Cascinazza. 50 lat jak jeden dzień
9 czerwca 1971 roku u wrót Mediolanu, w Cascinazzy, powstał benedyktyński klasztor. Jego przeor opowiada o celu i doświadczeniu tego miejsca – historię, w której „początek jest teraz” („Ślady” nr 3/2021)Jeśli ziarno pszenicy nie obumrze
Cicho upływające dni prowadzą nas w tym roku do daty ważnej dla naszego klasztoru. Otóż 29 czerwca tego roku, w Uroczystość śś. Piotra i Pawła, mija 50 lat od jego powstania. Ta właśnie okazja budzi w nas zdumienie i wdzięczność z powodu Bożej wierności każdemu z nas i temu miejscu. Początkowa iskra utworzenia tego klasztoru wyszła pod koniec lat 60. od opata Kongregacji Benedyktynów Sublacense, ojca Bernardo Cignittiego, który wziąwszy sobie do serca słowo papieża Pawła VI, zapraszającego do odnowienia życia monastycznego, zgromadził tych, którzy byli gotowi do udziału w tym dziele, poświęcając swoje życie założeniu tego klasztoru. Jego ofiara była prawdziwą ofiarą. Otóż zmarł on dwa miesiące po inauguracji działalności klasztoru, ofiarując „swoje życie jako nawóz dla narodzin tej nowej wspólnoty monastycznej”.
Opatrznościowe spotkanie
Na tym żyznym gruncie przyjęły się, wszczepiając się w niego niemal od razu, pierwsze powołania monastyczne wywodzące się z ruchu Comunione e Liberazione, których z biegiem lat było coraz więcej.
Ksiądz Giussani zawsze odczuwał historię benedyktyńską jako bliską historii Ruchu ze względu na organiczne powiązanie chrześcijańskiego wydarzenia, jakie ona podkreśla. W istocie cały człowiek jest orędziem o tym, że Bóg stał się jednym z nas, że jest tutaj obecny i jednoczy nas w jednym Ciele.
Dlatego nie jesteśmy w klasztorze, aby przeżywać konsekwencje tego początkowego spotkania, które miało miejsce w Ruchu, ale żeby uwidaczniać teraz, w innych warunkach, to, co przydarzyło nam się na początku. Początek jest teraz! Przeżywając szczerze i z pasją naśladowanie Chrystusa napotkanego w Ruchu, nie można nie zafascynować się pełnią życia, która bierze się z przebywania z Chrystusem i zagarnia wszystkie chwile i okoliczności życia codziennego, nadając nowe znaczenie wszystkim sprawom.
Życie po to, aby głosić, że jedynie Chrystus zbawia, że Chrystus wystarcza, jest wywyższeniem człowieczeństwa. Życie monastyczne jest dawaniem świadectwa, weryfikacją, że wszystko jest prawdą teraz, że teraz możliwe jest nowe życie jako zapowiedź czegoś ostatecznego, co rozpoczęło się wraz ze zmartwychwstaniem Chrystusa.
„Czy chcesz pójść ze Mną?” Tak brzmiało zaproszenie, z którym Pan wszedł do naszego życia. To jest pytanie, którego nie można uniknąć, to jest spotkanie, którego nie można przeoczyć, gdzie całe nasze „ja” zostaje wzięte i prowadzone za rękę przez Niego, w wielkiej Tajemnicy Istnienia.
Nasze „tak” od tamtego czasu opiera się całkowicie na Jego inicjatywie, która nas prowadzi i z biegiem czasu uczy zawierzać się Chrystusowi oraz kochać tak, jak On nas umiłował. Jest to całkowita ofiara z samego siebie, aby On mógł nami rozporządzać tak, jak chce, dla dobra wszystkich. Gdy Jego wydarzenie przewyższa nas pod każdym względem, chodzi o rzucenie się na oślep w ramiona Boga, z największą ufnością i prostotą, tacy, jacy jesteśmy, biedni i grzeszni, cieszący się także z tego, że nasza nicość zagarnięta przez Boga jest użyteczna. A wszystko to wyraża się w ciszy, bez potrzeby używania słów czy wyjaśnień, ponieważ już jest wypełnione odpowiedzią, już jest wypełnione darem, który musi zostać tylko przyjęty. Każdy, kto jest powołany, wie, jak bardzo Jego ofiara przewyższa naszą ofiarę.
W sercu Kościoła
Życie monastyczne nie jest zatem szczególną metodą podążania za Chrystusem, ale w ciele Kościoła jest ono paradygmatycznym znakiem tego całkowitego oddania się Chrystusowi, które jest właściwe każdemu ochrzczonemu. „Wspólnota chrześcijańska – powiedział nam ksiądz Giussani – nie tęskni za «tym życiem», tęskni za tym, by uwidaczniać Chrystusa” (por. L. Giussani, wywiad Una dimora per l’uomo. La Comunità Monastica Benedettina dei SS. Pietro e Paolo. 25 anni della Cascinazza, dodatek do „Litterae Communionis–Tracce”, nr 6/1996). Z tego powodu w klasztorze nawrócenie na Chrystusa staje się radykalnym i ogarniającym wszystko projektem. To oznacza, że modlitwa, praca i każdy aspekt rzeczywistości wyraża i poszerza świadomość, że wszystko staje się życiem ciała Chrystusa. Ta praca przyjmowania rzeczywistości zgodnie z jej prawdziwym znaczeniem wymaga ciągłego wychowywania we wspólnocie, nazywanej przez świętego Benedykta „szkołą, w której uczymy się służyć Panu”. W istocie, czyniąc postępy w wierze i w nawróceniu, człowiek poprzez cierpienie jednoczy się z męką Chrystusa, a serce poszerza się w perspektywie pozytywnego planu istnienia.
Tutaj, w tych czterech ścianach, gdzie Chrystus w rzeczywisty sposób wszczepił nas w swój krzyż, w tym miejscu, które jest Jego, naprawdę istnieje możliwość, za pośrednictwem drogi posłuszeństwa, umierania dla samych siebie i rodzenia się na nowo do prawdziwej miłości. Musimy zaakceptować śmierć naszej miary, aby utwierdziła się w nas większa miara Kogoś Innego. Te powtórne narodziny pozwalają nam odkryć braci poza ciałem i krwią. Dlatego jesteśmy wezwani do tego, aby pozwolić się kształtować Ojcu, dostosowywać się do Jego woli, aby wyrażać autentyczne rysy Syna. W istocie nowe „ja” kiełkuje na objętym i przyjętym krzyżu Chrystusa. Tutaj dokonują się nowe narodziny: „Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus” (Ga 2, 20).
Budowanie znaku komunii
1 maja 1990 roku, kiedy arcybiskup Mediolanu Carlo Maria Martini – za zgodą Stolicy Apostolskiej – erygował nasz klasztor jako klasztor sui iuris zgodnie z prawem diecezjalnym, wspólnota zyskała swój ostateczny wymiar prawny. Ten fakt, zamiast być punktem docelowym, był dla każdego okazją, aby zaryzykować do końca swoją wolność w otrzymanym powołaniu, każdy został wezwany do bycia odpowiedzialnym za wzrost lub zanik charyzmatu otrzymanego w darze. Jaki jest cel, dla którego powstał ten klasztor, jaki jest sens odnowy, a zatem odpowiedzialności każdego, możemy wywnioskować z wypowiedzi tego, który zainicjował to monastyczne doświadczenie, opata Bernarda Cignittiego, kiedy powiedział: „Pomyślmy o zakonnej, po prostu benedyktyńskiej rodzinie, gdzie byłaby oczywista i znajdowała się na pierwszym planie wspólnota jako «znak Chrystusa», gdzie wszyscy bracia służą miłosiernej miłości, gdzie braterska komunia jest rzeczywistością przeżywaną i cierpiącą oraz odnawiającą się każdego dnia”.
Tym, co zostaje zaproponowane, jest komunia jako wydarzenie Chrystusa obecnego pośród nas. Oczywiście nie jest to owoc naszych uzdolnień; to, kim jesteśmy, nie jest wynikiem tego, co budujemy my sami, ale uznaniem Tego, który nam się wydarzył i nas połączył. To wiara w Niego nieustannie nas re-konstruuje poprzez Jego wierność i miłosierdzie. Dlatego chodzi o to, by trwać w tej pierwotnej metodzie Kogoś Innego, kto nas tworzy i rodzi, by na nowo przeżywać dzisiaj to samo doświadczenie co na początku. Dlatego patrzymy na charyzmat ruchu CL, aby żyć dziś z większą mocą charyzmatem świętego Benedykta. Wydarza się to w takim stopniu, w jakim jesteśmy gotowi, by zatopić całe nasze oblicze w obliczu Chrystusa, w tym, co jest nam mówione, w okolicznościach, poprzez które On prosi nas, byśmy Go kochali. Przeżywanie teraźniejszości jako Bożego planu nie oznacza, że człowiek wie, co będzie jutro; wie natomiast, że jutro wyłoni się z posłuszeństwa dniu dzisiejszemu. To właśnie w tej osobistej pracy polegającej na byciu lojalnym wobec znaku powołania dane nam jest odkrywać bliskość z niewyobrażalną Tajemnicą, przyjaźń i jedność między nami, po ludzku niemożliwą.
To, czego każdy z nas szukał, jest obecnym Faktem, który nas odnalazł i zgromadził w tym miejscu, abyśmy byli Jego Ciałem widzialnym w świecie.
Od 50 lat każdego ranka po przebudzeniu to towarzystwo samym swoim istnieniem przynosi nam orędzie o obecnym Przeznaczeniu gotowym ofiarować nam siebie pomimo wszystkich naszych błędów. Pewnego razu ksiądz Giussani powiedział mi: „Jeśli czegoś nie stracisz, niczego nie zbudujesz”. Wtedy zrozumiałem, że nasza przynależność do Chrystusa wynika z ofiary z siebie, dzięki której rodzi się ktoś inny. To właśnie w tym przyjętym przebaczeniu upadają wznoszące się między nami mury. Rodzi się cud miłości zdolnej do objęcia drugiego i budowania domu, który dotrze na krańce świata, usuwając wszelką obcość.
Świadectwa z klasztoru
Spotyka się tego, kto żyje
Skoro posłuszeństwo historii, która mnie porwała, doprowadziło mnie do stwierdzenia: „Jeśli nie wstąpię do klasztoru, stracę to wszystko, co spotkałem”, teraz mogę powiedzieć, że nie tylko niczego nie straciłem, ale nastąpił jakościowy skok, w wyniku którego autorytet i preferencja, za sprawą których rozpocząłem drogę (czyli początkowe spotkanie z Ruchem), z biegiem czasu zwiększają się coraz bardziej, a ja staję się coraz bardziej wdzięczny za spotkanie, które stało się moim udziałem, doświadczam coraz większej „identyfikacji” z tą pierwotną preferencją, rozumiem ją coraz lepiej. Dlatego w klasztorze dane mi jest odkrywać na nowo z większą jasnością tę ogarniającą wszystko potęgę początku. To, co przydarzyło mi się na początku, wydarza się ponownie w tym klasztorze; teraz Ruch nie jest sumą tych wszystkich gestów, w których mogłem wcześniej uczestniczyć, ale życiem, które się komunikuje, Wydarzeniem Chrystusa we mnie. Jestem tutaj w klasztorze, aby ten początek nieustannie eksplodował. Otóż ksiądz Giussani mówił: „Gdy charyzmat spotyka się z innym charyzmatem, nie wyklucza go, ale obejmuje go, wzmacnia, ożywia”. To człowieczeństwo, które spotkałem na początku, zaczyna stanowić ze mną jedno! Giovanni
Modlitwa i świadectwo
Kiedy o godzinie 5:00 rano schodzę trochę zaspany na Godzinę Czytań, często rozbrzmiewają we mnie wersy z Dantego, które towarzyszą mi od wielu lat, przypominając o zadaniu: „O świcie, gdy Oblubienicy / Boskiej, spragnionej świętego kochania, / Śpiew budzi Męża miłego” (Raj X, w. 139–141, tłum. E. Porębowicz). Kościół, czyli my, idzie „obudzić” Pana, wyśpiewując Jego chwałę, aby móc otrzymać to spojrzenie miłości, z którego się rodzi. W rzeczywistości po kilku psalmach uświadamiasz sobie, że On już tam na ciebie czeka. Te liczące tysiące lat słowa, położone na twoich ustach, te same, którymi modlił się Jezus, poruszają cię bardziej niż wszystkie twoje usiłowania, ponieważ odczytują całe twoje człowieczeństwo w jego głębi. I nawet jeśli się rozproszysz, jest łożysko wspólnoty, które podąża dalej w modlitwie i – tak jak w życiu codziennym – czeka na twój powrót.
Albo też w ciągu dnia dźwięk dzwonka wzywającego cię na chór przerywa ci, gdy jesteś pogrążony w pracy lub ekscytującej lekturze; ale właśnie za pośrednictwem tego wtargnięcia dociera do mnie zbawienie, ponieważ przypomina mi, w czym muszę pokładać moją konsystencję, moją nadzieję, i pozwala mi odzyskać znaczenie tego, co robiłem, przywracając mi pełny smak.
Właśnie w tym roku pandemii, kiedy nikt nie mógł uczestniczyć w naszych momentach modlitwy, gdy na całym świecie zostały zawieszone działania, pogłębiła się we mnie – paradoksalnie – świadomość uniwersalnego znaczenia tego gestu: jesteśmy tam dla wszystkich, reprezentując wołanie próśb i uwielbienia całego Kościoła, całej ludzkości, nawet jeśli nikt nas nie widzi. Matteo
Miłosierdzie to miejsce
W takim historycznym momencie jak ten, naznaczonym kryzysem Covid-19, nasuwa mi się pytanie: co podtrzymuje dziś ten Dom? A co podtrzymuje dzisiaj mnie? Ten klasztor istnieje, ponieważ jest obecny Ktoś, kto chciał i chce tego Domu, by móc mnie spotkać, by móc mnie budować, by sprawić, bym był sobą. Abym mógł być szczęśliwy. Jest to dla mnie decydujący punkt, ponieważ mam tylko to towarzystwo, tych braci – których nie wybrałem sobie sam, ale którzy zostali mi dani – aby móc wędrować. Jestem tutaj w Cascinazzy od siedmiu lat i wciąż wydaje mi się, że pogrążam się w moich ograniczeniach, a tymczasem wraz z upływem czasu widzę, że jestem coraz bardziej przyjmowany właśnie w moich ograniczeniach. Coraz bardziej odkrywam, że jestem człowiekiem. Przychodzi ci robić rzeczy, których sobie nawet nie wyobrażałeś, na przykład kosić trawę w rowach, a potem zaczynasz pracować inaczej, niż byś sam wymyślił, kierując się kryterium kogoś innego. I przeżywasz radość, która nie jest owocem jakiegoś twojego szczególnego wysiłku. Giorgio
Urodzeni w tym samym roku
Urodziłem się w 1971 roku, dokładnie tak jak Cascinazza, 50 lat temu. Od 27 lat jestem w tym klasztorze. Niedawno Matteo, młody rolnik, który przyszedł obsiać nasze pola kukurydzą, podczas przerwy obiadowej wypytywał trochę o nasze życie. Wstrząśnięty tym, o czym mu opowiedziałem, nie był w stanie zrozumieć, jak życie takie jak nasze, „zamknięte w jakiejś dziurze”, może mieć sens. Następnie niespodziewanie powiedział mi po chwili: „Jesteś z Panem przez cały dzień, 24 godziny na dobę, ja tymczasem jestem z moją żoną tylko dwie godziny dziennie”. Ja także byłem uderzony tym jego stwierdzeniem i rozpoznałem w nim tę samą Obecność, którą Matteo zobaczył we mnie. Tę Obecność, dzięki której postawiłem pierwsze kroki w mojej rodzinie, w Ruchu, w powołaniu do klasztoru… a potem ponownie odkryłem to miejsce, stworzone przez Pana właśnie dla mnie, aby mnie kochał, aby spełnił moje człowieczeństwo w tej tajemniczej ciągłości z pierwszym spotkaniem. Fabio
Posłuszeństwo jako metoda na życie
Najważniejszą metodą życia w klasztorze jest posłuszeństwo, takie jak posłuszeństwo Chrystusa wobec Ojca. Posłuszeństwo posiada dwie cechy: musi być całkowite i dobrowolne. „Całkowite”, ponieważ jeśli to ja decyduję, w jakim stopniu mam być posłuszny lub gdzie jest to ważne, a gdzie nie, oznacza to, że nie jestem posłuszny drugiemu, ale podążam za samym sobą. „Dobrowolne”, a także radosne, ponieważ w głębi serca uznaję, że sam nie mogę się uszczęśliwić; a wtedy z pasji, by spełnić moje życie, postanawiam zawierzyć się temu, kto jest dalej w drodze, i wiem, że może doprowadzić mnie do celu. Stefano
Przesłanie
Najdroższy Ojcze Sergio i zaprzyjaźnieni mnisi z Cascinazzy!
Wdzięczny za dobro, które czynicie w moim życiu, świętuję wraz z wami początek nowego etapu waszej drogi, pewny, że to, co najlepsze, dopiero nadejdzie.
Duch Chrystusa przyjął „tak” każdego z was i dokonał cudu jedności waszego „ja” i między wami w przeciwnym razie niemożliwej. Ucieleśniacie to, co powiedział wam ksiądz Giussani: „Klasztor jest jak życie człowieka u progu wieczności, to znaczy jest chwilą, w której ludzkość zaczyna być sobą, ponieważ staje się świadoma swojego pochodzenia, swojej konsystencji i swojego przeznaczenia, swojego końca”.
Życzę wam, abyście byli coraz bardziej gotowi podążać za sposobem, w jaki Tajemnica stała się i staje atrakcyjną obecnością w życiu każdego z was, tak abyście – na wzór Matki Bożej – mogli być zawsze dla wszystkich przebywających blisko was ludzi „żywym zdrojem nadziei”.
Wasz brat w Chrystusie ks. Julián Carrón