Eduard, były więzień, dzisiaj pracuje przy odbudowie kościoła pod wezwaniem Zbawiciela w Ufa (Baszkiria). Jego historia została opowiedziana między innymi na portalu <em>Takie dela</em>

Tak sprawy się mają

„Jeszcze kilka lat temu nikt by nie po myślał, że historie ludzi, którzy się nie liczą, i może mieszkają na końcu świata, mogą kogoś zainteresować”. Fundacja Takie dela (ze styczniowych „Tracce”)
Giovanna Parravicini

Rosja, jakiej nie było, różniąca się od wizerunku, jaki pokazują środki masowego przekazu na Zachodzie, ale nieznana też w dużej mierze ludziom mieszkającym w Rosji. A jednak, jak mówi Sołżenicyn, właśnie na doświadczeniach niektórych sprawiedliwych „stoi wieś, miasto i cała nasza Ziemia”. Mówimy o fenomenie solidarności – bardzo często spontanicznej, niezorganizowanej – która na przestrzeni dziesięcioleci wydaje się odkrywać na nowo ideowe motywacje, które doprowadziły do sprzeciwu („orkiestra bez dyrygenta” – jak mówił o niej Bukowski, lub jak pokazują końcowe sceny filmu Koncert), i powoli zmienia się też tkanka społeczna zarówno w dużych miastach, jak i na prowincji, odkrywając stopniowo nowe formy swobodnego jednoczenia się.

Cennym obserwatorium tego zjawiska jest portal Fundacji Takie dela. Jego ciekawa nazwa, również po rosyjsku (znaczy mniej więcej „Tak sprawy się mają”), wskazuje – jak wyjaśnia popularny dziennikarz Mitia Aleszkowski, który go zainicjował – że «sprawy» nigdy nie są abstrakcyjne, ale przynależą do rzeczywistych, konkretnych osób. Krótko mówiąc, jest to zaproszenie skierowane do każdego, aby stanął wobec życia z realizmem, a przede wszystkim z pragnieniem odkrycia jego znaczenia.
„Każdy z dossier, każda z historii, które opisujemy – podkreśla Aleszkowski – mówi przede wszystkim o człowieku, o tym, co mu się przydarza i dlaczego. A wszystkie razem pokazują, jak i czym żyje dzisiaj nasz kraj. Człowiek rodzi się, dojrzewa, żyje i umiera. Co się z nim działo w międzyczasie? Kto był blisko niego, a kogo natomiast nie było? O czym marzył, na czym koncentrował swoje wysiłki, z utraty czego nie zdał sobie sprawy?

Historie udokumentowane przez Takie dela są opowieściami o człowieczeństwie, cierpieniu, solidarności, przyjaźni, odpowiedzialności, toczącymi się w każdej części Rosji i pokazującymi znaczenie każdego, kto ma odwagę interweniować osobiście w sytuacji, w której się znajduje, aby uczynić życie bardziej ludzkim. Misją portalu jest zapewnienie, by te historie, te osoby stały się znane jak największej liczbie ludzi. „Kiedy proszą mnie, bym opisał sytuację społeczną w Rosji – kontynuuje Aleszkowski – porównuję ją do pierwszych chwil po wybuchu bomby atomowej. Prawdziwe piekło: wszystko płonie… panuje atmosfera grozy i bezradności, dezorientacji, strachu. Mimo to są jednak ludzie nieustraszeni, którzy pomimo wszystkiego oraz wszelkich przeszkód i trudności poświęcają życie, by pomagać innym, marzą o uczynieniu swojego kraju bardziej ludzkim. Rosja dziś w dużej mierze opiera się na takich osobach – wolontariuszach, lekarzach, pracownikach opieki społecznej lub po prostu odpowiedzialnych obywatelach, którzy nie ulegają obojętności. Uważam, że główną wartością naszego kraju są ludzie. Dobrzy, a może i nie, biedni i bogaci, mądrzy i głupi, tchórzliwi i szlachetni, hojni, źli. Wszyscy. Człowiek, jego życie i godność są główną wartością, najwyższą”.

Natalia, nauczycielka chora na SLA ze swoim synem

Redaktorem naczelnym portalu jest dziś Alena Choperskowa, bardzo młoda dziewczyna z Syberii, która zaczęła współpracować z Takim delą, pracując jako korespondentka z Syberii: „Jeszcze kilka lat temu nikt nie myślał, że historie ludzi, którzy się nie liczą, a może mieszkają na końcu świata, mogą kogoś zainteresować”. Dziś już tak nie jest. Alenie i jej kolegom udało się stworzyć sieć medialną, obejmującą miliony osób, które nie pozostają zwykłymi czytelnikami, ale mogą się zaangażować w potrzeby i inicjatywy, o których mowa w tych historiach. I w ten sposób powstaje gigantyczny łańcuch solidarności. Wystarczy powiedzieć, że w ciągu sześciu lat istnienia portal opublikował prawie 2000 artykułów i zebrał w wyniku różnych inicjatyw i dzięki organizacjom, które im przewodzą, około 20 milionów euro. „Mówimy o znacznych liczbach – podkreśliła Alena, zabierając głos podczas ostatniej edycji Meetingu w Rimini – ale nawet nie to jest najważniejsze. Bitwa, którą uważam za decydującą, toczy się z wieloma, bardzo wieloma, którzy są przyzwyczajeni uważać imigrantów, uchodźców, bezdomnych… za niewygodny problem, albo wręcz za winnych ubóstwa, w którym się znajdują. Nasze historie pomagają im spojrzeć tym osobom w twarz, zobaczyć ludzkie oblicza, a nie tylko liczby, statystyki. Po tej zmianie mentalności i po solidarności, która się rodzi, spodziewam się nowej przyszłości dla naszego społeczeństwa”.

Ruch wolontariacki, który rozwija się w Rosji, bazuje głównie na ludziach młodych, takich jak Alena. Jest to pokolenie, które dorastało w latach 2000, uodpornieni na strach, który pozostaje w podświadomości ich rodziców i dziadków, przyzwyczajeni do tego, że ich horyzontem jest świat, mają chęć i siłę wynikającą z ich liczebności, by rzucić się w przygodę, podejmując wyzwanie szarej, anonimowej masy pozbawionej człowieczeństwa, która wydaje się nie pozostawiać miejsca nadziei, że coś można zrobić.
Tymczasem coś zawsze można zrobić!” Od tego założenia rozpoczęły się na zasadzie dobrowolności przedsięwzięcia niewyobrażalne w kontekście takim jak kontekst sowiecki: tworzenie hospicjum dla nieuleczalnie chorych – dziś jest to ogromna organizacja, która podlega Fundacji Vera; albo też Liza Alert, sieć wolontariuszy zajmująca się poszukiwaniem osób zagubionych, wobec których w większości przypadków policja stoi z założonymi rękami, nie robiąc nic; albo też Majak (latarnia morska) stowarzyszenie, które wspiera rodziny z dziećmi z poważnymi wadami, często nieodwracalnymi lub nawet niepozwalającymi żyć. Można by długo wymieniać dalej.

Takie dela oddaje głos takim doświadczeniom, umieszcza je w sieci, opowiada ich historie. Podczas Meetingu Alena opowiedziała o życiu w żeńskiej kolonii karnej; o odwadze osób, które nie poddały się chorobie, ale żyły pełnią życia, do końca, niezależnie od tego, czy miało wkrótce zakończyć się śmiercią – jak w przypadku małej Temy, dotkniętej guzem wątroby, i jej rodziców – czy też miało toczyć się dalej pośród trudów i trudności, ale ze świadomością pewnego zadania. Taka jest historia Natalii, nauczycielki matematyki dotkniętej SLA, która przekwalifikowała się na dziennikarkę, korzystając z jedynych zasobów, jakie jej pozostały, swojej siły woli i ruchu gałek ocznych.

Przygotowywany jest zbiór opowieści o człowieczeństwie i nadziei, w którą codzienne życie może być bogate na oddziale covidowym. Projekt „Stań tam i obserwuj”, w którym znana fotografka Nanna Heitmann przez kilka tygodni towarzyszyła personelowi medycznemu na oddziale intensywnej terapii, aby zarejestrować życie pulsujące w gestach i w spojrzeniach, w maju zdobył międzynarodową nagrodę Overseas Press Club (Zagranicznego Klubu Prasowego).

Alena Choperskowa, redaktor naczelna Takie dela

Ponad tysiąc wolontariuszy – czytamy na portalu – po krótkim kursie w szpitalu św. Aleksego działającym przy patriarchacie moskiewskim, posługuje dziś na czterogodzinnych dyżurach na oddziałach intensywnej terapii w wielu szpitalach. „Czujesz się jak astronauta, kiedy wchodzisz wyekwipowany do «czerwonej strefy». W statku kosmicznym panuje wielka cisza; toczy się walka pomiędzy życiem a śmiercią, słychać tylko odgłosy urządzeń, wskazujących parametry życiowe pacjentów – opowiada Aleksander Tuzaew. – Tutaj namacalnie dotykasz, czym są życie i śmierć, a przede wszystkim co to znaczy znaleźć się samemu wobec tych spraw. Chorzy nie mają żadnego krewnego obok. Nierzadko zdarza się, że ich sąsiad umiera, i człowiek wie bardzo dobrze, że jutro może znaleźć się w takiej samej sytuacji”.

„Dziwne jest to, że nie czuję żadnego strachu – kontynuuje inna młoda wolontariuszka, Ekaterina Metlevaì. – Kiedy wiem, że mam dyżur w szpitalu, najsilniejszym uczuciem jest to, że ten dzień nie upłynie na próżno. Jasne, że nie możemy zastąpić członków rodziny, ale jeśli możemy dać choremu pięć minut pogody ducha, sprawić, że poczuje, iż nie jest opuszczony, to już dużo”.

Wyjątkowe historie, często bolesne, bez recepty w kieszeni na gotowe rozwiązania, ale które otwierają na oścież świat, sugerują, że wszyscy mogą żyć inaczej. Kilka miesięcy temu ukazał się tom zebranych opowieści, które prowadzą nas z jednego końca Rosji na drugi. Na przykład spotykamy położną, która w obskurnym szpitalu na prowincji wyrobiła sobie opinię „Olgi, z którą się nie umiera”, z nią ból i strach nabierają ludzkiego oddechu nadziei; albo też rodzinę, która staje w obliczu dramatu niepomyślnej diagnozy prenatalnej, stając wobec decyzji – której przeciwni są także lekarze i znajomi – by pozwolić urodzić się dziecku z poważnym upośledzeniem, ale w miarę pokonywania drogi odkrywa ślad dobra i szczęścia, możliwych także w takich warunkach. Znajdujemy „tresera wilków”, który tak jak one jest dumny i skryty; matkę, która walczy przeciwko wszystkim instancjom, aby zapewnić wykształcenie niepełnosprawnemu dziecku; lub młodą matkę, której opieka społeczna zabrała dzieci po donosie sąsiada, któremu wpadło w oko jej mieszkanie; widzimy piekarza, który założył dziwny biznes, karmiąc wszystkich włóczęgów w mieście; śmiertelnie chorego pacjenta, który rzuca wyzwanie nierokującym prognozom lekarzy dzięki miłości napotkanej przypadkiem, która go wspiera i przywraca mu wolę życia…

Jest to „odwieczna walka Dobra ze Złem – czytamy we wstępie do zbioru opowiadań – ta sama, o której Dostojewski mówił: «Tu diabeł walczy z Bogiem, a polem bitwy jest ludzkie serce». Jest to wybór, przed którym staje każdy człowiek, choć staroświeckie może wydawać się odnoszenie się do diabła. Oczywiście można go ignorować i żyć dalej, nie zdając sobie sprawy, że rezygnacja z udziału w tej niewidzialnej walce oznacza porażkę osoby”. Albo też wyjście na pole bitwy, by toczyć naszą codzienną walkę „bez retoryki i wielkich słów, dając po prostu świadectwo o tym, jak w życiu zawsze można przeciwstawiać się złu, dużemu i małemu”.