Szwecja. Most
Zamknięte połączenie z Danią, oddalenie od przyjaciół, inna praca… Valentina z Malmö opowiada, co zmienia jej codziennośćTo tylko dwanaście kilometrów, ale pandemia uczy, że nawet kilkaset metrów może być odległością niemożliwą do pokonania. Supernowoczesny most – o długości ośmiu kilometrów i czterech pod wodą – który łączy Szwecję i Danię, pozostaje zamknięty od października. Valentina Battistoni mieszka w Malmö od 2016 roku. Trafiła tam z Rzymu, podążając za mężem trębaczem wraz z dwójką dzieci (trzecie urodziło się w Skandynawii). Najbliższa wspólnota CL znajduje się w Sztokholmie, osiem godzin drogi samochodem. Albo w Kopenhadze, po drugiej stronie mostu… Przed pandemią co dwa tygodnie wraz z rodziną przemierzała cieśninę i brała udział w Szkole Wspólnoty. Ci Włosi przywieźli odrobinę ciepła na zimne ziemie Szwecji, zapraszając co jakiś czas na tę stronę mostu do swojego domu duńskich przyjaciół na makaron zrobiony tak jak się należy i kieliszek wina. Rzeczy, których nigdy nie widziano w tych stronach. „Dzięki tym przyjaciołom, podobnie jak tym we Włoszech, nie umyka żadne pytanie, zranienie czy odkrycie. Wspólnota tutaj jest bardzo młoda i nie można jej zbyć przy pomocy utartych sformułowań – mówi Valentina. – Również teraz, gdy wszystko odbywa się przez Zooma”.
Tutaj walka z wirusem zakłada: żadnych odwiedzin, żadnych mszy ani maseczek. Wydaje się to sprzecznością, ale „pokłada się nadzieję w odporności stadnej”. W Malmö kościoły pozostają zamknięte od października. W Sztokholmie natomiast jest inaczej i są księża, którzy odprawiają nawet 15 mszy św. dziennie. Jak wszędzie, doskwiera brak możliwości fizycznego spotykania się. Ale nie ma wątpliwości, że to zmusza do patrzenia na to, co jest istotne, na to, co pozwala wstawać rano.
We Włoszech Valentina uczyła historii sztuki. Praca, która była nieustanną modlitwą, mówi, „ponieważ przedmiotem jest piękno oraz ponieważ młodzież nigdy ci nie odpuści: zawsze musisz być prawdziwa, przejrzysta”. Także tutaj jest lärare, nauczycielką, ale pracuje dla Włochów, którzy w Szwecji mają prawo do pielęgnowania języka ojczystego.
Jeszcze przed pandemią jeździła do małego pobliskiego miasteczka, gdzie uczyła dwoje albańskich dzieci, pochodzących z Włoch. Jednym z nich jest 12-letni Marko, nieporadny i bimbający jak jego rówieśnicy na całym świecie. Odpowiada monosylabami, czasem nawet nie. „Pewnego poniedziałku nie ma zadania domowego ani sprawdzianów do przygotowania… Jego nauczycielka nie angażowała się zbyt mocno. I wybucha płaczem. Mówi, że czuje się głupi, że nie jest szczęśliwy, że nic nie robi, nikt na niego nie zwraca uwagi. Zaskoczył mnie, mógł zadowolić się nic nierobieniem, a tymczasem nie spisał siebie na straty i żebrał o pomoc”. Mogła go pocieszyć, powiedzieć mu, że w następnym roku zmieni szkołę i nauczycielkę… ale właśnie dzień wcześniej przyjaciele z Kopenhagi przyjechali do nich do domu na obiad, po tylu spotkaniach na Zoomie: „Rozmawialiśmy o pracy, bawiliśmy się z dziećmi i pomagaliśmy sobie nawzajem zobaczyć, czym jest «tak» dla Chrystusa w codzienności. I kiedy znalazłam się przed Marko, było to moje powiedzenie «tak» Chrystusowi. Zaprezentowałam mu «wirtualnie» kilkoro mistrzów, to znaczy niektórych zaprzyjaźnionych nauczycieli, którzy nagrali lekcje na YouTube, potem zrobiliśmy trochę matematyki, porozmawialiśmy o bierzmowaniu, o naszym powołaniu by mieszkać w Szwecji… Powiedziałam mu, że obydwoje jesteśmy stworzeni do tego, by być szczęśliwymi”. Także teraz mu pomaga, ponieważ, jak mówi: „Chcę spotkać jego spojrzenie oraz usłyszeć jego pytania”.
Wraz z rozwojem pandemii widać coraz mniej obcokrajowców i ona, by podreperować domowy budżet, podejmuje pracę w sklepie z włoskimi produktami spożywczymi. „Wreszcie praca «bankomat» – powiedziałam sobie. Z tych, w których możesz się wyłączyć i po ułożeniu dzieci do snu, kładziesz się na sofie”. Ale rzecz nie trwa długo, ponieważ koledzy, ale także klienci, krótko mówiąc, homo swedish, kiedy się „wyłącza”, zauważają to i pytają ją: „Wszystko w porządku?”. Valentina zaczyna rozumieć, że to „bycie nieobecną” nie opłaca się ani jej, ani nikomu: ludzie przychodzą do jej sklepu, by znaleźć dobre salame, pomidory, prawdziwy makaron i piękną twarz. To znaczy: „Chcą zobaczyć, jak można cieszyć się życiem, nie tylko dlatego, że we Włoszech je się smacznie…”.
Pewnego ranka wchodzi jakaś pani: „Miała trudności z poruszaniem rękami”, pomaga jej zatem w zakupach. Mija około dwóch miesięcy. Kobieta wraca. Valentina jest na zapleczu i kiedy ją widzi, wychodzi: „Czy mogę jakoś pomóc?” – pyta. Kobieta otwiera szeroko oczy: „Pamiętasz mnie?”. Pomaga jej zrobić zakupy, pakuje jej torby, które nie ważą za dużo, i ładuje do samochodu. Nie są to jakieś heroiczne gesty, ale sposób, który zadziwia. „Teraz przychodzi często. Robi zakupy także dla innych osób ze swojego małego peryferyjnego miasteczka. Ale jeśli nie jestem tam cała, ze wszystkimi pytaniami i potrzebą ujrzenia żywego Jezusa, nie uświadamiam sobie tego, co się wydarza”. Tak jak w przypadku klienta, który każe sobie wysyłać paczki do małego miasteczka za kołem podbiegunowym, a następnie wysyła jej zdjęcie, aby jej podziękować za to, jak produkty zostały spakowane.
„Uczę się, że nie ma ograniczeń w tym, że drugi jest dla mnie ważny”, nawet w zimnej ojczyźnie Ikei, gdzie jeśli spróbujesz zamienić kilka słów w supermarkecie, drugi się wycofuje. Albo gdzie po piątym „Hej”, odwzajemnionym po tysiącach pozdrowień, świętowali w domu Battistonich. Tego uczą również swoje dzieci. Przez lata, każdego ranka, ta sama droga z domu do przedszkola. Tommaso – cztery lata od przyjazdu do Szwecji i z dużą trudnością w mówieniu, także po włosku – „Hej” mówi do fryzjerki, gdy przechodzą obok jej zakładu. Ona, ze środka, nic. Valentina zauważa jednak, że za każdym razem kobieta jest coraz bliżej drzwi wejściowych. „Spokojnie, po trzech miesiącach wreszcie podeszła, by odpowiedzieć na powitanie. A pewnego dnia opuściła salon, przytuliła Tommaso i powiedziała: «Czekam na was rano»”.