Studium uniwersyteckie (fot. Chiara Maioli)

„Uniwersytet nie jest zamknięty, dopóki my żyjemy”

Historie kilkorga studentów, którzy pozwolili „zarazić się” nawzajem możliwością życia na sto procent. Kiedy pragnienie nie może być tłamszone strachem i ograniczeniami
Paola Bergamini

„W tym okresie mogę wygrzewać się w ciepełku trudu związanego z byciem samemu, pozwolić, by życie toczyło się jak kamień w dół rzeki, albo patrzeć, co jest dla mnie. Dlatego sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do przyjaciół, którzy mogli pomóc mi zacząć na nowo. Rozmawiając z nimi, zdałem sobie sprawę, że ich przyjaźni nie zagraża odległość fizyczna, i to sprawiło, że zapragnąłem żyć na sto procent” – mówi Luca. „Teraz rozumiem, dlaczego do mnie zadzwoniłeś i byłeś tak uważny na to, co ci mówiłem, na moje trudności. Nie zawsze byłeś taki” – odpowiada przyjaciel. A inny dodaje: „Jeśli tobie się to przydarzyło, może przydarzyć się także mnie”. Poruszona tą rozmową na Zoomie przyjaciół ze wspólnoty studentów medycyny Chiara podczas spotkania studentów z księdzem Juliánem Carrónem mówi: „Ja też chcę uczestniczyć w tej żywej komunii osób”.

Oto, co rzuca się w oczy: lockdown nie jest w stanie przeszkodzić nam w otwarciu się na innych. Nie jest to coś, co dzieje się mechanicznie, nawet jeśli od lat żyjesz chrześcijańskim doświadczeniem. Jest to podróż w przyjaźni z księdzem Carrónem, który towarzyszy im w trwałym i nieprzerwanym dialogu, nie pozostawiając ich nigdy samymi, ponieważ wyzwanie ostatecznie jest osobiste, każdy musi powiedzieć „tak”. Cudem jest dostrzeżenie, jak ten poryw serca rodzi „nieuniknioną sympatię” wśród tych, którzy go przeżywają oraz nowy sposób bycia w świecie.



Staraliśmy się uchwycić w kilku historiach opowiadających o życiu uniwersyteckim pomnażanie się tych doświadczeń. Zaskoczeniem było to, jak zmienia się życie każdego, a przez „przyciąganie” życie innych. Ale to jest metoda Boga. Piękne jest to, że jest to wyzwanie dla każdego. Zarówno gdy ma się 20, jak i 50 lat.

Giovanni, pierwszy rok studiów magisterskich z filozofii na Uniwersytecie Mediolańskim, przewija WhatsAppa na telefonie komórkowym. Nic. W ciągu ostatnich kilku dni wysłał niekończącą się serię wiadomości w związku ze zbliżającymi się wyborami, w których kandyduje. Głównie do kolegów z roku, ale jak na razie żadnej odpowiedzi. W tym roku z powodu pandemii żadnych aperitifów w krużgankach, żadnych przekąsek z kandydatami, stoiska informacyjnego z bufetem ani innych inicjatyw. Wszystko trzeba było wymyślić.

Dzwoni telefon, to pełen entuzjazmu Luca: „Udało mi się. Poretti zgadza się na spotkanie na Zoomie! Myśleliśmy o tytule w rodzaju: «Jaką rolę odgrywa kultura?». Teraz rozsyłam wiadomości. Wiesz, ze względu na to, czym żyję, chciałbym, żeby ta kampania nigdy się nie skończyła! Nie ma porównania z tymi poprzednimi”. A po kilku minutach wiadomość: „Bianca powiedziała mi o wyborach, jak mogę pomóc?”. To od przyjaciela ze wspólnoty, do którego Giovanni dawno nie dzwonił ani go nie widział. To wystarczy, by rozpocząć od nowa z większym entuzjazmem. „Widziałem, że wśród moich przyjaciół wydarzało się coś nowego, co napełniało mnie wdzięcznością. I to sprawiało, że z powrotem rzucałem się w plątaninę łańcuchów telefonicznych i postów na Facebooku, spotkań na Zoomie”. Żadnego aktywizmu, ale życie, którego przez „zarażenie” nie jesteś w stanie zatrzymać dla siebie.

Pewnego wieczoru Giovanni rozmawia długo przez telefon z bardzo zdezorientowanym z powodu lockdownu studentem pierwszego roku. Spotkali się raptem kilka razy. Rozmawiają o egzaminach, wykładach, programach studiów. Następnego dnia chłopak napisał do niego: „Dziękuję za czas, który mi poświęciłeś. Czy możemy zdzwonić się ponownie?”. „Nawet nie pomyślałem o tym, by rozmawiać z nim o wyborach. Zrozumiałem, że moje zainteresowanie nim nie wiązało się z tym i nie była to kwestia hojności. To było darmowe, proporcjonalne do wdzięczności, jaką przeżywałem w tych tak gorączkowych tygodniach”.

Za nim dwie kampanie wyborcze, a w tym roku ponowne kandydowanie do Rady Zarządu Uniwersytetu Mediolańskiego: Willi jest już ekspertem w sprawie wyborów, z tym że trzeba dodać, że pasjonuje go bycie reprezentantem studentów, jest to okazja, w której gra toczy się o wszystko. Początkowo próbował zaplanować wszystkie inicjatywy przy biurku, a potem… codzienne rozmowy telefoniczne, WhatsApp z przyjaciółmi, którzy proponowali spotkania na platformach cyfrowych z osobowościami ze świata kultury, informacji, prawa. Albo tylko wiadomości typu: „Dziękuję, że o mnie pamiętałeś, że pamiętałeś moje imię”. Każdy zamknięty w domu, ale tak obecny w życiu uniwersyteckim.

Zauważyli to nawet studenci z listy konkurentów, którzy w poście obrażali ich za to, że „są z CL”. Ale ktoś się z tym nie zgadzał. Chłopak, który przez dwa lata współdzielił doświadczenie reprezentowania studentów razem z Willim, dzwoni do niego: „Nie dałem rady, nie mogłem wytrzymać wobec tego, o co was oskarżali”. I publikuje na Facebooku post, w którym pisze między innymi: „W ostatnich latach widziałem w przedstawicielach Obiettivo Studenti, których miałem przyjemność spotkać, osoby, które zawsze poszukiwały konfrontacji (bardziej ogólnie: dialogu, wspólnego poszukiwania odpowiedzi, w sprawach uczelni i sensu życia), żadnych tam zapaleńców, patrzących na świat z zupełnie innej perspektywy niż ja, ale ze stanowiskami (czasami odmiennymi), często bardziej wyważonymi. Zawsze widziałem, że wobec ważnych decyzji poważnie pogłębiali pytania, najpierw w swoim sumieniu, a potem dopiero w swojej wspólnocie. Dużo czasu zajęło mi zrozumienie motywów, które skłaniają ich do okazywania tak wielkiego entuzjazmu życiu uniwersyteckiemu, i ta chwila refleksji wzbogaciła mnie”. Liczby – prawie 12 tysięcy wyborców – mówią o rekordowej frekwencji w porównaniu z poprzednimi wyborami, oraz zwycięstwie listy. Prawdziwy wynik jest jednak inny, jak napisał Willi w powyborczym oświadczeniu: „Dziś tysiące młodych ludzi swoim głosem jasno powiedziało: «Jesteśmy tu, chcemy tu być». Dlatego większe od emocji towarzyszących zwycięstwu jest zaskoczenie wobec życia, które się nie zatrzymuje: życia składającego się ze spotkań, relacji, inicjatyw. Wcześniej na krużgankach i w bibliotekach, teraz między rozmowami wideo a wydarzeniami online – zmienia się forma, ale my czujemy się protagonistami historii, która toczy się dalej. Dziś z Uniwersytetu Mediolańskiego płynie przesłanie dla Mediolanu, przesłanie dla całego kraju: nic nigdy nie odbierze nam pragnienia wspólnego budowania”. Łatwo ostemplować ją jako entuzjazm 20-latków. Czym innym jest dać się zarazić życiem, które się wdziera, oraz pewnym szczegółem takim jak uczelnia, która otwiera się na świat.

Gdy przychodzi druga fala, Teresa studentka prawa na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie, czuje, że wpada w szpony strachu. Kiedy jest sama, myśl się zatrzymuje na nim, nie daje jej spokoju. Prawda jest taka, że strach jest symptomem pytań, które nosi w sercu od dawna: by nic nie przepadło i się nie skończyło. By od rana do wieczora jej życie nie było bezużyteczne. To odkrycie sprawia, że jest jeszcze bardziej niespokojna niż wcześniej. Odpowiedź musi dać jej rzeczywistość. Pierwsza przychodzi w wypowiedzi przyjaciela podczas Szkoły Wspólnoty: „Odnajduję w sobie wielkie pragnienie, by żyć na uniwersytecie jako protagonista. Ale co to oznacza wewnątrz ograniczeń, którym musimy się podporządkować? Co znaczy nie zadawalać się? Skąd bierze się to pragnienie? To pytanie chciałbym współdzielić ze wszystkimi, nie tylko we wspólnocie”. Mecz się rozpoczął, a Teresa się nie wycofuje. Z kilkoma przyjaciółmi pisze ulotkę o następującej treści, w której można przeczytać: „Wszyscy jesteśmy sprowokowani, by mówić «ja»: zająć stanowisko i wziąć na siebie odpowiedzialność. Również w obliczu kolejnych ograniczeń, nałożonych przez władze państwowe z powodu pogorszenia się sytuacji sanitarnej, ponieważ każdy z nas żyje z pragnieniem, by być i odpowiadać na rzeczywistość, uniwersytet nie jest zamknięty: uniwersytet nie jest zamknięty tak długo, jak my żyjemy”. Wysyłają ją do studentów, rektora, dziekanów.

Mają miejsce nieoczekiwane spotkania. Koleżanka z roku pyta ją: „Tereso, jak można stawać wobec sytuacji, w której wszystko jest zamknięte, nie umierając w środku?”. Inna natomiast stara się na początku zmienić pytanie: „W porządku: a wy z CL co chcecie zrobić?”. Teresa nie poprzestaje na polemice i odpowiada: „Nie chowaj się. Dlaczego żyjesz? Jakim wyzwaniem jest dla ciebie pisanie pracy magisterskiej?”. Jej przyjaciółka zostaje przyparta do muru: „Nie, słuchaj, jeśli warunki na to pozwolą, nawet na odległość, muszę się z tobą zobaczyć i porozmawiać, ponieważ nie mogę przed tym uciekać”. Jest to dopiero początek serii rozmów, często online, które nie zatrzymują się na przyjaciołach lub kolegach z roku, ale które angażują także rektorów innych uczelni.

Studiuje się, jest się z rodziną w zupełnie inny sposób. Żyje się bez duszenia się. Teresa wciąż ma pytania, ale nie chwytają już za gardło, „mogę patrzeć na nie z szacunkiem. Im bardziej je przeżywam, tym bardziej nie mogę pozbyć się życia, które widzę, jak rozkwita w moich przyjaciołach i innych osobach. Zdaję sobie sprawę, że mogę naprawdę powiedzieć «ja» jedynie w relacji, która mnie rodzi. To jest obietnica wieczności, której szukam. A strach staje się okazją, by znów to sobie uświadamiać. W ten sposób mogę położyć się spać bardzo zmęczona, ze wszystkimi moimi pytaniami, ale spokojna. Nie jestem osamotniona w krzyku przeciwko nicości”. Nazywa się to stokroć więcej.

W oratorium Francesca, studiująca literaturę na Uniwersytecie Katolickim, zajmuje się grupą nastolatków. Są żywiołowi, mają wiele pytań dotyczących życia, chrześcijaństwa. Z tego rodzi się pragnienie zorganizowania spotkania z dwoma bliskimi przyjaciółmi, by opowiedzieć im o tym, czym żyją na uniwersytecie. W pewnym momencie jakiś chłopak pyta: „Ten ksiądz Giussani zmarł wiele lat temu, a wy nigdy go nie spotkaliście. Jak zatem więź z tym księdzem może sprawiać, że jesteście takimi przyjaciółmi? Ponieważ widać to, że tak jest, po tym, jak zachowujecie się teraz wobec nas”. To prawda, Francesca nigdy nie spotkała księdza Giussaniego osobiście, nawet nie wiedziała o jego istnieniu, a tym bardziej o Ruchu, kiedy spotkała tych przyjaciół, którzy zmienili jej życie. Z pewnością nie wiąże ich żadne nostalgiczne wspomnienie o kimś, kogo już nie ma. Co widzi ten chłopak? Francesce przypomina się opowieść o Janie i Andrzeju: im 2000 lat temu, a jej kilka lat temu wydarzył się fakt, który wypełnił jej życie. To widzi teraz ten chłopak między ich trójką. Coś, co wydarza się ponownie teraz.