Charków odpowiada Madrytowi
Notatki ze spotkania wspólnot Eurazji z Juliánem Carrónem, podczas którego został podjęty „dialog na odległość” z wyzwaniem rzuconym przez Rosę Montero na łamach „El País”. Dlaczego tu i teraz nie jest końcem, ale początkiem?Jean-François Thiry. Dzień dobry wszystkim! Jest nas prawie dwieście, łączących się z różnych krajów. Księże Julianie, bardzo ci dziękuję, że znalazłeś czas, by zweryfikować z nami drogę, którą podążamy w ostatnich miesiącach. Otrzymaliśmy wiele świadectw i zapytań, pokazujących, że ten czas nie upłynął na próżno i że możemy zweryfikować, czy mamy nadzieję, czy też nie.
Daiwa. W marcu mój mąż odszedł w ramiona Ojca. Zmarł w pracy. Kiedy przyjechałam, lekarze próbowali go reanimować. Modliłam się, stojąc za drzwiami, wspierana przez osoby, które tam były. Modliłam się, prosząc, bym nie straciła mojego męża, ale wciąż dodając świadomie te słowa: „Jakakolwiek jest wola Boża, przyjmuję ją”. Przyjęłam ją i nie obwiniałam Boga, a tym bardziej mojego męża za to, że odszedł. Wiedziałam, że nawet najgorsze rzeczy dzieją się dla naszego dobra. Ta świadomość nie eliminuje braku i bólu, ale pomaga mi podtrzymywać żywą nadzieję. Tego samego wieczoru, po śmierci męża, połączyliśmy się na odległość z przyjaciółmi z Ruchu, aby odmówić Różaniec. Poruszyła mnie ilość obecnych przyjaciół. Na ekranie widziałam tak wiele malutkich okienek, nie tylko z twarzami znajomych, ale także ich rodzin. Za ich pośrednictwem poczułam się objęta przez Boga w moim bólu. Na pytanie: „Jak się masz?” mój mąż zawsze odpowiadał: „Każdego dnia coraz bliżej Raju” i zawsze starał się żyć tu i teraz. Wierzę, że jest już w objęciach Ojca i stamtąd opiekuje się mną, dziećmi i naszymi przyjaciółmi, którzy w najtrudniejszych chwilach proszą także o jego wstawiennictwo. Nie ma go przy mnie, ale pozostawił mi wielu przyjaciół, dzięki którym nie czuję się samotna i żyję doświadczeniem ludu Bożego. Otrzymałam dużo listów i wiadomości. Wiele osób przyszło pożegnać się z nim ostatni raz. Nawet jeśli jego życie nie było długie, zostało dane dla dobra wszystkich bliskich. Był bardzo poruszony słowami księdza Giussaniego: musimy kochać naszą żonę, nasze dzieci, naszą pracę z miłości do Chrystusa. Mój mąż zawsze starał się tak żyć. Nie wiem, jakbym się zachowała i jak żyłabym z bólem z powodu tej straty, gdybym nie należała do Ruchu. Wychowanie, jakim żyję w Ruchu, daje mi siłę i nadzieję. Dziękuję Bogu za to, że dał mi przyjaciół z Ruchu i pokazał mi drogę, którą warto podążać za moimi przyjaciółmi i za Chrystusem.
Julián Carrón. Dziękuję ci za to świadectwo, ponieważ kiedy mają miejsce tak bolesne wydarzenia, lepiej uświadamiamy sobie łaskę, którą otrzymaliśmy, kiedy spotkaliśmy Ruch. W rzeczywistości nie jest to natychmiastowe – tak jak ty to zrobiłaś, nie wyrzucając niczego nikomu, ani Bogu, ani twojemu mężowi: „Taka jest wola Boga i ja ją przyjmuję”. Dokumentuje drogę, którą przebyłaś. To pierwsze świadectwo stawia nas wszystkich wobec metody, poprzez którą każdy może zweryfikować swoją drogę, ponieważ weryfikacją drogi nie są nasze myśli, nasze interpretacje, ale nasze „ja” w działaniu. Kiedy stajemy wobec rzeczywistości – jakiekolwiek przyjmuje ona oblicze – wyłania się tam ostateczne spojrzenie, jakie mamy na życie. Dlatego widać, w jakim stopniu, jak mówi nasza przyjaciółka, wychowanie Ruchu, to, które komunikował nam ksiądz Giussani, przeniknęło nasze życie. Nie jest to jakaś miara przykładana do nas, ale sugestia pewnej drogi. Otóż rzeczywistość daje nam znaki, by zweryfikować, czy otrzymane wychowanie wnika w nas, to znaczy czy Ruch naprawdę jest ruchem. W każdym momencie swojej wędrówki każdy może zobaczyć, czy urzeczywistnia się w jego życiu racja, dla której ksiądz Giussani zapoczątkował Ruch, racja jasna dla niego od pierwszego dnia, kiedy wszedł po schodach liceum Bercheta: „Ukazywanie związku wiary z wymogami życia” (Ryzyko wychowawcze, Wydawnictwo Jedność, Kielce 2021, s. 21). Weryfikacja nie znajduje się w naszych interpretacjach, w naszych dyskusjach, w tym, co mówią gazety – weryfikacja przebytej drogi odbywa się w „strukturze reakcji”, które mamy wobec rzeczywistości, by posłużyć się sformułowaniem Giussaniego użytym w dziesiątym rozdziale Zmysłu religijnego (Wydawnictwo M, Kraków 2014, s. 170), wobec każdego wydarzenia. A najbardziej prowokującym ze wszystkich wydarzeń jest śmierć. Dlatego dziękuję ci, ponieważ twoim świadectwem pokazałaś nam drogę, metodę, poprzez którą możemy zawsze rozpoznać, czy podążamy drogą wychowania, na którą Ruch nas wprowadza, czy też nie. Wszystko inne się nie liczy, dlatego nie traćmy czasu na mierzenie się. Interesuje nas tylko to, czy propozycja Ruchu, czy spojrzenie, do którego wychowuje nas Ruch („To jest wola Boga i ja to uznaję, akceptuję, obejmuję”), sprawia, że coraz bardziej rozwija się w nas osąd tak wypełniony światłem, że ułatwia przylgnięcie, osąd pełen uczucia. Widzimy to codziennie, gdy tylko budzimy się rano: jakie uczucie u mnie przeważa? Nie jest konieczna śmierć albo coś, co sprawia cierpienie, wystarczy zaraz po przebudzeniu zdać sobie sprawę z tego, co daje nam życie.
Anna Kim. Każdy punkt, każdy osąd i każde świadectwo podczas Rekolekcji Bractwa były dla mnie żywymi słowami, które poruszały moje serce, dotyczyły mojego życia. Mówiłeś do nas z miłością ojca, okazując zaufanie naszej wolności dorosłych osób. Dziękuję ci za to! Jednym z najważniejszych punktów był dla mnie punkt „Miejsce nadziei”, kiedy powiedziałeś, że jest to „miejsce, [w którym] (...) Chrystus jest obecny i żywy” (J. Carrón, Czy jest nadzieja?, Wydawnictwo i Drukarnia Świętego Krzyża, Opole 2021, s. 143–144); jest to zagadnienie towarzystwa. Cały miniony rok był bardzo dramatyczny, dla mnie jak i dla wszystkich. Ale był to również czas łaski, ponieważ poprzez ból, niedostatki, trudności i próby uświadomiłam sobie wyraźnie, że jak powietrza potrzebuję świadków, przyjaciół z Ruchu, naszej wspólnoty w Karagandzie. Zrozumiałam, że poza wspólnotą moje życie blaknie, blednieje. Moje „ja” więdnie i staję się jak „łódź, co pragnie morza, a jednak się lęka”, i uświadamiam sobie, że mówię: „Miejmy nadzieję…” bez nadziei. Niedługo będę musiała wyjechać z Karagandy na dłuższy czas i będę musiała żyć w trudnych warunkach, stawiając czoła licznym wyzwaniom. Będę w miejscu, w którym Internet nie zawsze działa. Jak mogę nie stracić nadziei? Jak mogę doświadczać „pełni Chrystusa” poza wspólnotą?
Carrón. Zdumiewające! Ta przeprowadzka sprawi, że zrozumiesz, co masz na myśli, mówiąc „wspólnota”, „towarzystwo”. Zweryfikujesz to, jak przeżywałaś towarzystwo przez cały czas, kiedy byłaś w Karagandzie. Uświadomisz sobie, czy przeżywałaś je takim, jakie jest – czyli jako to, co wprowadza nas bez wytchnienia w odkrywanie sensu dla życia, jako spojrzenie, którego trzeba się stale uczyć, a zatem którego będziesz musiała uczyć się nadal także tam, gdzie pojedziesz – albo jako coś mechanicznego, przez co ze względu na fizyczną w nim obecność automatycznie powinna wzrastać nasza samoświadomość. Wobec nowej sytuacji, z którą będziesz musiała się zmierzyć, będziesz mogła zrozumieć, co tak naprawdę dotrzymuje ci towarzystwa. Nie oznacza to, że nie będziesz potrzebowała towarzystwa albo że nie będzie towarzystwa tam, gdzie będziesz. Od ciebie będzie zależeć, czy rozpoznasz je w sposobie, w jaki Chrystus pozwoli ci go doświadczyć w tym, w jaki sposób będzie ci towarzystwem w nowej sytuacji. Twoja przeprowadzka będzie okazją do tego, aby pogłębić to, co jest treścią towarzystwa, które spotkałaś w Karagandzie. Jest to prawdziwe wyzwanie, aby pomóc ci zrozumieć, że to, co sobie mówimy, to nie tylko słowa. Wystarczy, że każdy z nas pomyśli o tym, jak przeżył ten czas pandemii, w którym wielu gestów Ruchu nie można było podejmować fizycznie. Wszyscy widzieliśmy, że ten, kto pozostał naprawdę dyspozycyjny, by pozwolić sobie towarzyszyć za pośrednictwem sposobu, na jaki pozwalała Tajemnica – gesty podczas połączeń wideo, takie jak Rekolekcje i Szkoła Wspólnoty, proponowane teksty – nauczył się i zrozumiał coś zasadniczego dla życia. Ale wszyscy, chcąc nie chcąc, przeprowadzamy obecnie test, czy w czasie pandemii nauczyliśmy się czegoś i zrozumieliśmy coś, czy też nie, coś, co może być przydatne do stawiania czoła nowym wyzwaniom. Iluż z nas myślało, że pojawienie się wirusa i w konsekwencji niemożność podejmowania gestów Ruchu w zwykły sposób, sprawi, że poczujemy się sierotami, pozbawi nas wspólnoty, uniemożliwiając nam cieszenie się świadkami! Tymczasem to, co przeżyliśmy w ostatnich miesiącach, uświadomiło nam, że Chrystus nadal dotrzymuje nam towarzystwa w nieoczekiwany, nieprzewidywalny dla nas sposób. Dlatego możesz udać się tam, gdzie musisz pojechać, z zaciekawieniem: „Zobaczmy, w jaki sposób Chrystus dotrzyma mi towarzystwa w nowej sytuacji”. Tym bardziej że przy aktualnych możliwościach komunikacji nic z tego, co miałaś do tej pory, nie zostanie ci zabrane. Będziesz mogła łączyć się z gestami wspólnoty w Karagandzie, będziesz mogła dalej pielęgnować relacje z twoimi przyjaciółmi, będziesz mogła wchodzić na stronę CL i dalej korzystać z całego bogactwa życia chrześcijańskiej wspólnoty CL. Wspólnota będzie ci towarzyszyć wszędzie, nawet jeśli pojedziesz na koniec świata! Jedyną kwestią pozostaje to, czy ty, w nowej sytuacji, w której się znajdziesz, zaakceptujesz pewien sposób towarzystwa, tak jak zaakceptowałaś go w czasie, w którym szerzyła się pandemia. W ten sposób będziesz mogła zobaczyć, jaką dojrzałość możesz osiągnąć poprzez pogłębianie wartości towarzystwa. Potem nam o tym opowiesz.
Anna Kim. Dziękuję!
Lali. Kiedy podczas Rekolekcji mówiłeś o oczekiwaniu, przyszła mi na myśl pewna koleżanka z pracy, którą zapytałam, co u niej słychać, czy podoba jej się to, co robi. Na te pytania moi koledzy odpowiadają, że lepiej niczego nie oczekiwać, ponieważ istnieje ryzyko rozczarowania; lepiej niczego się nie spodziewać, żeby się nie rozczarować. Mi zdarzyło się to raz w życiu: oczekiwałam, że jakieś wydarzenia miały się dokonać tak, jak ja chciałam, i kiedy potem coś układało się inaczej, przychodziło wielkie rozczarowanie i ogromny smutek. Przypomniałam sobie o tym, czytając tekst Rekolekcji; gdy słuchałam Szkoły Wspólnoty z tobą, uderzyły mnie twoje słowa, gdy mówiłeś, że to, co czytamy, to, o czym dajemy sobie świadectwo na Szkole Wspólnoty oraz na naszych spotkaniach, możemy zrozumieć dopiero po tym, jak to przeżyjemy. Było to dla mnie jak odpowiedź na pytanie, które miałam wcześniej, dlaczego po katastrofalnych wydarzeniach, które miały miejsce w moim życiu, przede wszystkim śmierć mojego męża, zablokowałam się, nie miałam w sobie nadziei ani oczekiwania. Wczoraj moja mama i ciocia opuściły szpital; wciąż są bardzo słabe, ale jestem wdzięczna, że czują się lepiej, jednak w chwili, kiedy znajdowały się w stanie krytycznym, między życiem a śmiercią, nie byłam w stanie zrozumieć i zadawałam sobie pytanie: „Co wydarza się w moim życiu? Czego Bóg chce ode mnie? Dlaczego to wszystko musi teraz przydarzać się właśnie mnie?”. W tym przerażeniu nagle zdałam sobie sprawę, odczułam z jasnością, jakiej nigdy wcześniej nie miałam, że Bóg mnie obejmuje. I wraz z tym odczuciem bycia objętą pojawiła się nadzieja, zrozumiałam, że wszystko zostało mi odebrane i pozostawiona tylko nadzieja. I ta nadzieja pozwoliła mi zrzucić ze swoich ramion przynajmniej część tego ciężaru, który na mnie spoczywał, ponieważ mogłam podzielić się moimi pytaniami z Tym, kto naprawdę może odpowiedzieć. Czytając ponownie Szkołę Wspólnoty, zrozumiałam, że ta nadzieja, która pojawiła się miesiąc temu, trzy tygodnie temu, zrodziła we mnie oczekiwanie i wiarę. Oczekiwanie inne niż poprzednie, kiedy wiedziałam, czego chcę i jak sprawy mają się potoczyć, ale oczekiwanie otwarte, pełne potrzeby, pełne uważności i pragnienia spełnienia. Zadałam sobie zatem pytanie: „Ale czym jest to oczekiwanie?” i zrozumiałam, że jest to oczekiwanie na bycie szczęśliwą, bardzo otwarte i bardzo proste.
Carrón. Czy mogę zadać ci pytanie?
Lali. Oczywiście.
Carrón. Jak doszłaś do świadomości, absolutnie niespodziewanej, że Bóg cię obejmuje? Wydawało się, że na nic nie czekasz i zastanawiałaś się: „Czego Bóg chce ode mnie?”. I nagle coś ci się wydarzyło: „Poczułam, (…), że Bóg mnie obejmuje, (…) pojawiła się nadzieja”. Jak zrodziło się w tobie to odczucie?
Lali. W tym momencie moje myśli, moje siły, mój sposób patrzenia, moje usiłowania były tak małe, a tak silne było natomiast poczucie, że jestem niczym, żebrakiem, że w moim żebraniu, nędzy i ubóstwie, w tym momencie jakbym się wyciszyła. „Najgłośniejszą” rzeczą ze wszystkich było oczekiwanie. Zdałam sobie sprawę, że teraz nie mogę nic zrobić, ponieważ jestem bezradna, jestem w potrzebie, mogę tylko krzyczeć, modlić się, prosić. I w tym momencie pośród łez pojawił się uśmiech i fizyczne odczucie, że poza nadzieją nie ma nic innego. Wszystko zostało mi odebrane za wyjątkiem nadziei. Albo ja zgodziłam się wyjść z czegoś, co było we mnie od zawsze.
Carrón. Chcę, żebyśmy sobie uświadomili, czy była to tylko instynktowna reakcja na twoją bezradność, czy też chodziło o coś innego. Dlaczego nagle, z wnętrza twojego poczucia bezradności, właśnie wtedy, gdy wydawało ci się, że nie czekasz na nic, pojawiła się w tobie pewność, że Bóg cię obejmuje? Jeśli nie zdasz sobie sprawy z tego, co się z tobą stało, jeśli nie pojmiesz całej doniosłości doświadczenia, które przeżyłaś, jutro możesz znów stanąć bezradna w obliczu innej, nieoczekiwanej sytuacji. Czy rozumną rzeczą jest oczekiwać? Na czym polega rozumność tego oczekiwania, żeby nie było to po prostu przelotne uczucie, które jutro może zostać zmiecione przez coś nieprzewidywalnego? Czy rozumiesz pytanie?
Lali. Tak. Prawdopodobnie w tym, co przydarza mi się od stycznia, od kiedy zmarł mój mąż, chodzi o to, że wydarzenie radykalnie zmieniło moje spojrzenie, mój sposób patrzenia. Ponieważ, jak powiedziała moja przyjaciółka na początku, śmierć mojego męża zrodziła doświadczenie, za sprawą którego jakbym zderzyła się z faktem przyjęcia woli Ojca.
Carrón. A na czym polega ten odmienny sposób patrzenia?
Lali. Na tym, że wreszcie zdałam sobie sprawę, że to, co zdarza się w moim życiu, dzieje się nie dlatego, że ktoś mnie karze, ponieważ zrobiłam coś złego, ale ponieważ Ktoś mnie kocha i jest ze mną pośród tej burzy.
Carrón. Ale skąd wiesz, że Ktoś cię kocha? Nie można poradzić sobie przy pomocy jakiegoś stwierdzenia – „Ktoś mnie kocha” – trzeba zrozumieć, dlaczego rozumną rzeczą jest stwierdzenie czegoś takiego.
Lali. Ponieważ, jak powiedziałam, każdego dnia byli blisko mnie moi przyjaciele i otrzymywałam odpowiedź za pośrednictwem konkretnych twarzy.
Carrón. Dlaczego to, co dają ci przyjaciele, nie jest tylko pocieszeniem, skoro nie mogą ci dać tego, co zostało ci odebrane?
Lali. Ponieważ jest to coś, co odpowiada mojemu sercu. To doświadczenie żebractwa, ubóstwa, tego bycia bez niczego przed Nim uświadamia mi, że jest coś, czego ja nie robię i co nie zależy od moich myśli, działań i wysiłków. Nie mogłabym tego wygenerować.
Carrón. A zatem czym jest to „coś”? Jeśli nie jest to coś, co ty robisz, jeśli nie jest to coś, co robią inni, to co to jest? Trzeba wyraźne zidentyfikowanie, czym jest to „coś”.
Lali. Chrystus blisko mnie każdego dnia.
Carrón. Skąd to wiesz?
Lali. Nie wiem, jak to powiedzieć, wiem to za sprawą dialogu z Nim, za sprawą Obecności, kiedy budzisz się rano i rozumiesz, że nie jesteś sama, za sprawą nadziei, której wcześniej nie było, a teraz jest. Kiedy rozumiesz, że nic nie możesz zrobić, ale jest Ktoś Inny, kto cię podtrzymuje.
Carrón. Jaki jest najwyraźniejszy znak tego, że istnieje „Ktoś Inny, kto cię podtrzymuje”? Jaki jest najbardziej oczywisty znak, który dostrzegasz tuż po przebudzeniu?
Lali. To, że wszystko rozwiązuje się w sposób, którego nie mogłam się nawet spodziewać.
Carrón. Nie wiesz jeszcze, jak potoczy się poranek, a kiedy tylko się obudzisz, jest już wszystko!
Lali. Tak, ponieważ to jest miłość i miłosierdzie. Nie wiem, jak to opisać, ale rano budzisz się i wiesz, że się nie boisz, ponieważ twój tata cię kocha.
Carrón. Przyjrzyjmy się temu dobrze. W obliczu wyzwań życia każdy z nas przeprowadza test, weryfikację drogi, którą przeszedł. Wszyscy dokonujemy tej weryfikacji, nie tylko ci, którym przydarzają się nieszczęścia takie jak te, o których nam opowiedziałaś, i zostają ogołoceni ze wszystkiego. Nawet teraz, w tym momencie, kiedy zaczynamy – przynajmniej tutaj we Włoszech – powracać powoli do zwyczajnego trybu życia, każdy będzie mógł zweryfikować, czy zmarnował czas pandemii, czy też wzrósł. Ty teraz weryfikujesz, czy to, co ci się przydarzyło i o czym opowiedziałaś – śmierć twojego męża, choroba twojej mamy – sprawiło, że dorosłaś, nauczyłaś się spojrzenia, którego wcześniej nie miałaś. To jest kluczowa sprawa. Pewien przyjaciel z Hiszpanii dał mi artykuł, który ukazał się w dzienniku „El País”, autorstwa Rosy Montero (zob. s. 7), w którym ta dziennikarka opowiada o tym, że widziała z okna swojego mieszkania, położonego w jednej z madryckich dzielnic, początek powrotu do życia tak wielu ludzi, którzy nie mogli się doczekać, by znów zobaczyć się z przyjaciółmi, wyjść na kolację, znów cieszyć się rzeczami, z „nienasyconym głodem szczęścia”, z tak „wielkim pragnieniem wyciśnięcia nocy jak cytryny, posiadania życia”. Ale natychmiast zadaje sobie pytanie: „Ilu ludzi położyło się spać szczęśliwymi tego ranka o świcie”, a „iluż pogrążyło się ponownie w ludzkim niezadowoleniu, tak dobrze wszystkim znanym, oraz w tej naszej irytującej niezdolności, z którą wydaje się, że przeżywamy to, co pewne, namacalne, zwyczajną rzeczywistość”. I dodaje: „Pandemia miała nas czegoś nauczyć (…), ale obawiam się, że niczego się nie nauczymy”. W dzisiejszej prasie pojawił się wywiad z białoruską laureatką Nagrody Nobla Swietłaną Aleksijewicz, który rozpoczyna się w ten sposób: „Zapomnimy o tym czasie pandemii”, nie będziemy o nim pamiętać. „Człowiek taki jest. Łatwo zapomina całe zło, które mu się przydarza”, i podaje jako przykład zbudowanie nowej elektrowni atomowej właśnie na Białorusi, najbardziej dotkniętej katastrofą w Czarnobylu: „Człowiek taki jest. Zapomina” (S. Aleksijewicz, „Il nostro futuro comincia adesso” – „Nasza przyszłość zaczyna się teraz”, wywiad przeprowadzony przez R. Castellettiego w: „Robinson, la Republica”, 29 maja 2021). To analogia do refleksji hiszpańskiej dziennikarki o pandemii. Tak jesteśmy stworzeni, nie uczymy się na podstawie tego, co się wydarza. Montero twierdzi, że widziała to już wiele razy, na przykład u przyjaciół, u których zdiagnozowano nowotwór: w chwili, w której zdają sobie z tego sprawę, wobec oczywistości, która wywołuje w nich dreszcze, „zapewniają nas, że choroba otworzyła im oczy”, to znaczy otworzyła im szeroko oczy – dokładnie tak, jak przytrafiło się to tobie – i obiecują sobie, że „jeśli ją przezwyciężą, nigdy nie będą już tracić czasu na zamartwianie się bzdurami ani też nie przestaną doceniać prawdziwych wartości życia”, czyli rzeczy niezbędnych do życia. Każdy, nawet ten, kto jest absolutnie roztargniony, wobec dramatycznej okoliczności zostaje popchnięty do otwarcia szeroko oczu. Ale potem, dodaje dziennikarka, kiedy ci przyjaciele „zdrowieją (dzięki Bogu) (…) kilka lat później wpadają w to samo mentalne rozproszenie, w ten sam zamęt związany z kwestią tego, kim są i czego chcą”, to znaczy wracają do wcześniejszego sposobu patrzenia i życia. W tym właśnie problem. To jest zrozumiałe, że takie wydarzenie jak śmierć albo choroba otwiera nam szeroko oczy. Ale to nie wystarczy, aby osoba się czegoś nauczyła; a jeśli się nie nauczy, po jakimś czasie wraca do dawnej rutyny. Dlatego nalegałem, by cię dopytać, czym jest to „coś”, o którym mówiłaś. Montero kontynuuje, mówiąc o sobie: „To samo dzieje się ze mną. (…) Od wielu lat piszę na ten temat i udzielam uczonych rad dotyczących konieczności nauczenia się życia w teraźniejszości”, ale „występuje kolosalna różnica między tym, co się myśli, a zakorzenieniem tej myśli we własnym ciele”, to znaczy by myśl przeniknęła życie i stała się moją. „Trudno jest żyć zgodnie z tym, w co się wierzy” (powiedzieliśmy, że kluczowym problemem jest doświadczenie). A zatem co zrobimy? „Zatem teraz jestem tutaj, jak prawie wszyscy, odkładając nieświadomie szczęście na czas, który jest zawsze odległy, nieco dalej”. Wciąż, podkreśla Montero, spełnienie jest odkładane na przyszłość. I „przeżywamy to życie tak, jakbyśmy mieli jeszcze jedno w walizce” – pisze, cytując Hemingwaya. Następnie dodaje: „Marnujemy nasze dni w głupi sposób, odkładając pełną świadomość życia na kiedy indziej, jakby teraźniejszość była tylko stacją tranzytową, nudnym etapem w naszej niespokojnej podróży nie wiadomo dokąd. Można by powiedzieć, że znajdujemy się nieustannie na taśmie bagażowej na lotnisku, pasażerowie w ciągłym ruchu donikąd”, każdy myśli: „Będę szczęśliwa, kiedy dotrę do celu”, to znaczy – powiedzielibyśmy – kiedy dotrę do mojego przeznaczenia. „Zła wiadomość – konkluduje dziennikarka – jest taka, że nigdy nie można tam dotrzeć. Istnieje tylko dzisiaj, tu i teraz”. Jeśli zachęciłem cię, byś wyraźnie zrozumiała to, co przeżyłaś, robię to dlatego, że nie chcę, żeby taka była konkluzja, do której z czasem my także dochodzimy: odkładać szczęście na przyszłość, ale ostatecznie łudząc się tylko, że się je osiągnie, ponieważ tak naprawdę istnieje tylko dziś, tu i teraz.
Wychodząc od tego, co powiedziałaś, co byś odpowiedziała tej dziennikarce, która miała odwagę napisać coś takiego? Możemy powiedzieć, że 90% jej historii jest podobne do twojej: ty także zostałaś sprowokowana, zostałaś poddana próbie i na początku pomyślałaś, że lepiej niczego nie oczekiwać, żeby się nie rozczarować. W takich chwilach, wobec wielkiego smutku, kiedy zmarł twój mąż i kiedy twoja mama się rozchorowała, dokonałaś weryfikacji spójności twojej drogi. Czy odkryłaś coś w swoim doświadczeniu, co mogłabyś przeciwstawić temu, o czym mówi ta dziennikarka? Dzisiejsze życie jest tak globalne, że Madryt prowadzi dialog z Charkowem, a Charków odpowiada Madrytowi.
Lali. Przede wszystkim fakt, że żyłam tak, jak powiedziałam, na początku byłam ja, moje plany, ale potem coś się wydarzyło. I proszę, modlę się, żebym nigdy nie zapomniała tego, co się wydarzyło. Różnica polega na tym, że teraz jestem uważna na rzeczywistość, a nie na moje plany.
Carrón. A zatem jaka jest różnica w teraźniejszości? Ponawiam to pytanie. Tutaj, pośród nas, coś się wydarzyło i każdy, kto zabiera głos, musi dialogować z tym, co się wyłoniło, wychodząc od tego, co się stało. W taki właśnie sposób sprawdzamy, czy podczas pandemii coś zyskaliśmy, czy też zmarnowaliśmy okazję i musimy dalej się uczyć.
Thiry. Czy możesz pomóc nam to zrozumieć?
Carrón. Chodzi o to, aby uświadomić sobie, co wprowadziła nasza przyjaciółka swoją opowieścią – nowy czynnik, który jest decydujący, by odpowiedzieć hiszpańskiej dziennikarce. Jak możemy powiedzieć w sposób, który nie byłby dewocyjny: „Bóg obejmuje mnie teraz”? Często mówimy te rzeczy dewocyjnie, a jest to sposób, który nie rozwiązuje naszego problemu, a zatem ostatecznie nie wiemy, co powiedzieć.
Miko. Jestem z Azerbejdżanu i mam tylko jedno pytanie, którego punktem wyjścia jest właśnie pandemia. Dla nas, którzy wierzymy, którzy jesteśmy wierzący, łatwo jest zrozumieć to, że jest nadzieja. Ale nie jesteśmy sami, mamy wokół siebie cały naród, mamy osoby, które kochamy, mamy przyjaciół. A z powodu covidu ludzie wokół nas stracili pracę, stracili bliskich i są zestresowani. Nie potrafimy łatwo im wyjaśnić, że jest nadzieja, ponieważ albo nie wierzą, albo zrezygnowali z wiary. Jaką metodę powinniśmy zastosować, aby lepiej wyjaśnić im, że jest nadzieja?
Carrón. W tym właśnie rzecz! Ponieważ nie uświadomiliśmy sobie racji nadziei, nie wiemy, co powiedzieć tym, którzy zadają nam to pytanie. Dlatego rozmawiając z naszą przyjaciółką położyłem nacisk na konieczność uświadomienia sobie racji jej i naszej nadziei, w przeciwnym razie nie będziemy mogli także świadczyć o niej światu. Nie jest to przede wszystkim problem innych, ale nasz. Naszym problemem jest brak samoświadomości. W związku z tym dziękuję, ponieważ jeszcze bardziej zaakcentowałeś to pytanie. Pozostaje jeszcze odnaleźć jakąś odpowiedź.
Julja. Jestem z Ałmatów. Kiedy słuchałam jej wystąpienia oraz tego, w jaki sposób rzuciłeś jej wyzwanie, ja także zastanawiałam się, co pomaga mi przeżywać dramatyczne chwile i codzienność… Jaki jest najwyraźniejszy znak wobec tego, co jest zwykle najbardziej palące w moim życiu, że Chrystus jest obecny i że mi pomaga? W istocie Chrystus nie jest czymś abstrakcyjnym. A ja twierdzę: tym znakiem jesteś ty, to ty zmuszasz mnie do tego, bym podążała pewną drogą w Ruchu. Dla mnie ważne jest także to, w jaki sposób mnie do tego zachęcasz, nie pocieszając mnie w trudnych chwilach, ale rzucając mi wyzwanie bez chodzenia na skróty, bez odpuszczania.
Carrón. Zrobię to także dzisiaj!
Julja. Wiem.
Carrón. Dlatego nie myśl, że to ja odpowiem na twoje pytania. Ja ograniczam się do tego, że po prostu ci pomagam, prowokując twój rozum i twoją wolność w obliczu życiowych wyzwań. Tak wiele razy faktycznie podążamy tą samą drogą, którą opisała hiszpańska dziennikarka albo nasza przyjaciółka, nam wszystkim w pewnych momentach otwierają się oczy, a wtedy mówimy: „W końcu zmieniłem sposób patrzenia!”. Ale możemy być tego naprawdę pewni tylko wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę, co nam się wydarzyło. Giussani powtarzał nam zawsze – i tego nie odpuszczę! – że przeżywanie pewnych rzeczy nie jest jeszcze doświadczaniem. Wszyscy przeżywamy pewne rzeczy, prawda? Każdy, kto ma do czynienia z nowotworem, przeżywa pewne rzeczy i mówi: „Nie będę już więcej marnować czasu!”. Jednak, gdy choroba ustępuje, wraca do dawnej rutyny. Będzie w stanie nie cofnąć się wyłącznie wówczas, gdy wzrosła jego samoświadomość, jeśli zaangażował się w osądzenie tego, co przeżył. Wróćmy więc do rzeczy: na czym polega różnica w spojrzeniu, o której rozmawialiśmy? W przeciwnym razie powtarzamy niektóre zdania, ale w zasadzie nie rozumiejąc, o czym mówimy.
Julja. W moim życiu i na drodze, którą podążam, a którą jest Szkoła Wspólnoty...
Carrón. Zgoda, Szkoła Wspólnoty. Ale nie możesz sobie poradzić, mówiąc tylko to. Jaki jest krok świadomości, który pomogła ci postawić Szkoła Wspólnoty? W przeciwnym razie byłoby tak jak z chodzeniem do szkoły bez rozumienia tego, co nam powiedziano. Pozostaw pytanie otwartym, a na końcu porównaj odpowiedź, której byś udzieliła, z tą, która się wyłoni. Nie czerpiemy żadnych korzyści z odgadywania właściwej odpowiedzi „na chybił trafił”. Podstawowe pytanie jest takie, czy jesteśmy uważni i poważnie podchodzimy do pytań, by móc uchwycić właściwą odpowiedź.
Darina. Jestem nauczycielką. Podczas Rekolekcji zaprosiłeś nas, byśmy uświadomili sobie, co nam się przydarzyło w tym roku. W ostatnim czasie dzięki drodze, którą nam zaproponowałeś, oraz przyjaciołom, którzy nawet jeśli nie mieszkają blisko mnie, i tak towarzyszą mi na niej, odkryłam coś wielkiego. Pokonując długą drogę, wreszcie zrozumiałam, że chcę żyć tą pełnią, którą spotkałam, ale nie jest to łatwe. Twoje pytania uczą mnie jednak patrzeć w prawdziwy sposób na życie i moje „ja”.
Carrón. Wytłumacz to dobrze.
Darina. Tak, bo tak naprawdę proponujesz mi, bym patrzyła na samą siebie, ale jest to zupełnie inne od tego, jak żyłam wcześniej, i od tego, jak inni proponują mi, bym na siebie patrzyła. Podam przykład, aby wskazać, co sprawia mi trudność. Kiedy zapytałeś, czy mamy nadzieję, byłam gotowa krzyczeć: „Oczywiście! Oczywiście mam nadzieję! Naszą nadzieją jest Chrystus”. Ale kiedy zderzyłam się z prawdziwymi wyzwaniami życia, zdałam sobie sprawę, że powiedzenie tego nie wystarczało. W ten sposób po wydarzeniach, które miały miejsce w Kazaniu – gdzie 19-letni chłopak wszedł do jednej ze szkół z bronią i zastrzelił uczniów i nauczycieli – moi uczniowie, którzy są w tym samym wieku co zabici chłopcy, przyszli do mnie i zapytali: „Jak damy radę dalej żyć? Boimy się”. W tym momencie uświadomiłam sobie jak nigdy dotąd, że powtarzanie po prostu słów, że Chrystus jest moją nadzieją, to za mało, by bez lęku spojrzeć w oczy moim uczniom – potrzebuję stale żyć z Jego obecnością. Dla mnie jest to ogromne wyzwanie, ponieważ On wzywa mnie, bym patrzyła wszystkiemu w twarz, nawet wtedy, gdy ze strachu w obliczu okoliczności lub odpowiedzialności wolałabym się rozproszyć. Moja codzienna walka polega na tym, że nie chcę stracić tej nowości życia, którą odkryłam. Czy możesz pomóc mi pokonać ten strach?
Carrón. Tego twojego stawania wobec pytań nigdy ci nie oszczędzę! Nigdy, przenigdy! I nie pozwolę ci – bo samo życie ci na to nie pozwala – mówić, że Chrystus jest nadzieją, jakby były to tylko słowa, bo słowa ci nie wystarczą, żeby żyć. Możemy „znać słowa”, ale kiedy wydarza się to, co opowiedziałaś o zamordowanych uczniach w Kazaniu, to jakby nie posiadały one wystarczającej doniosłości wobec rzeczywistości, aby móc zaryzykować wypowiedzenie ich wobec tych uczniów. A zatem nie mamy im nic do zaoferowania, ponieważ nie mamy nic do zaoferowania sobie. Jedyny sposób, aby zakomunikować coś innym, jest poważne traktowanie, jak bardzo dobrze powiedziałaś, samych siebie, naszych pytań. Nie jest ważne to, że potrzebujemy czasu, by to zrozumieć. Chodzi o to, że rzeczywistość nie pozwala nam się zadowalać: kiedy stajesz wobec sprawy uczniów zamordowanych w Kazaniu, słowa nie wystarczają. Ktoś mógłby się zezłościć, bo po latach bycia w Ruchu nadal nie jest w stanie stawać wobec sytuacji takiej jak ta, ale ja mówię: na szczęście zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ w ten sposób będzie mógł przejść drogę, która pozwoli mu stawić jej czoła i zaoferować swoim uczniom coś przydatnego na ich drodze. Nie naciskam na was, żeby zobaczyć, czy jesteście w stanie podołać, czy też nie, ale by współpracować z waszym poważnym podejściem do samych siebie. Najbardziej krytyczni nie są twoi uczniowie, najbardziej krytyczni musimy być my sami, nie przyjmując odpowiedzi, która nie byłaby na miarę rozumu. Ponieważ, jak podkreśla Giussani, my nie możemy – nie byłoby to godne nas samych ani też wiary – wypowiadać słów, których nie oświecałby rozum. „Niegodnym naszej przyjaźni i całej historii świata jest naiwne przyjmowanie pewnych rzeczy albo potwierdzanie ich bez zrozumienia” (L. Giussani, Czy można tak żyć?, Wydawnictwo św. Stanisława BM, Kraków 2009, s. 272), pokazując ich rozumność.
Teraz, z racji tego, że czas, który mamy do dyspozycji, już prawie się skończył, postaram się odpowiedzieć – wystarczy mi, że dzisiaj uświadomimy sobie sytuację.
Kluczową sprawą jest kwestia postawiona przez naszą przyjaciółkę Lali. Musimy pomóc sobie zrozumieć, co jest decydujące, by „odpowiedzieć” hiszpańskiej dziennikarce. „Jest tylko dzisiaj, tu i teraz” – pisze. Od tego musimy zacząć. Nie zdaje sobie ona sprawy, że jej tok myślenia jest całkiem poprawny („Będę szczęśliwa, kiedy dotrę do celu. Cóż, zła wiadomość jest taka, że nigdy nie można tam dotrzeć. Istnieje tylko dzisiaj, tu i teraz”), jakby to właśnie nie „dzisiaj, tu i teraz” świadczyły o Kimś Innym. Otóż problem nie polega na tym, aby wyjaśnić kwestię śmierci lub cierpienia, tą kwestią jest przede wszystkim podanie racji życia; od kiedy człowiek budzi się rano, musi nadać rację swojemu istnieniu: dzisiaj, tu i teraz. Dlaczego nasza przyjaciółka w pewnym momencie zdała sobie sprawę, że Bóg ją obejmuje? Nie za sprawą jakichś spontanicznych myśli albo emocji, ale ponieważ ona nie daje sobie życia dzisiaj, tu i teraz, tak jak jest to oczywiste od chwili, gdy się budzi – ono jest jej dane. Jako że wiele razy to przebudzenie jest dla nas mechaniczne, nie uświadamiamy sobie, że właśnie dzisiaj, tu i teraz naszej egzystencji, naszego życia, krzyczy, że jest Ktoś, kto daje nam życie. Wszyscy przeczytaliśmy dziesiąty rozdział Zmysłu religijnego i zdumiewamy się rzeczami, które tam znajdujemy, ale to tak, jakby powtarzanie stwierdzenia Giussaniego: „Ja jestem «ty-który-mnie-czynisz»” (Zmysł religijny, dz. cyt., s. 179) było ostatecznie dewocyjne. W konsekwencji tego, kiedy stajemy wobec dziennikarki twierdzącej, że nie ma szczęścia, przeznaczenia i że istnieje tylko dzisiaj, tu i teraz, wydaje nam się, że wszystko stracone. Nie! To właśnie tam wszystko się zaczyna. Ale jeśli my, pomimo wychowania, które dał nam Giussani, nie zdajemy sobie z tego sprawy, jeśli nie stajemy się tego świadomi, ogarnia nas przerażenie: „Czego Bóg chce ode mnie?” – powiedziała nasza przyjaciółka. Dopóki coś się nie stanie: „Bóg mnie obejmuje”. Ale trzeba zrozumieć, że nie chodzi o jakieś uczucie: „Czuję, że Bóg mnie obejmuje”, ale o akt rozumu: „Rozpoznaję, że Bóg mnie obejmuje, ponieważ istnieję, dzisiaj, tu i teraz. I dlatego mam odmienną percepcję siebie i rzeczywistości”. Jeśli nasze towarzystwo nie prowadzi nas aż do tego punktu, aż do uświadomienia sobie ostatecznego znaczenia rzeczywistości, nie jesteśmy przyjaciółmi. Największy przyjaciel, jakiego mamy – nazywa się ksiądz Giussani – podarował nam dziesiąty rozdział Zmysłu religijnego tylko po to, by nam towarzyszyć. W jaki sposób? Wprowadzając nas w jedyne towarzystwo, które pozwala nam patrzeć na wszystko pozytywnie, do uznania najgłębszej warstwy rzeczywistości, „znaczenia znajdującego się dalej” (L. Giussani, Zmysł religijny, dz. cyt., s. 184), jak mówi na końcu rozdziału. Tylko jeśli dana osoba zdaje sobie sprawę z towarzystwa Tego, który czyni ją dzisiaj, tu i teraz, „może (…) wejść w każdą sytuację życia”, może stawić czoła nawet śmierci męża i chorobie matki „z głębokim spokojem i z możliwością radości” (tamże, s. 181). Przeczytajcie ponownie ten rozdział. Najlepsza odpowiedź, jaką możemy udzielić temu wyzwaniu, znajduje się już w rzeczywistości, a nie w odsyłaniu do przyszłości: mogę mieć nadzieję na przyszłość, ponieważ teraz jest Ktoś, kto obejmuje moje i twoje życie, kto obejmuje również życie męża i ofiar katastrofy kolejki linowej, która rozbiła się tutaj, we Włoszech, w dniu jej ponownego otwarcia.
Zdumiewa mnie to, jak to spojrzenie najbardziej uderza innych. Ostatnio hiszpański pisarz José Ángel González Sainz napisał książkę, w której uchwycił właśnie chwilę zdumienia tym, że istnieje teraz, opowiadającą o „zdumieniu teraz”, otwierającym na rozpoznanie ostatecznej spójności życia i wyzwalającym oczekiwanie na coś, co nadejdzie i nada sens. Mówi dosłownie: „Zdumienie teraz. Świat się rozrasta, tworzy się tak długo, jak długo potrafimy patrzeć na niego z podziwem. Podziw dla istnienia wobec tego, co istnieje, komunia istnienia magnetyzuje mnie. Ten magnes był już modlitwą, by przyszło do nas coś z innego królestwa i urzeczywistniło wolę znaczenia” (J.Á. González Sainz, La vida pequeña, Editorial Anagrama, Barcelona 2021, s. 66). Zdumienie „teraz” jest zdumieniem, o którym mówiła nasza przyjaciółka, mówiąc o przebudzeniu, jest „podziwem dla istnienia wobec tego, co istnieje”. Odpowiedzią na dzisiejsze pytanie jest podziw: jesteśmy oczarowani, świadomie, a nie sentymentalnie, a zatem całą pełnią naszego rozumu, tym, co istnieje. To pozwala nam patrzeć uważnie na rzeczywistość, nie uznając tego za oczywiste. W większości wypadków, jak pisze hiszpańska dziennikarka, uważa się to za oczywiste. Nietraktowanie tego jako pewnika oznacza posiadanie takiego spojrzenia, w które wprowadził nas ksiądz Giussani za pośrednictwem dziesiątego rozdziału Zmysłu religijnego. Zatem nasza przyjaciółka ma rację – odpowiedź brzmi: „Bóg obejmuje mnie teraz”, a my musimy do końca zrozumieć to, co mówimy: „Bóg obejmuje mnie teraz, ponieważ za Jego sprawą istnieję teraz”. W przeciwnym razie jutro możemy z łatwością wrócić do starej rutyny.
W obliczu wyzwań, którym przychodzi stawić nam czoła, jak sprawdzamy, czego nauczyliśmy się w tym roku podczas lockdownu, czy nauczyliśmy się patrzeć, czy też nie na dziś, tu i teraz, z głębią, tym spojrzeniem pełnym racji, o którym rozmawiamy? W przeciwnym razie będziemy przyklejać stwierdzenia, choćby nawet słuszne, do naszego racjonalistycznego sposobu widzenia i uznamy je za nieodpowiednie, by stawić czoła naglącej potrzebie młodych po tragedii takiej jak ta w Kazaniu. Chodzi o to, czy w obliczu ich pytania: „Jak damy radę dalej żyć? Boimy się!”, posiada ona karty, by rzucić im wyzwanie, kładąc im przed oczy fakt, że oni istnieją, i pomagając im zrozumieć, co to znaczy, że istnieją, to znaczy wprowadzając ich w rozpoznanie, Kto daje im życie teraz. Tylko w ten sposób będą mogli dalej żyć, nie cenzurując niczego, i będą mogli patrzeć z nadzieją nawet na śmierć swoich przyjaciół.
Jeśli nie przejdziemy tej drogi świadomości, jeśli nie znajdziemy odpowiedzi dla nas, nie możemy wprowadzać w życie odpowiedzi, których sobie udzielamy „słownie”, ponieważ przede wszystkim nie przekonują one nas.
Tym jest Ruch, to jest racja, dla której ksiądz Giussani zainicjował Ruch, jak powiedziałem: pokazać związek wiary z wymogami życia, z wymogami rozumu! Wszystko, co się wtedy dzieje, jest częścią drogi, którą Tajemnica pozwala nam przejść, aby doświadczenie wiary stawało się coraz bardziej nasze. I tak będziemy mogli zobaczyć niezawodność - albo też jej brak - tego, co otrzymaliśmy, wychowania, do którego jesteśmy zaproszeni. Otóż tylko jeśli nasza świadomość wzrasta, faktycznie możemy patrzeć na wszystko prawdziwie, aż do rozumnego rozpoznania Tajemnicy, która znajduje się w rzeczywistości, tej Tajemnicy, którą nazywamy Bogiem i która obejmuje nasze istnienie. „Ukochałem cię miłością odwieczną, ulitowałem się nad twoją nicością” (Jr 31, 3). Zastanówmy się, jakby to było, gdybyśmy każdego ranka budzili się, nie traktując jako pewnika dziś, tu i teraz, pełni zdumienia, ponieważ istniejemy i ponieważ także dzisiaj lituje się On nad naszą nicością, pozwalając nam żyć! „Tylko w ten sposób zostaje przezwyciężona samotność: poprzez odkrycie Najwyższego Bytu jako miłości, która daruje siebie nieustannie. Istnienie realizuje się w pełni jako dialog z tą wielką Obecnością, która jest jego fundamentem, nieodłącznym towarzyszem. Towarzystwo to jest wewnątrz naszego «ja» (…). Każda ludzka przyjaźń jest odbiciem pierwotnej struktury bytu” (Chrześcijaństwo jako wyzwanie, Pallotinum, Poznań 2002, s. 142–143). Towarzystwo jest wewnątrz naszego „ja”. A jeśli nasze towarzystwo nie jest po to, by pozwolić nam odkryć towarzystwo, które znajduje się w „ja”, jest ono nieadekwatne, ponieważ to nie my, nawet wszyscy razem, możemy rzucić wyzwanie śmierci. Zatem kiedy ktoś musi przeprowadzić się tam, gdzie nie ma nikogo, zobaczy, czy przynależność do Ruchu nauczyła go, że towarzystwo znajduje się w „ja” i że może je rozpoznawać, od momentu kiedy budzi się rano, a nie dlatego, że ma wokół siebie pięciuset przyjaciół. Zadaję sobie pytanie: ile osób w Mediolanie, mając pięciuset przyjaciół wokół, budzi się każdego ranka ze świadomością, o której mówimy? To nie jest oczywiste. Tymczasem ktoś może być pozornie sam jak palec, pośród syberyjskiego stepu albo w Kazachstanie, i obudzić się z tą świadomością. To jest weryfikacja wychowania Ruchu.
Thiry. Juliánie, czy mogę zadać ci pytanie? Otóż słyszę od niektórych moich przyjaciół, że ta samoświadomość, o której mówisz, nie wystarcza, i zastanawiają się, co zostanie z Ruchu i Kościoła katolickiego w Rosji. Dlaczego to, o czym teraz mówisz, nie jest intymizmem?
Carrón. Droga do samoświadomości nie jest w żadnym razie intymistyczna i jako jedyna prowadzi do prawdziwej przemiany w historii. Giussani nauczył nas, że można wstać rano, jak powiedziała nasza przyjaciółka, ze świadomością, że Bóg obejmuje mnie teraz. Jeśli ta świadomość nie weszła w nas po „całych wiekach” Ruchu, nie wejdzie, nawet jeśli zmieni się sytuacja w Kościele, w polityce albo w społeczeństwie. Chodzi o powagę, z jaką każdy wchłania w siebie propozycję Ruchu. A Ruch nie jest organizacją, Ruch jest życiem! Jak decydująca jest samoświadomość, o której rozmawiamy, widać, kiedy pojawiają zasadnicze kwestie – wobec nich wyłania się droga, którą się przebyło. Jeśli podążymy drogą proponowaną przez Ruch, sami zaczniemy weryfikować, czy jest to intymizm. A jeśli nie chcemy tego robić, to także zweryfikujemy na własnej skórze. Nie można żyć, wyobrażając sobie, jaki może być Ruch za kilka lat. Jeśli nie mogę żyć teraz, jeśli nasza przyjaciółka nie może żyć teraz po śmierci swojego męża z nową samoświadomością, skończymy tak, jak mówi Rosa Montero w „El País”: odkładamy szczęście, nie wiem gdzie i na nie wiem kiedy, ale ostatecznie wygra zła wiadomość, że nie można tam nigdy dotrzeć.
List
Tęsknota – znak Obecności
W liście młodej Hiszpanki znajduje swoją kontynuację „dialog na odległość” między Charkowem a Madrytem na temat wyzwania „tu i teraz”.
Na drodze Szkoły Wspólnoty pojawiło się ostatnio pytanie: jaka jest różnica między czekaniem na coś a stwierdzeniem, że „jesteśmy oczekiwaniem”? To pytanie utkwiło mi w głowie, a w ubiegłym tygodniu wydarzyło się coś, co pozwoliło mi je lepiej zrozumieć. Pewnego popołudnia byłam sama w domu i w pewnym momencie rozpętała się straszna burza. Kiedy obserwowałam niebo, myślałam o moich przyjaciołach, tych, którzy się pobrali, o moich rodzicach… i obudziła się we mnie nieskończona tęsknota. Czy jest ktoś, komu brakuje teraz mojego towarzystwa? Czy jest ktoś, kto o mnie myśli, kto chciałby być ze mną teraz, ktoś, dla kogo jestem najcenniejszą osobą na świecie? Czy kiedy budzę się rano bez mężczyzny przy boku, który powiedziałby mi: „Jesteś przepiękna”, ta nieskończona tęsknota może być tęsknotą za czymś tak konkretnym jak mężczyzna? I zdumiałam się, że mogłam pozostać wobec tych pytań ze łzami w oczach, myśląc: ale kim jesteś Ty, który dałeś mi poznać tak konkretną miłość, że nic mi już nie wystarcza, że wszystko sprawia, że pragnę tej miłości? W tym momencie moje pragnienie było najwyraźniejszym znakiem Obecności, którą poznałam i która mnie schwytała. Naprawdę poznałam Chrystusa. Na samą myśl o tym chce mi się płakać.
Rocío