściśle teologicznym). Ale bardzo pomaga mi ten nacisk kładziony na wydarzenie, w którym ksiądz Giussani nie zgadza się na redukowanie do abstrakcyjnych formuł tego, co jest perfekcyjnie konkretne – historii miłości Boga do każdego z nas”.

Moje pierwsze spotkanie z księdzem Giussanim i Comunione e Liberazione miało miejsce na wydziale prawa Uniwersytetu Complutense w Madrycie w drugiej połowie lat 90. Środowisko studenckie było politycznie wzburzone, wraz z Pablo Iglesiasem, prezesem stowarzyszenia lewicowego, gdy tymczasem inne stowarzyszenia były uwikłane w uliczną przemoc.

Wśród ówczesnych moich przyjaciół było kilkoro z Asociación Atlántida. Byli oni bardzo aktywni, o bardzo wyrazistym profilu, który sytuował ich na innym poziomie, poza konfliktem politycznym, ale bez unikania go. Wraz z nimi chrześcijaństwo przedzierało się wyraźnie przez gąszcz manifestów i wydarzeń na wydziale. A robiło to w sugestywny sposób. Pamiętam hasło jednego z happeningów, które organizowali w tamtych latach: „Rzeczywistość jest pozytywna”, subtelny program odkupienia świata od środka. Ciekawił mnie używany przez nich język (spotkanie, wydarzenie, metoda, hipoteza…), zdolny wzbudzić zaciekawienie chrześcijańskimi oczywistościami, które nie były przedstawiane w sposób moralistyczny ani dogmatyczny. Czułem, że bardzo bliska jest mi troska o to, by uczynić chrześcijaństwo kulturą, i sprawić, by stało się obecne w miejscach publicznych. Podobał mi się pomysł zrobienia z tego wydarzenia atrakcyjnego dla każdego – wiele osób przychodziło na happening tylko ze względu na piwo – poprzez skupienie uwagi na brzemieniu trosk, które każdy przynosi ze sobą, w nadziei sprowokowania właśnie tego: by wydarzyło się coś wyzwalającego, nie roszcząc sobie przy tym prawa do planowania czegokolwiek.

Od tego czasu moja komunia wzmocniła się, zwłaszcza przez przyjaźnie i współpracę w inicjatywach z członkami Ruchu, ale także poprzez udział w niektórych z jego wydarzeń (takich jak Punt Barcelona), lekturze niektórych dzieł księdza Giussaniego i zażyłości z niektórymi autorami, najczęściej studiowanymi przez członków CL, przede wszystkim Romano Guardinim i Josephem Ratzingerem.

Ks. Giussani w Rimini w 1998 r. podczas Rekolekcji Bractwa CL

Czytając Giussaniego lub słuchając go, można odnieść wrażenie, że przebywa się w obecności człowieka-pomostu, który uobecnia Kogoś Innego, odwracając uwagę od samego siebie i przywiązując się do tego, co istotne. Nawet jeśli dzisiaj jesteśmy przyzwyczajeni do ostrzegania przed niebezpieczeństwem autoreferencyjności we wspólnotach chrześcijańskich, tylko krótkowzroczne i powierzchowne sekciarstwo mogłoby przeszkodzić w tym, by stulecie jego urodzin stało się nową okazją do spotkania Pana historii, właśnie poprzez ślady pozostawione przez tego świętego kapłana. Ale przede wszystkim poprzez ludzi i inicjatywy ożywiane przez charyzmat Ruchu.
Giussani jest pomostem. Można powiedzieć, że jedną stopę opiera o Alfę tradycji chrześcijańskiej, starożytnej wiedzy, pamięci o objawionych pewnikach, a drugą o Omegę Chrystusa, który przychodzi teraz i na zawsze – wprawiając nas w zakłopotanie – „w każdej osobie i w każdym wydarzeniu”, jak mówi liturgia. Pomostem między ludzkim pragnieniem sensu, ze szczególnym niezaspokojeniem naszych czasów, a pragnieniem Boga, który wychodzi nam naprzeciw przy studni w Sychar.

Obchody stulecia jego urodzin budzą rodzaj pragnienia, by On był ​​wciąż obecny albo by było więcej Giussanich, aby nas oświecić i dodać nam odwagi. Osób, które podążają jego śladami. A raczej, które idą w jego ślady, stawiając jedną stopę na Alfie, a drugą na Omedze. Niech ucieleśniają nowe wydarzenie. To nie jest kwestia dziecinnego poszukiwania pewników. Także Giussani kroczył przez swoje „ciemne doliny”, jak przypomniał Ratzinger na jego pogrzebie. Jak pisał sam Ratzinger w innym miejscu: „Czy możemy więc modlić się o przyjście Jezusa? (…) Tak, możemy. (…) Modlimy się o antycypację Jego odnawiającej obecności. Modlimy się w chwilach osobistej udręki (…). Prosimy Go, aby przyszedł do osób, które kochamy, albo które są przedmiotem naszej troski. Prosimy o Jego skuteczną obecność w Kościele. Dlaczego nie mielibyśmy prosić Go, żeby również dzisiaj posłał nowych świadków swej obecności, w których przychodzi On sam?” (J. Ratzinger, Jezus z Nazaretu, cz. II, Jedność, Kielce 2011, s. 309)