Meeting 2021. Fratelli tutti
Decyzja społeczności muzułmańskiej w Rosji o przetłumaczeniu i opublikowaniu najnowszej encykliki Franciszka, pośród racji i krytyki. A także wspólna droga, która trwa. „Potrzebne są żywe świadectwa”. Mówi imam Damir Muhetdinov„Właśnie w kryzysowych chwilach, w których całe narody i kraje nie mają przewodnika i ukierunkowania, trzeba poszukiwać świadków”. Imam Damir Muhetdinow, zastępca przewodniczącego Duchowego Kierownictwa Muzułmanów Federacji Rosyjskiej, opowiada „Śladom” o prowokacji papieża, a zwłaszcza encykliki Fratelli tutti, która została przetłumaczona i opublikowana przez wspólnotę muzułmańską w Rosji. Promotorem inicjatywy było Międzynarodowe Forum Muzułmańskie, przy wsparciu wydawnictwa Medina. Zaciekawieni tym przedsięwzięciem zaproponowaliśmy prezentację dokumentu w Centrum Kultury „Pokrowskie Wrota” w Moskwie, w której wraz z muzułmanami wzięli udział katolicy, prawosławni, protestanci i żydzi. W ten wieczór poznaliśmy inny świat, dający nam świadectwo o wielkiej uważności i szacunku dla „dłoni przyjaźni i pokoju wyciągniętej przez papieża Franciszka do świata islamu”, jak napisał wielki mufti Ravil Gainutdin w swoim przesłaniu do uczestników spotkania. Stąd pragnienie zgłębienia racji, które doprowadziły do publikacji, a przede wszystkim do wspólnej drogi wyznawców różnych religii, oraz chęć dialogu z imamem Muhetdinowem, autorem wprowadzenia do encykliki w języku rosyjskim.
Skąd decyzja o opublikowaniu katolickiego dokumentu? We wstępie do encykliki pisze Pan o „kulturze spotkania”, posuwając się do stwierdzenia, że pierwszym powodem publikacji jest to, że „pomaga ona nam lepiej zrozumieć naszą religię”. W jakim sensie?
Utrzymanie relacji z innymi religiami było dla nas zawsze fundamentalne. Jest to konieczność, która wynika z samej religii, ponieważ Najwyższy w Piśmie zaprasza wszystkich ludzi, by żyli w pokoju i w harmonii oraz wzajemnie się poznawali. Od lat w Rosji pracujemy nad dialogiem międzyreligijnym i dobrze rozumiemy, że dialog musi zakorzeniać się w fundamentach, w przeciwnym razie wszystkie nawoływania do dialogu ograniczają się do tego, że przekładają się na wspólne projekty społeczne, czyli do wymiany uprzejmości dyplomatycznych i urzędowych, w których padają piękne słowa, pozostające jednak bez ważnego punktu wyjścia i dlatego tak naprawdę niezmieniające niczego wśród wierzących. Ważną rzeczą było dla nas zrozumienie, co mówią o dialogu międzyreligijnym Koran i Pismo Święte chrześcijan i żydów.
A w jaki sposób dialog zakorzenia się w fundamentach?
Nie da się ukryć, że mamy za sobą czasy serdecznej współpracy i współistnienia naszych religii, ale także okresy, w których dochodziło do bezprecedensowej przemocy i niewiarygodnych rozlewów krwi (myślę o Iraku, Syrii, Palestynie, Libanie). Zdajemy sobie sprawę, że procesy konfliktowe narastają coraz bardziej, a z drugiej strony jestem pod dużym wrażeniem tego, w jaki sposób w przeciągu dwóch tysięcy lat swojego istnienia Kościół chrześcijański poczynił olbrzymie kroki naprzód w zrozumieniu fundamentów dialogu. Nastąpiło przejście od okresu wypraw krzyżowych do deklaracji Nostra aetate (1965), w której czytamy, że także wierni z innych religii, którzy szczerze wierzą w Boga i spełniają dobre uczynki, mogą osiągnąć zbawienie. Być może dla osoby świeckiej, żyjącej w XXI wieku, słowa te brzmią jak norma, ale dla wierzących są wbrew wszelkiej przyjętej logice, ponieważ gdybyśmy zapytali jakiegoś przygodnego muzułmanina, jakie miejsce w zaświatach zajmuje chrześcijanin, usłyszelibyśmy spokojną odpowiedź: „Piekło”. I prawdopodobnie otrzymalibyśmy podobną odpowiedź odnośnie do muzułmanów, pytając jakiegoś katolika lub protestanta. Innymi słowy, wśród wierzących głęboko zakorzeniona jest idea wybrania, zbawienia przypisanego wyłącznie własnej religii. Jaki dialog możemy rozpocząć, o jakim spotkaniu możemy mówić, jeśli siedząc przy stole każdy z nas w oczach drugiego pozostaje grzesznikiem skazanym na pochłonięcie przez ogień wieczny, a wyłącznym celem naszego dialogu jest doprowadzenie do tego, by drugi przyjął nasze stanowisko i w ten sposób ocalił duszę, która zagubiła właściwą drogę? Tak myśleli w średniowieczu chrześcijanie i muzułmanie i wielu nadal tak jeszcze myśli. Ale sięgając do korzeni naszej religii, również w niej odkrywam wizję analogiczną do wizji proponowanej nam przez Kościół katolicki w zasadzie, którą Koran nazywa taqwą, a Mahomet wyjaśniał w następujący sposób: „Nie ma supremacji bieli nad czernią ani tego, co arabskie, nad tym, co niearabskie. Między wami występuje tylko jedna supremacja, supremacja religijnego miłosierdzia (taqwa)”. Właśnie ta umiejętność spełniania dobrych uczynków, rozumienia i pomagania bliźniemu niezależnie od jego tożsamości etnicznej i religijnej, definiuje człowieka w jego autentycznym charakterze i odróżnia go od wszystkich innych istot należących do królestwa zwierząt.
Czy można by powiedzieć, że to jest wyzwanie, które otwiera się również dla islamu wobec nowoczesności?
Z pewnością, i bardzo nam to pomogło zobaczyć, w jaki sposób Kościół katolicki podjął drogę, zaczął poszukiwać wspólnego fundamentu dla wszystkich żyjących we współczesnym świecie w czasach, gdy – zwłaszcza w krajach europejskich – element religijny nie jest już dominujący z punktu widzenia prawa, moralności, wartości. Staje się to tak samo aktualne dla świata muzułmańskiego, bo tu również wiele krajów oddala się od tradycji religijnych. Powiem Pani więcej: nie będzie możliwe rozwiązanie problemu autentycznego dialogu, który nie sprowadzałby się do wymiany grzeczności i nie zakładałby utraty własnej tożsamości, bez bardzo głębokiej reformy myśli w islamie. Co więcej, bez tej reformy nie będzie nawet można wysunąć problemu dialogu, ponieważ jesteśmy nieuchronnie skłonni do coraz większego zawężania pola zbawienia, także w samym islamie, między szyitami, sunnitami itd. Ostatecznie zbawię się tylko ja, a ty, który stoisz przede mną, nieuchronnie jesteś heretykiem…
Jaka jest droga do tej reformy?
Przeprowadzenie tej reformy oznacza powrót do źródeł islamu, do najstarszych dokumentów, do pierwszych kalifów, którzy są również najbliżsi duchowi chrześcijaństwa. To właśnie powrót do korzeni pozwala nam paradoksalnie znaleźć nowe odpowiedzi na wyzwania współczesności. Wiąże się to z wielką pracą, ponieważ większość naszych wiernych nie posiada takiej otwartości (nawet w naszej wspólnocie było sporo osób, które krytykowały publikację encykliki czy też zdjęcie papieża na okładce), więc potrzeba wychowania, konieczne są narzędzia do refleksji, potrzebne są żywe świadectwa. Kolejnym ważnym elementem współczesności jest pandemia, często pokazująca bezsilność instytucji religijnych, które się wycofały i pozostawiły swoich wiernych, by karmili nowego bożka, covid, determinującego i dyktującego prawo we wszystkich sferach życia. W tej pustce odbijają się echem w imponujący sposób słowa skierowane przez papieża Franciszka do swoich własnych wiernych, dotyczące imigrantów, wzywające ich – wbrew politykom i władzom wielu krajów, którzy patrzą na imigrantów z wrogością, obarczając ich odpowiedzialnością za bezrobocie, przestępczość itp. – aby otworzyć przed nimi drzwi, aby zaoferować im pomoc, żywność, lekarstwa… Właśnie w tych dramatycznych sytuacjach kiedyś lepiej zrozumiałem, że to nie przypadek, że papież wybrał sobie imię Świętego z Asyżu, który całym swoim życiem świadczył o zwycięstwie wiary, ducha. Trzeci element: myślę o krwawym kontraście między propozycją „Charliego Hebdo”, który wymachując sztandarem wolności religijnej, uderza w tradycje religijne, nie tylko muzułmanów, ale także żydów i chrześcijan, a straszliwym barbarzyństwem przejawiającym się w takiej „odpowiedzi” jak ścięcie Samuela Paty’ego…
O czym świadczą te fakty?
Wydawałoby się, że pokazują, iż zachęcanie do braterstwa jest czystą utopią, że w rzeczywistości sprawy mają się zupełnie inaczej. Lecz sądzę, że właśnie w chwilach kryzysu, w których całe narody i kraje nie mają przewodnika ani jakiegoś ukierunkowania, należy szukać przykładów, świadków. Sam papież Franciszek otwarcie mówi, że został „zachęcony do napisania encykliki przez wielkiego imama Ahmada Al-Tayyeba”, wraz z którym przypomniał, że Bóg „stworzył wszystkich ludzi równymi w prawach, obowiązkach i godności, i powołał ich, aby żyli razem jako bracia i siostry”. I powiedzieliśmy sobie: ale jeśli tak jest dla papieża Franciszka, jak my możemy nie czuć się zachęceni? I wychodząc właśnie od treści wyrażonej w encyklice, pomyśleliśmy, że jest to tak ważny dokument, że trzeba domagać się, by został rozpowszechniony i udostępniony jak największej liczbie osób. Zresztą, powtarzam, ta uważność nie jest czymś nowym. W 2015 roku wydaliśmy na przykład obszerne fragmenty Nostra aetate.
Od „dialogu” do „spotkania”, można by powiedzieć, czyli od wzajemnego poznania do doświadczenia braterstwa. Jeśli dobrze rozumiem, to jest to ta droga, którą zobaczył Pan w Kościele i w której chce Pan towarzyszyć także swojej wspólnocie?
Tak, zgadza się i powiem Pani, że bardzo ważne było dla mnie to, że miałem okazję pracować nad tekstem encykliki, gdy opiekowałem się moją bardzo chorą matką w ostatnich dniach jej życia. Właśnie z tego powodu nie mogłem czytać encykliki w sposób abstrakcyjny, te słowa były częścią bardzo intensywnego ludzkiego doświadczenia, które przeżywałem w tym czasie. I nie mogłem nie pomyśleć o geście papieża Franciszka, kiedy podczas Wielkiego Czwartku obmywał stopy mężczyznom, wśród których byli uchodźcy i migranci. Ja nie umywam stóp nawet moim dzieciom, a ten człowiek umył je – a nawet całował – tym wrakom, ostatnim z ostatnich. W swojej szczerości papież potrafił sprawić, że patrzymy na Kościół, na wiarę nie jak na instytucje albo reguły, ale jak na doświadczenie braterstwa, miłości, na miejsca, w którym Bóg jest żywy i obecny. I właśnie to pozwala na odrodzenie wiary u każdego.
Czy z Pana doświadczenia nie wynika, że jedność i przynależność stoją w opozycji do siebie?
Muszę powiedzieć, że Biblię poznałem, zanim zacząłem studiować Koran. Należę do rodziny tatarskiej o muzułmańskich korzeniach, ale, jak to miało miejsce w Związku Radzieckim, de facto agnostycznej. Jako pierwsza w religię wprowadziła mnie pewna prawosławna staruszka, baba Masza, która czytała mi historie biblijne, ale bez żadnego roszczenia, by „przeciągnąć mnie na swoją stronę”. Pamiętam, że mówiła mi: „Módl się zawsze przed jedzeniem i nie zapominaj, że Bóg jest jeden, nawet jeśli są różne wyznania”. Można zatem powiedzieć, że dorastałem, mając we krwi tę ideę jedności opartej na uznawaniu się za dzieci tego samego Ojca, który przychodzi wcześniej niż jakikolwiek podział. Dopiero później, studiując Koran, dokonałem świadomego wyboru przynależności, ale nie negując nigdy tej ostatecznej jedności.