Wyznania z sawanny
„Ojcze, jeśli nie znam Boga, to kiedy stanę się człowiekiem?” W jednym pytaniu zawiera się znaczenie 50 lat misji karmelitańskich w Afryce Środkowej. Mówi ojciec Carlo Cencio (z marcowych „Tracce”)Kurz i słońce. I nieskazitelnie błękitne niebo, jak zawsze. Tego dnia jednak droga do Baoro była zabarykadowana. Ojciec Carlo zastał przed sobą rząd dzieciaków trzymających się za ręce. Klakson, krzyk. „Nic: śmiali się i stali dalej. Zrozumiałem, że był to pomysł wodza wioski i zacząłem go wołać”. Mężczyzna podszedł do zakonnika. I rozpoczął się dziwny dialog, który przebiegł mniej więcej w następujący sposób: chodzi pan wszędzie, ale u nas nigdy się nie zatrzymuje. Dlaczego? „Odpowiedziałem: «Idę tam, gdzie mnie wzywają, jeśli chcecie, zatrzymam się także tutaj. Ale pod jednym warunkiem: zbudujcie kaplicę»”. „W trzy dni będzie gotowa”.
Nie wzięli pod uwagę miejscowego czarownika, który był temu przeciwny. Ojciec Carlo przejeżdżał tą drogą przez dobry rok, zanim scena się powtórzyła: rząd dzieci, stop. „Ale tym razem prawie wyciągnęli mnie z jeepa: «Proszę przyjść! Jest kościół!». Była to prawda. Kaplica z drewna i słomy, ławeczki, deska jako ołtarz. «Widział ojciec? Wybudowaliśmy»”. Wokół zebrała się cała wieś. „Spojrzałem na nich i powiedziałem żartobliwie: «Pięknie. Ale zajęło wam to sporo czasu. Dobry Bóg nie za bardzo was interesuje…»”. To tam Carlo Cencio, rocznik 1937, karmelita bosy na misjach w Afryce Środkowej, usłyszał jedno z tych zdań, które zmieniają cię w jednej chwili: „Jakiś starszy człowiek, stojący z tyłu, podniósł rękę i powiedział: „Ojcze, jeśli nie znam Boga, to kiedy stanę się człowiekiem?»”.
Oto ostatecznie cały sens misji znajduje się tutaj. „Skamieniałem. Poganin, analfabeta, który zrobił mi lekcję teologii, filozofii…, życia… niesamowite. Człowiek, każdy człowiek, chce poznać Boga – potrzebuje Go. W przeciwnym razie nie jest nawet człowiekiem. Tam lepiej zrozumiałem pragnienie ludzi, których spotykałem. I zadanie misjonarza”. Ojciec Carlo opowiada o tym z uśmiechem, z oczami zapalającymi się jak lampy, siedząc na kanapie w sali klasztornej w Arenzano. Na zewnątrz Morze Liguryjskie i widok sięgający aż po Portofino. Wewnątrz, obok sanktuarium Dzieciątka Jezus z Pragi, znajduje się dom karmelitów: 15 braci i 27 seminarzystów. I pępowina licząca 4700 kilometrów, łącząca ich z Afryką Środkową i z tamtejszymi misjami zakonu. Jest ich pięć, ale najbardziej znana czytelnikom „Śladów” znajduje się w stolicy Bangi, gdzie działa Karmel i młodzież ojca Federico Trinchero. Jak widać na zdjęciu obok: początek i dzisiaj, 50 lat później, odkąd wszystko się zaczęło także dzięki niemu, ojcu Carlo od Niepokalanego Serca, jednemu z pierwszych braci, którzy przybyli do afrykańskiego kraju.
Pół wieku to dobra miara, aby zobaczyć, co znaczy oddawać życie dla dzieła Kogoś Innego. Ojciec Carlo dotarł tu prostą drogą. Urodzony w Cerretto Langhe – wiosce liczącej 400 dusz, z pięknym sanktuarium usytuowanym pośród leszczyny i winorośli Dolcetto – rodzice rolnicy, „dobrzy chrześcijanie, ciężko pracujący”, mający dziewięcioro dzieci. Jako dziecko trafił do eremu karmelitańskiego w Varazze w Ligurii. „Trzeba było wybrać miejsce, bym się rozwijał. Rodzina i księża znaleźli je. I tam też szukałem mojego powołania”. Dojrzewał w seminarium, w pobliżu figurki Dzieciątka Jezus z Pragi.
Powróci tam jako zastępca rektora po studiach. Przynosząc ze sobą ogień, który rozpalił się, gdy miał 16 lat, kiedy do klasy przyszedł zakonnik z Chin i zapytał: kto chce jechać na misje? „Wszyscy podnieśli rękę – ja też”. Co go pociągało? „Za motto mojego życia duchowego obrałem frazę: Adveniat Regnum Tuum. Idea Królestwa Bożego, rozumiana także jako geograficzny wyraz Kościoła, zawsze była żywa w moim sercu. Nie mogłem nie komunikować jej również innym”. To właśnie w tym seminarium rodzi się idea „autonomicznej” misji karmelitów liguryjskich: „Wcześniej wyjeżdżało wielu z nas, ale po to, by pomóc braciom z innych prowincji karmelitańskich. Wraz z soborem i dekretem Ad gentes stały się możliwe nowe scenariusze. Razem z małą grupką młodych ludzi rozmawialiśmy o tym cały czas”.
Trzeba było kilku lat hipotez i badań, przesiewania próśb napływających z Madagaskaru, Wybrzeża Kości Słoniowej, Republiki Środkowoafrykańskiej. Wreszcie wybór padł na to ostatnie miejsce: „Był to najbiedniejszy obszar, także pod względem historii chrześcijaństwa – pierwsi misjonarze przybyli tam na początku XX wieku. Zresztą było tam już kilku kapucynów właśnie z Arenzano”.
Koniec końców 12 grudnia 1971 roku wyjechali w czwórkę. „Dotarliśmy do Fort Lamy, dawnej stolicy Czadu, w nocy, nic nie było widać. Potem małym samolotem do Mondou, skąd przyjechali po nas samochodem. Tam było już widno, mogłem rozglądnąć się wokół…” Pierwsze wrażenie? „Pomyślałem: cóż, oto znaleźliśmy się w prehistorii. I klęknąłem, by podziękować Panu”.
Początek jest trudny: dwa tygodnie i już złapał malarię. „Piękne błogosławieństwo. Do Wielkanocy walczyłem z nudnościami. Myślałem, że muszę wrócić do Włoch. Potem minęło. Nauczyłem się sango, który jest ubogim językiem – wystarczy od 5 do 600 słów i świetnie dajesz sobie radę, nawet z katechizmem i homiliami, a także w życiu codziennym. I zacząłem chodzić po okolicznych wioskach”. Nazywają ich „kapłanami z brousse”, z sawanny. Objazdy jeepem i spowiedzi, msze św. i katechizacja. Ale także szkoły, przychodnie, dzieła społeczne. „Spotykałem bardzo gościnnych ludzi. Tak biednych, że potrzebują wszystkiego. Wciąż proszą. Ale trzeba być ostrożnym – muszą być protagonistami swojego rozwoju, nie tylko otrzymywać pomoc”.
50 lat jest niekończącym się łańcuchem spotkań. Ojciec Carlo wypełnił nimi więcej niż jedną książkę. Proste historie: kobieta rodząca w czasie bierzmowania; most, który zawala się, gdy przejeżdża po nim jeep; pół dnia na dochodzeniu w sprawie kradzieży w wiosce („Mój kwadrans w roli komisarza Maigreta”). Czasami dramatyczne historie. Tak jak historia Aliçy, katechumenki zamordowanej przez męża, ponieważ poprosiła o chrzest. Albo Pierre’a, katechety, który ma chore dziecko, ale nie zgadza się, by czarownik odprawił nad nim swoje obrzędy, chciał bowiem zawierzyć je Panu: „Jest Twój na wieki, weź go ze sobą do Twojej radości”. Świadectwo dla wszystkich: w wiosce „zaczęto myśleć, że nawet śmierć znajduje się w rękach Boga, który jest Opatrznością, a nie likundu”, złym duchem.
Inne historie otwierają okna na rewolucję, jaką jest chrześcijaństwo, kiedy miesza się z życiem prostych ludzi. „Kiedyś przyjechałem do wioski baptystów, którzy mnie zatrzymali: «Ojcze, chodź, jest tu chore dziecko». Chłopiec musiał mieć 7–8 lat, miał na imię Martin. Mama trzymała go w ramionach. Dotknąłem go: był już letni i nie wykazywał oznak życia. Nie miałem przy sobie lekarstw, a szpital był za daleko. Powiedziałem do jego rodziny: «Jeśli chcecie, mogę go ochrzcić. Jeśli Pan go wezwie, będzie aniołem w niebie. Zastanówcie się»”. Zajęło im trochę czasu, żeby to przedyskutować, potem się zgodzili. Ojciec Carlo wyjechał do Bouaru, do misji. Następnego ranka pod drzwiami domu zastaje ludzi z tamtej wioski: „Ojcze, Martin zmartwychwstał! Pół godziny po chrzcie otworzył ramiona i poprosił o jedzenie”. „Widziałem go kilka dni później. Z pewnością nie zmartwychwstał – uśmiecha się – ale wyzdrowiał, to owszem…”
W ten sposób przez wiele lat często dni kończą się „kontemplowaniem nieskazitelnego nieba i przepięknego księżyca ze stronicą Grzegorza z Nysy lub tercyną Dantego”, które czasami są świadkami pojawiającego się pytania i wątpliwości („Czy kiedykolwiek będę w stanie naprawdę pokochać Afrykę?”, „Obawiam się, że moje serce stanie się z kamienia”, że „pęknie w obliczu tych nieszczęść”), ojciec Carlo i inni bracia widzą, jak wokół nich rozwijają się misje i kraj, nawet jeśli pośród tysiąca sprzeczności. „Długo jeździłem po Afryce Środkowej. Nastąpił pewien postęp w gospodarce i edukacji. My też założyliśmy szkoły. To jest decydujące: tylko dzięki rozwojowi kultury powoli coś się zmieni. Ale dziewczynki, na przykład, nadal chodzą do szkoły zbyt rzadko. A Afryka Środkowa, jak wiele biednych krajów, opiera się na pracy kobiet. Gdyby mogły się uczyć, byłby to wielki krok do przodu”.
W przeciągu pół wieku zrobił sobie kilka lat przerwy, aby wrócić do Włoch, był wtedy przełożonym w Bocca di Magra: „Ale kiedy poproszono mnie, bym powrócił do Afryki, ponieważ jeden brat chciał wziąć urlop, przyjechałem czym prędzej. Miałem zostać rok, zatrzymałem się na 20 lat”. Patrząc, jak rozrasta się także seminarium w Yolé: „To cud. Czysty. Było nim znalezienie środków; jest nim widok seminarzystów”. Jest ich 75, wszyscy miejscowi. „I jest też około 12 młodych z Afryki Środkowej, którzy zostali już księżmi w naszych pięciu misjach. Oprócz stolicy są w Bozoum, Baorò, Yolé i Bouar. Są pożyteczni dla przyszłości Kościoła, a także kraju”. Wychowują do wiary i niosą rozwój. „Ojciec Aurelio, na przykład, w Bozoum założył kasę oszczędnościową i targ produktów rolnych, odwiedzany również przez prezydenta Republiki”. Pracuje się dla dobra wszystkich. „I w rzeczywistości nigdy nie potraktowano nas źle. Nawet gdy pojawiały się konflikty plemienne i podziały między chrześcijanami a muzułmanami. Zabrali nam samochody, ale nas nie zabili…”
Sceny i konteksty, które nauczyliśmy się poznawać w 2015 roku, kiedy papież Franciszek zaskoczył wszystkich, otwierając Jubileusz Miłosierdzia w katedrze w Bangi, ogłoszoną „duchową stolicą świata”. Była to niewiarygodna podróż, która raptownie wygasiła konflikty. Ojciec Carlo był tam, „ale widziałem papieża tylko w telewizji – pozostałem na straży w domu. To było bardzo odważne. W tamtych dniach nikt nie strzelał – a porządku na ulicach pilnowali skauci… Coś wcześniej niespotykanego”. Co pozostało z tamtej podróży? „Ma się wrażenie, że ludzie są bardziej optymistyczni. Znaleźli się w sytuacji, która pomogła im lepiej rozumieć siebie nawzajem i bardziej tolerować. To pozostało. Następnie Franciszek mianował kardynałem arcybiskupa Dieudonné Nzapalainga – dla tamtejszego Kościoła jest to ważne”.
Ale czego więcej potrzeba, nawet w tych stronach, wiedzą o tym dobrze on i jego współbracia. Napisał o tym także w książce Questa pazza strada („Ta szalona droga”). „Przewracamy stronicę: od ilości przechodzimy do jakości (…). Na naszych zgromadzeniach nie pytamy się już, ile osób zostało ochrzczonych. Zadajemy sobie pytanie, jaką wiarę chrześcijańską spotyka się w naszych wspólnotach”.
A dla ojca? Co odkrył ojciec w ciągu tych 50 lat? Czy lepiej zna ojciec Boga i samego siebie, jak pytał starszy człowiek z tamtej wioski? Ojciec Carlo zrywa się z kanapy: „Ja?”. Potem się zastanawia: „Tak. I jestem z tego zadowolony”.
#Ślady