Szaleństwo i fakty
Fausto Leali, kardiolog, opowiada o falach pandemii na oddziale. Gdzie nie wytrzymały ani technika, ani hojność. „Aby każdego dnia stawiać czoła śmierci i dalej żyć, teraźniejszość musiała dać nam poznać coś ważnego”„W szaleństwie danej chwili mogę dostrzec rękę Mistrza”. Fausto Leali, kardiolog w szpitalu Magenta (Mediolan) oraz wielbiciel amerykańskich tekściarzy, kradnie werset z Every Grain of Sand Boba Dylana, by opowiedzieć, jak wygląda jego życie od marca ubiegłego roku do dziś. „Tak jak wszystkich powaliło mnie przedawkowanie bólu, ale podczas pandemii odkryłem inny sposób bycia lekarzem” – opowiada Fausto, 58 lat, który swoją młodość spędził w Gen (generazione nuova – nowym pokoleniu) ruchu Focolarini; potem odszedł z niego, aż wreszcie spotkał Danielę, dziewczynę z CL, która swoim sposobem przeżywania wiary sprawiła, że zapragnął powrócić do „swojego” Ruchu.
Dziś on i Daniela, po 26 latach małżeństwa, mając trójkę dzieci, nie stracili nawyku pomagania sobie w poszukiwaniu „ręki Mistrza”. Ona jest pielęgniarką i w ostatnich miesiącach w domu „pracowali po godzinach”. „Od razu było dla nas oczywiste, że nie było technicyzmu, intuicji, nawet hojności, które mogłyby wytrzymać. Aby każdego dnia stawiać czoła śmierci i dalej żyć, teraźniejszość musiała dać nam poznać coś ważnego. W przeciwnym razie idziesz na dno, dusisz się, jak zdarzyło się to wielu kolegom, którzy nie wytrzymali”.
Także dla niego uderzenie było mocne. Podczas pierwszej fali jego oddział chorób wieńcowych został zamknięty, a personel przeniesiono na oddziały covidowe oraz na kilka innych, które działały w sytuacjach awaryjnych. Fausto podzielił swój zawodowy czas między dyżury na szpitalnym oddziale ratunkowym a pacjentów z chorobami serca, rozsianych po całym szpitalu. „Nie byłem na pierwszej linii frontu, ale wkrótce przytłoczyła mnie powaga tego, co się działo. Zaczęli chorować koledzy, a potem też przyjaciele. Zacząłem odczuwać bezsilność: z pozycji, na której się znajdowałem, kontrolowałem ich sytuację, byłem na bieżąco informowany o ich pogarszającym się stanie zdrowia, ale chciałem móc zrobić coś więcej. Czym jednak było to «więcej», które mogłem zrobić?” Pewnego wieczoru, gdy wracał do domu, zadzwonił do swojego przyjaciela Marco, lekarza anestezjologa. „Przeczytałem jego e-maile, które w tych straszliwych tygodniach współdzielił z przyjaciółmi. Chciałem zrozumieć, na co patrzył. I faktycznie powiedział mi: «Fausto, jestem w okopach, ale odczuwam taką samą bezsilność jak ty. Nie ma ani pierwszej, ani drugiej linii frontu. Jest miejsce, w którym Pan nas stawia. Powiedzmy mu nasze «tak»”.
Jest wieczór 27 marca, zaraz po słowach Marco, nadchodzą słowa papieża Franciszka z placu św. Piotra: „Zaprośmy Jezusa do łodzi naszego życia. Wnosi On w nasze burze pokój ducha, bo z Bogiem życie nigdy nie umiera”.
Te słowa u Fausto zmieniają wszystko, podczas gdy tak naprawdę nic się nie zmienia. Następnego dnia w pracy czeka na niego seria echokardiografii. Nie ma nawet pielęgniarki do pomocy, wszystkie zajęte są nagłymi sytuacjami. „Zwykle to one zajmują się pacjentami, my ograniczamy się do wykonania badania. Ale tego ranka zrozumiałem, że to jest moja pierwsza linia frontu: zacząłem zatem pomagać pacjentom zdejmować bluzy od piżamy, zadawałem kilka pytań, starałem się zamienić kilka słów. Potem wycierałem ich z żelu, pomagałem im się ubrać, pytałem, czy czegoś potrzebują. Na koniec uporządkowałem też poprzestawiane szafki stojące przy łóżkach”.
Pewnego wieczoru trzeba było przewieźć starszą panią do innego szpitala. Fausto wsiada do karetki: „Miała chorobę wieńcową, krwiak na nodze i mało krwinek czerwonych – krótko mówiąc: zastanawiałem się, czy nie towarzyszę jej w ostatniej podróży”. W karetce szuka daty urodzenia: rok 1940, początek drugiej wojny światowej. „Pomyślałem o jej dzieciństwie, o trudnym życiu już na starcie i być może naznaczonym przez kto wie, ile innych «wojen»”.
„Gdzie jest mój mąż? – pyta go nagle. – Jest w domu, nie może być tu z tobą”. Fausto bierze ją za rękę, ona znajduje siłę, by ją uścisnąć. Gdy dotarli do szpitala, zostaje przy niej, dopóki nie przydzielą jej łóżka. „Nie pytała mnie już więcej o męża, od czasu do czasu słabym głosem wołała: «Mamo!». Wiem, że zawsze tak się dzieje, gdy sytuacja staje się poważna. Ale musiałem iść. Mogłem puścić jej rękę, ponieważ byłem pewien, że ktoś inny już ją chwytał”.
W październiku, kiedy nadchodzi druga fala zakażeń, prawie wszystkie oddziały szpitala w Magencie zostają przekształcone w oddziały covidowe. „Przyjeżdżasz i mówią ci: «Oto proszę, te osiem łóżek należy do ciebie». I drżysz, czujesz się mały. Znów zacząłem się douczać, ponieważ chcę dać z siebie wszystko. W tych salach, gdzie ciszę przerywa tylko szum przepływającego tlenu, dusze mówią, krzyczą, starają się zrozumieć, dokąd zmierza ich życie. Leczenie dotyczy również tego aspektu”. Fausto angażuje się w życie, które przychodzi i odchodzi z tych łóżek. „Oddziałowa zapowiedziała mi, że telefony do krewnych są zaplanowane na wtorek i czwartek. Szczerze mówiąc, jeśli miałem czas, zacząłem dzwonić codziennie”. To są zasadnicze rozmowy: „Proszę pozdrowić ode mnie tatę”, „Panie doktorze, jutro są urodziny mamy”, a gdy sytuacja się pogarsza: „Proszę nie zostawiać go samego. Proszę mu powiedzieć, że go kochamy”. „Dla niektórych lekarzy może to być bardzo bolesne i takie też jest dla mnie. Ale z tego czerpię siłę, z tych relacji, które ożywają na nowo i stają się zalążkami nowego braterstwa. Wirus tego nie przewidział”.
Kiedy nie jest na dyżurze z pacjentami covidowymi, Fausto wraca na oddziały, na których znajdują się wszystkie inne patologie, często wymieszane w tej samej sali. W jednej z nich znajduje Deborę, 40-letnią śmiertelnie chorą kobietę. „Poznałem ją podczas wcześniejszej hospitalizacji, ponieważ Anna, nasza wspólna znajoma, poprosiła mnie, żebym jej poszukał. Opowiedziała mi o mężu i 8-letniej córce. Nie była osobą wierzącą, ale nie traciła okazji, by wypytywać mnie o moją wiarę”. Kiedy Fausto znów ją spotyka, sytuacja się pogorszyła. „Zdałem sobie sprawę, że mogły to być jej ostatnie dni. I pierwsza myśl skierowała się do jej małej córki, która mogła już nigdy nie spotkać się z mamą. Porozmawiałem o tym z pielęgniarką oddziałową i innymi osobami odpowiedzialnymi. Wszyscy się zgodzili, że wyjątkowy charakter sprawy pozwalał na odstępstwo od protokołu”.
W ten sposób przygotowali więc pokój przy wejściu do szpitala, gdzie Fausto i pielęgniarka zaprowadzili Deborę na spotkanie z jej rodziną. „Przed zaleceniami, zanim mogliśmy zniknąć, by zostawić ich samych, uderzyła nas radość tej dziewczynki, która już z odległości 10 metrów krzyczała: «Mamo!». Jej zdumienie pokazało nam szczęście, do którego jesteśmy stworzeni”.
W następnych tygodniach stan Debory stabilizuje się i postanawiają ją wypisać: „Kiedy poszedłem pożegnać się z nią, podziękowała mi. I powiedziała: «Fausto, nie wiem jak, być może to modlitwy Anny, być może twoje odwiedziny, ale w tych miesiącach choroby odnalazłam wiarę, wiem, że moje życie nie pójdzie na marne. Jestem gotowa. Jestem wdzięczna, że mogę wrócić do domu i mieć czas, aby ich przygotować»”. To jest promień wieczności, który oświetla tę tak kruchą chwilę. I dołącza do tych chwil, które Fausto nazywa „świetlnymi śladami”: „Wszystkie te fakty «wyznaczają mi drogę», kiedy wracam wieczorem do domu. Rzeczywistość jest pełna pęknięć, ale jak mówi Leonard Cohen, «przez nie właśnie przenika światło». Czasami widzę więcej pęknięć niż światła, ale zrozumiałem, że muszę porzucić każde roszczenie, odkleić się od pewnego obrazu samego siebie”. Aby dać się posklejać szacunkowi do rzeczy takich, jakimi one są. „Dzwoń na dzwonach, które mogą dzwonić, zapomnij o idealnej ofierze” – śpiewa Cohen w Anthem. „To nie są niskie loty, ale prostota, która sprawia, że od mojej historii oczekuję wszystkiego. To jest nasza pierwsza linia frontu”.