Dziękuję twojemu życiu

W Mezzolombardo, w Trentino od końca lat 70. działa spółdzielnia socjalna, która przygarnia i zajmuje się osobami niepełnosprawnymi. Zaczynając od potrzeby Anny, która była „motorem wszystkiego”
(ze styczniowych „Tracce”)
Linda Stroppa

Koniec lat 70. Piana Rotaliana, w północnej części Trentino. Lata, w których w Trydencie w powietrzu wyczuwało się energię ruchów studenckich, życie w dolinach płynęło powoli. Był to czas żywiący się prostymi sprawami. Tam narodziła się historia „Dziękuję życiu”. Z intensywnej przyjaźni doświadczanej przez grupę osób, w tym fryzjerki, osoby bezrobotnej i logopedy. A potem były cztery siostry. Wśród nich najmłodsza Anna z zespołem Downa.
„Motorem wszystkiego była ona, z jej potrzebą bycia kochaną” – opowiada Cristina Fuoli, dyrektorka spółdzielni socjalnej, która dzisiaj gości w Mezzolombardo około 30 osób niepełnosprawnych. Jedyną perspektywą dla Anny była wówczas szkoła specjalna. Tak, ale co potem? W ten sposób jej przyjaciele zaczęli się zastanawiać, jak współdzielić czas, wakacje, jakie aktywności zorganizować razem z nią.
Forma była zupełnie nowa: spółdzielnia usług dla osób niepełnosprawnych w historycznym momencie (był rok 1977), w którym w Trentino współpraca była siłą napędową wyłącznie kredytów i konsumpcji. Pewnego wieczoru spotkali się, zastanawiając się, jak nazwać nową rzeczywistość, która na początku mieściła się w szopie udostępnionej przez braci franciszkanów. To tam kolega zaczął nucić piosenkę Violety Parry: „Dziękuję życiu…, które dało mi tak wiele”.

Gdy prześledzi się tę historię, widać, jak wiele się z niej narodziło. „Dziękuję życiu” dzisiaj gości świetlicę i wspólnotę mieszkaniową, zapewniając gęstą sieć asystentów–wychowawców w wielu szkołach w Trentino. „Myśląc o tym, jak zaczynaliśmy, być może w pionierski sposób, za każdym razem mówię sobie: to dzieło Kogoś Innego” – kontynuuje Cristina, przemykając między salami i korytarzami i witając się z każdym z gości ośrodka i ich wychowawcami. Towarzyszą im we wszystkim: od warsztatów do zajęć teatralnych i na siłowni, w ciągu dnia podczas posiłku i higieny osobistej. Jest to praca, która niesie ze sobą zmęczenie fizyczne, wymaga uważności, słuchania, „aby patrzeć na osobę niezdefiniowaną przez niepełnosprawność czy ograniczenie, które przecież istnieje, jest oczywiste. Ale przez pryzmat jej pragnienia szczęścia – wyjaśnia Cristina. – Czasami niepełnosprawność jest tak poważna, że lekkie mrugnięcie powieką, cień uśmiechu na twarzy już jest osiągnięciem”.



Opowiada o tym również Giovanni Depaoli, 35 lat, wezbrana rzeka energii. Z powodu niezwykłych okoliczności życiowych został pedagogiem w tym samym centrum, w którym pierwszym podopiecznym była właśnie jego ciotka Anna Martinatti. „Jestem zakochany w swojej pracy. Ponieważ w jakiś sposób dostaję więcej, niż mogę zaoferować”. Umysł Giovanniego kieruje się ku wielu podopiecznym, którymi się zajmował w ostatnich latach, jak na przykład ku Diego, chłopczykowi z poważnymi problemami z płucami. „Nie komunikował się inaczej jak tylko za wyjątkiem pewnej ekspresji wokalnej. Dla mnie, niecierpliwego z natury, zajmowanie się nim przez osiem lat oznaczało naukę cierpliwości. Towarzyszenie w ciszy tajemnicy jego życia”. Diego zmarł w 2016 roku.

„Czasami bycie z nimi oznacza po prostu towarzyszenie im w drodze ku Przeznaczeniu. Tak się dzieje zawsze zazwyczaj ze starszymi podopiecznymi. Dla nich nie jesteśmy tylko wychowawcami, stajemy się ich rodziną – mówi Romina Sebastiani, 40 lat, która także jest pedagogiem, pchając wózek inwalidzki z Francesco. – Jego niepełnosprawność jest ważna. Mruga powiekami, by powiedzieć «tak», wystawia język, by powiedzieć «nie». Ale kiedy rozpoznaje mój głos z daleka, otwiera ramiona w przypływie szczęścia”.

Każdy podopieczny jest inny. Jedni mają zespół Downa, inni Alzheimera, jeszcze inni nie chodzą, kolejni cierpią na zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Niektórzy przybyli do „Dziękuję życiu”, kiedy byli dziećmi, inni jako dorośli. Niektórych już nie ma. Część została zabrana przez covid, co pozostaje jak otwarta rana. Anna też odeszła właśnie w tych trudnych miesiącach, w listopadzie 2020 roku.



„Anna była bardzo kochana. Bardzo! – zaświadcza Paolo Corradi, dla wszystkich tutaj ‘Paolino’, wychowawca od 1994 roku. – W jej kruchości była nasza kruchość. W poszukiwaniu odpowiedniej pomocy wyłoniła się istota, której my potrzebujemy: być kochanymi i doświadczać jakiegoś sensu”.
Ale nie jest to automatyczne. „Pracuję w Mezzolombardo od 27 lat, jest dużo piękna, ale jest też wiele trudu. «Sentyment» do przebywania z osobami niepełnosprawnymi szybko mija – wyjaśnia Paolo. – Potrzebna jest energia. Ale tutaj wydarzają się nieprzewidywalne rzeczy: niezwykłe historie wdzięczności, które uruchamiają ponownie motor, pozwalają wystartować ponownie. Nawet w najtrudniejszych momentach pandemii, podczas izolacji i wstrzymaniu aktywności”.

Rzeczy nieprzewidywalne. Zauważył to również Andrea Panico, jeden z piętnastu wolontariuszy, którzy ofiarują swój wolny czas centrum. Ma za sobą wieloletnie doświadczenie w marynarce wojennej. „Pomagam w kuchni jeden dzień w tygodniu, kiedy trzeba, robię zakupy lub wykonuję inne drobne prace. Jestem przyzwyczajony do gotowania nawet dla 300 osób – śmieje się. – Kiedy stąd wychodzę, czuję się dobrze, wracam do domu szczęśliwy. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, czuję się szczęśliwy, że ich spotkałem”. W ten sposób kiedy skończył się okres „obowiązkowego” wolontariatu, który musiał odbyć w związku z pracą, postanowił zostać.

„W «Dziękuję życiu» trzeba być jak cyklon, wchłaniać wszystko, co się wydarza”. Przewodnicząca spółdzielni Franca Pellicciotti uśmiecha się. Mama czwórki dzieci, jej pierworodna, Monia, urodziła się z zespołem Downa. Był rok 1974. „Niewielu pediatrów zwracało uwagę na takie sytuacje. A ja nie wiedziałam, co robić. Próbowaliśmy jej pomóc, stymulować ją, ale w pojedynkę było to zbyt duże wyzwanie. Poznaliśmy centrum Mezzolombardo za pośrednictwem szkoły Moni. Przyprowadziłam ją tutaj w 1989 roku. Dziś ma 47 lat i jest pełna życia. Wiele przeszliśmy, wzmocniliśmy się. Poznanie miejsca takiego jak to było błogosławieństwem. Nie tylko dlatego, że twoje dzieci «wychodzą z domu», ale ponieważ uczą się wykorzystywać swoje uzdolnienia. Rodzicom z niepełnosprawnymi dziećmi mówię: nigdy nie wolno wpadać w rozpacz, życie jest pełne nieoczekiwanych wydarzeń, ale ciągle nas zadziwia”.
Kolejne wielkie wyzwanie dotyczy szkoły. „Dziękuję życiu” oferuje pomoc w szkołach dla dzieci i młodzieży ze specjalnymi potrzebami wychowawczymi. Na przestrzeni lat różnych sytuacji było coraz więcej. Dziś nazywane są Bes, Dsa, 104. Zredukowane do granic możliwości skróty ukrywają pewien świat.

Wyjaśnia to Anita Defrancesco, koordynatorka grupy około trzydziestu pedagogów szkolnych. W ciągu 15 lat opiekowali się ponad 500 dziećmi od szkoły podstawowej do średniej. „Niektóre szkoły w Trentino są już bardzo otwarte, inne mniej. W przypadku dzieci cierpiących na trudności w uczeniu się, nadpobudliwe lub z problemami behawioralnymi nie chodzi tylko o dyskurs kognitywny. Trzeba patrzeć na całą osobę i jej historię, z jej bogactwem, a czasem także z głębokimi ranami. W ostatnich latach widziałam wiele cierpienia i wiele dobra. Dziękuję za moją pracę, która pomaga mi być matką w odmienny sposób”.



Dziękować za pracę. I kochać ją tak bardzo, żeby świętować. „Z okazji 30-lecia mojej pracy jako pedagoga zorganizowałam przyjęcie. Z dużą ilością pamiątkowych upominków. Byli wszyscy – opowiada Norma Manzato, myśląc ponownie o twarzach osób, którym towarzyszyła przez cały ten czas. Od dziesięciu lat opiekuje się pacjentem z zespołem Downa i Alzheimerem. – Starzenie u niego postępuje szybko i jest wyniszczające, a my nie jesteśmy w stanie odpowiadać już przy pomocy terapii i rehabilitacji. Przygotowujemy się, razem z całą rodziną. W tych latach połączyła nas z nim bardzo silna więź, która rozkłada mnie na łopatki”. Nic nie mówi, porusza się bardzo mało, „ale Alzheimer nie pozbawił go pamięci afektywnej. Rozpoznaje nas i rozpromienia się, nawet jeśli nie jest w stanie już się uśmiechać. Dla niego «Dziękuję życiu» to dom. I tak też jest w moim przypadku”.

Minęły 43 lata, od kiedy w tej szopie na narzędzia zaczęto grać w karty, wykonywać drobne prace, śmiać się razem. Spółdzielnia rozrosła się, została zreorganizowana tak, żeby świadczyć szersze usługi. „Ale nic się nie zmieniło od tego pierwszego spojrzenia na Annę i innych podopiecznych, którzy zaczęli z nami tę przygodę” – konkluduje Cristina.

„Ten, kto potrafi powiedzieć «dziękuję życiu» wobec niepełnosprawnych – pisał do nich ksiądz Giussani – jakby mówił: «Pan jest wielki i dobry», i spoza wszystkich pozorów pewnego dnia wyłoni się jasny jak słońce o pięknym brzasku. A tymi, którzy pomagają niepełnosprawnym podążać ku Przeznaczeniu wielkiego i dobrego Pana, są «błogosławieni» – jak mówi Jezus w Ewangelii – i usłyszą oni: «Pójdźcie, błogosławieni, do mojego Ojca, do Królestwa, które dla was przygotowałem». Dziękuję waszemu życiu”.