Silvio Cattarina, ur. 1954 r. (©Archivio Meeting di Rimini)

JEŚLI PRZYJRZYSZ SIĘ UWAŻNIE

„Nawet jeśli wydaje się, że wszystko poszło nie tak, prawdą o tobie nie jest ból”. Silvio Cattarina, założyciel L’Imprevisto, towarzyszy młodym ludziom (z marcowych „Tracce")
Anna Leonardi

„Dobro, które dorosły wyświadcza młodemu człowiekowi, pozostanie na zawsze. Każde słowo, każdy gest, każde spojrzenie zapada w jego serce i kiedy przychodzi pora, powraca, aby wydać nieoczekiwane owoce”. Silvio Cattarina nie ma innych lekarstw poza tą pewnością, by wyleczyć młodych z L’Imprevisto (Nieprzewidziane), wspólnoty terapeutycznej, która w Pesaro ocala nieletnich z problemami uzależnienia od narkotyków. Temu, który jest jej założycielem i odpowiedzialnym, nie brakuje konfrontacji z coraz bardziej rozległymi wymiarami młodzieńczych niepokojów. Jak wielu, używa ostrych określeń, aby to opisać: „niesłychane zło”, „krwawiący krzyk”, „rozdarte dusze”. Ale przeważa w nim to, co zaobserwował w przeciągu 30 lat istnienia wspólnoty, a to znaczy, że „cierpienie jest zawsze zaproszeniem do powstania, wyzwolenia się, kochania siebie nawzajem”. Przypomniała mu o tym niedawno Alessia, 17-letnia dziewczyna, złamana przez długi czas przez narkotyki, która przy wypisie chciała powiedzieć wszystkim: „To tak, jakbyśmy byli wezwani, by tak bardzo cierpieć, aby inni mogli zreflektować się i zmienić. Jesteśmy wezwani do poświęcenia się dla całego świata. Aby świat mógł się odrodzić”. Spotkaliśmy się z Cattariną, aby zrozumieć, co dzieje się w jego wspólnotach i co pozwala mu stawać wobec nawet najbardziej destrukcyjnych emocji młodych.

Twoi młodzi przychodzą z ekstremalnych, niebezpiecznych uwarunkowań. Ale ty utrzymujesz, że oni w rozpaczliwy sposób pokazują wielkie kwestie, z którymi mierzy się cały świat młodych. Jaki jest powód ich cierpienia?
Strach. Dzisiaj młodzi ludzie boją się, że nie zasługują na nic z tego wszystkiego, co życie stawia przed nimi. Nie czują się godni powołania do dobra, które jest w rzeczywistości. Boją się, że nie dadzą rady. Boją się, że pragnienie, które mają w sercu, jest ślepe, to znaczy, że nie może zobaczyć i spotkać niczego poza sobą. Dlatego często wycofują się, uciekają. Są jak uchodźcy od samych siebie. Kiedyś zło było złem człowieka przeciwko drugiemu człowiekowi, teraz zło jest złem człowieka przeciwko jego własnemu sercu. Ale, jak powiedziała Alessia, to zło jest wciąż wołaniem. Wołaniem o dobro, o zbawienie.



Oprócz uzależnienia od narkotyków, dziś niepokój ma wiele twarzy: wycofanie społeczne, samookaleczanie, depresja… czy to też są objawy tego samego strachu?
Na podstawie moich obserwacji twierdzę, że tak. Młodzi czują się źle, ponieważ myślą, że żeby żyć, potrzeba siły, ale jeśli sami muszą dać sobie tę siłę, nieuniknione jest to, że czują się pokonani. I muszą kazać komuś za to zapłacić. Choćby samym sobie. My, dorośli, stajemy się decydujący, aby młodzi mogli nauczyć się krzyczeć, to znaczy szukać właściwego adresata, który może odpowiedzieć na ich potrzeby. Ja mam na myśli moją mamę, która gdy byłem dzieckiem, mówiła mi: „Silvio, co zrozumiałeś? Nie musisz być dobry w tysiącu rzeczy, dobry we wszystkim. Życie prosi cię, abyś był dobry w jednym – miał wielkie serce”. Potem dodawała: „Ponieważ wszystko, czego pragniesz, przyjdzie dzięki temu”. Ona, która była prostą kobietą, uwalniała mnie od niepokojów związanych z wydajnością. Napełniała mnie pokojem. Ponieważ życie to nie kwestia sukcesu, właściwego wyposażenia, a zatem ostatecznie władzy. Co więcej, wręcz przeciwnie, ponieważ im częściej moja mama tak mi mówiła, tym bardziej czułem świat w moich rękach.

Jak przyjmujesz dzisiaj tę potrzebę?
Kiedy zacząłem pracować z uzależnioną młodzieżą, roztapiałem się jak śnieg na słońcu wobec ich rodziców. Mówili mi zwięzłe zdania typu: „Czułem, że to się tak skończy”, albo: „Już z tego nie wyjdziemy”. Buntowałem się przeciwko nieuchronności, którą postulowali. Ponieważ miarą życia nie jest zło, ból. Miarą życia jest dobro. Młodym powtarzam zawsze: „Nawet jeśli wydaje się, że wszystko poszło nie tak, jeśli przyjrzysz się uważnie, prawda o tobie nie jest bólem. Dlaczego tu trafiłeś? Ze względu na dobro: przez łzy twojej mamy, przez wytrwałość twojego taty, przez pracownika opieki społecznej, który spojrzał na ciebie dogłębnie”. Dobro jest większe, jest czymś więcej. Problem polega na tym, że przyzwyczailiśmy się teraz widzieć tylko zło. Umiejętność dostrzegania dobra w życiu najbardziej nieszczęśliwych jest moim największym szczęściem, ponieważ przypomina mi, że jeśli oni dają radę, to wszyscy damy radę.

Z jakich kroków składa się droga dla młodzieży w L’Imprevisto?
Kiedy ktoś pojawia się we wspólnocie, nie mogę się doczekać, aby do niego podejść i powiedzieć mu: „Pomóżmy sobie, bądźmy uważni, żeby zobaczyć, czy na tej ziemi jest jakaś wielka rzecz, która czeka na przybycie twojej osoby… Jesteś najcenniejszą rzeczą w całym wszechświecie”. Patrzą na mnie dziwnie. Ale w ich głowie dokonuje się rewolucja. Ponieważ ktoś w końcu rozjaśnia całe ich oczekiwanie, które czują w środku, nazywa je i wskazuje drogę. Nie pracujemy tyle nad przeszłością, co raczej nad pragnieniem życia. Dwa wspólnotowe spotkania, które robimy rano i po południu, mają ten cel: zrozumieć, czyli „zatrzymać w sobie”, to pragnienie życia.

Często powtarzasz, że do młodych należy kierować wymagające prośby, wręcz heroiczne. Co masz na myśli?
Pewnego razu Pasquale, chłopak z Neapolu, podczas jednego z tych spotkań powiedział nam: „Zrozumiałem, co sprawia ból. Posiadanie dziewczyny, którą bardzo kochasz, a nie potrafisz jej tego powiedzieć. Nie potrafisz powiedzieć jej dlaczego. A jeśli nie potrafisz powiedzieć tego jej, to nie potrafisz też powiedzieć tego światu”. Znaleźć słowa – to jest prawdziwa praca, którą muszą wykonać młodzi. A znajdują je, kiedy znajdują przyczynę. To ich prośba jest wymagająca – chcą kochać i być kochani, ale czy dadzą radę, jeśli nie wiedzą, jak osądzić to, co czują? Uważam, że tego, kto wiele wycierpiał, trzeba prosić o wiele, ośmieliłbym się powiedzieć: podwójnie. Nierobienie tego byłoby jak brak wiary w nich, nierozpoznanie ich wartości.

Jak przekłada się to na praktykę?
Muszą dobrze traktować siebie, dbać o rzeczy, o otoczenie, dobrze pracować, dobrze się uczyć. Ja powtarzałem trzecią klasę szkoły średniej i rozpocząłem rok szkolny z wściekłością w sercu, która nie miała końca. Pierwszego dnia szkoły usiadłem z tyłu klasy i przez cały ranek nie podniosłem ani razu wzroku. Nauczycielka włoskiego powiedziała mi po lekcji: „Cattarina, odprowadzisz mnie przez korytarz, ponieważ pragnę zamienić z tobą kilka słów”. Potem, gdy za nią podążałem, powiedziała mi: „Nie sądź, że nie wiem, co jest w sercu chłopaka, który nie zdał do następnej klasy. Zawsze można zacząć od nowa. Pragnę, żebyś zmierzył się z rokiem szkolnym zgodnie z prawdziwym pragnieniem swojego serca. Zawsze będę miała cię na oku. Ponieważ zależy mi na tobie”. Wróciłem do klasy już odmieniony. Następnego dnia usiadłem w pierwszej ławce, a ona nie musiała mi już nic mówić.

Nigdy nie boisz się o Twoje dzieciaki, ich upadków i błędów?
Moja mama, gdy zaczynałem pracować w tym zawodzie, zapytała mnie: „Nie boisz się przebywać z tymi dzieciakami?”. Odpowiedziałem: „Tak, boję się. Ale kiedy jestem z nimi, przechodzi mi”. Ponieważ jeśli stajemy wobec nich w sposób prawdziwy, strach znika. I nawet porażki nie powstrzymują cię przed zbliżeniem się do nich, aby zaoferować siebie jako pomoc. Kiedy przybył do wspólnoty 16-letni chłopak, który zabił swojego ojca, powiedziałem jednemu pracownikowi, który zapytał mnie, jak powinien go przyjąć: „Gdybyś ty był na jego miejscu, jak chciałbyś zostać przyjęty? Spójrz na niego, zatrzymaj na nim wzrok, ale nigdy nie odrywaj oczu od siebie, od twojego serca”. Tylko w ten sposób można się nie bać i można objąć nawet straszne sytuacje.

Massimo Recalcati napisał, że „prośba o ojca, która przechodzi dzisiaj przez niepokój młodości, nie jest prośbą o władzę i dyscyplinę, ale o świadectwo”. Co znaczy dla ciebie być świadkami?
Często młodzi mówią mi: „Jak ty bardzo nas kochasz, Silvio!”. Ale ja natychmiast ostrzegam ich i mówię: „Spójrzcie jednak, że to nie wy jesteście moim pierwszym zainteresowaniem. Nie jesteście tymi, których kocham najbardziej. Ponieważ bardziej kocham życie, przeznaczenie mojego życia. Chcę być dla was ważny, nie ze względu na dobro, którego dla was pragnę, ale ze względu na to, jak ja żyję, jak odpowiadam na moje powołanie”. W ten sposób tego, co zyskają tutaj, nie będą mogli przypisać moim uczuciom, mojej żywotność, ale będzie to ich.

Czy to staje się też drogą dla młodych, którzy wchodzą do wspólnoty?
Oczywiście, podczas dedykowanych im spotkań zapraszamy ich do przejścia tej samej drogi, którą musimy przejść również my, pracownicy. Musimy robić to, co robimy, nie dla dzieci, ale przede wszystkim dla naszego serca. Poszukiwać piękna, którego każdy potrzebuje. Ja przez wiele lat popełniałem błędy: cofałem się, koncentrowałem się na młodzieży, na ich szczególnych potrzebach. Potem zrozumiałem, że najprawdziwszym, najbiedniejszym, najbardziej potrzebującym miłości muszę być ja.

W ten sposób stajemy się w ich oczach wiarygodni…
Jeszcze ważniejsze jest to, co się wydarza. Zrozumiałem to kilka lat temu pod koniec spotkania podczas Meetingu w Rimini. Przemawiałem, a następnie były świadectwa niektórych młodych ludzi. Mariella Carlotti, która moderowała rozmowę, zakończyła w ten sposób: „Młodzi z L’Imprevisto mówią z autorytetem, ponieważ mają świetnego nauczyciela”. I wszyscy wyobrazili sobie, że robiła aluzję do mnie. Tymczasem po chwili dodała: „Ich nauczycielem jest doświadczenie”. To doświadczenie, które mieli, sprawia, że tak mówią, daje im pewność co do tego, co przeżywają. I oddaje nam ich z powrotem jako autorytatywnych.