Pizzaballa. „Pewne oczekiwanie”
Świat zanurzony w pandemii. Osobliwe Boże Narodzenie dla wszystkich. I „wielkie pytanie o spotkanie z Jezusem”. Mówi nowy patriarcha Jerozolimy Pierbattista Pizzaballa„Moja wiara wciąż mnie intryguje i nie daje spokoju. Najbardziej zdumiewa mnie – w pozytywnym sensie – że to wydarza się także w innych. Nie tylko w chrześcijanach. Spotkania, które zmieniają twoje życie”. Arcybiskup Pierbattista Pizzaballa uśmiecha się, spoglądając wstecz, na swoje 30 lat spędzonych w Ziemi Świętej, oraz myśląc o przyszłości, o nowej misji, która czeka go jako łacińskiego patriarchę Jerozolimy. Uśmiech wyraża odczarowany realizm tych, którzy dobrze znają doświadczenie wiary, domagającej się ciała, krwi, walki, słuchania i cierpliwości, tym bardziej jeśli przeżywa się je na ziemi, gdzie narodził się Jezus. „Pomimo tak wielu ran, jest to tylko pewne oczekiwanie na Kogoś, kto przychodzi nadać życiu smak i aromat”.
Miasteczko, w którym wszystko się zaczęło, gdzie zbawienie świata stało się ciałem – „Caro cardo salutis” (Ciało jest podstawą zbawienia) przypominał Tertulian – przygotowuje się do przeżycia osobliwego Bożego Narodzenia. Nawet w najtrudniejszych latach konfliktu nie zdarzyło się, by do Betlejem nie mógł przybyć ani jeden pielgrzym. „To będzie z pewnością intymne Boże Narodzenie, ale być może też z tego powodu piękne, ze względu na to, że zgromadzimy się razem jako wspólnota. To będzie rok, w którym trzeba zacząć na nowo od samych siebie”.
W Betlejem w czasie pasterki 24 grudnia będzie miał również miejsce uroczysty ingres arcybiskupa Pizzaballi w szatach Łacińskiego Patriarchy Jerozolimy. Kiedy myślał, że jego misja w Ziemi Świętej się zakończyła, papież Franciszek poprosił go, by pozostał i poprowadził małą katolicką wspólnotę, rozproszoną po Izraelu, terytoriach palestyńskich, Jordanii i Cyprze.
Adwent rozpoczyna się dla Jego Eminencji w nieoczekiwany sposób. Na co czeka w głębi swojego serca Jego Eminencja?
Jest oczekiwanie i są oczekiwania. Oddałem moje życie Panu i dlatego fakt, że On tu jest i tu pozostaje, trzeba odczytywać w tej perspektywie. Pan chce się spotkać, ale nigdy nie spotyka się ostatecznie. Każdy Adwent, z zaproszeniem do czuwania i do nawrócenia, stawia nas – stawia mnie – przed wielkim pytaniem o spotkanie z Jezusem. Jak doświadczam tego teraz? Wielkie oczekiwanie Adwentu wyraża się w wielu małych oczekiwaniach. Niektóre odciągają cię od wielkiego oczekiwania, inne natomiast umieszczają cię w tym horyzoncie. Chodzi o ocenianie za każdym razem. Ta nowa posługa, którą rozpoczynam jako patriarcha, w istocie nie zmienia bardzo mojej posługi; zmienia się tytuł, zmienia się być może perspektywa czasu… Myślę, że pierwszą rzeczą, jaką powinienem zrobić, to zacząć słuchać stada, które zostało mi powierzone, słuchać krytycznie; a potem spróbować umieścić te oczekiwania w perspektywie naszej głębokiej relacji z Jezusem, zrozumieć, jak je ukierunkować oraz ukierunkować siebie na spotkanie z Tym, który jest fundamentalnym kryterium naszego życia.
W przesłaniu, które Jego Eminencja skierował do swojej diecezji w dniu nominacji na patriarchę, napisał, że „pozostawać jest słowem prawdziwej miłości, tym, którego uczy się w Wieczerniku i w Ogrodzie Oliwnym”. Co to znaczy, także dla wielu ludzi zmuszonych przez pandemię do pozostania zamkniętymi w domu, odizolowanymi, nie wiedząc do kiedy?
Żyjemy w społeczeństwie, które pędzi, które się spieszy, które chce wszystkiego i to od razu; chcemy natychmiastowych rezultatów, być może dlatego, że boimy się poświęcać czas czasowi. Chciałem odczytać ten czasownik „pozostawać”, mając na uwadze Wieczernik i Ogród Oliwny, ale także zakłopotanie i lęki uczniów po Zmartwychwstaniu, przed Pięćdziesiątnicą. Czasownik „pozostawać” odczytuję jako czas cierpliwości, niezdominowany przez roszczenie posiadania wszystkiego. Trzeba pozwolić, by czas sprawił, że zrozumiemy stopniowo to, co przeżywamy i jak to przeżywamy. Okoliczności takie jak pandemia, w których żyjemy, nie wiedząc, co stanie się za tydzień, dezorientują nas, ponieważ nie udaje nam się nadać głębi okolicznościom naszego życia.
Wejście do Bazyliki Narodzenia Pańskiego w tych czasach jest doświadczeniem uderzającym ze względu na ciszę, w której jest się zanurzonym. Panuje pustka, do której nie jesteśmy przyzwyczajeni, ale która być może pomaga zrozumieć, czym jest oczekiwanie na Boże Narodzenie i jego wydarzanie się wciąż na nowo w każdej chwili. Coś dogłębnie różnego od tego „zatrzymanego czasu”, przy pomocy którego często opisywano czas pandemii.
Czekanie nie jest pustką, jest pełnią. To jest pewien sposób pozostawania w rzeczywistości. Życie bez oczekiwań i nadziei oznacza, że nie nadaje się życiu żadnej treści. Musimy zrozumieć, co wkładamy w to czekanie. Na kogo i jak czekamy? Chrześcijańska odpowiedź jest jasna: Jezus jest oczekiwaniem. Chrześcijanin następnie przekłada je na swoje zwykłe życie, w którym to czekanie jest już pewnością i to jest to, co nadaje smak i aromat życiu. Bóg już stał się ciałem, a ja już tego doświadczam, nawet jeśli nie w sposób pełny i z wieloma zranieniami. Wszystko zależy od tego, w jakim stopniu moje serce jest gotowe czekać na Niego i Go poszukiwać. Kiedy czeka się na coś lub kogoś, jest się czujnym, mając wszystkie zmysły w pogotowiu; i gdy tylko widzi się jakiś znak jego przybycia, zauważa się to natychmiast. Jeśli natomiast żyje się w uśpieniu, nie zauważa się tego, co dzieje się wokół nas.
Często jest to „tchnienie”, prawie niezauważalne…
Tak. Dlatego trzeba być zawsze uważnym, gdy czeka się na tego, kogo naprawdę chcemy spotkać.
W doświadczeniu Adwentu towarzyszy nam proroctwo Izajasza: gdy czyta się je w Jerozolimie, jego spełnienie wydaje się wciąż odległe…
W Adwencie czytamy Izajasza, ponieważ jest on prorokiem nadziei. Izajasz miał przed sobą posępny obraz, zniszczoną Jerozolimę. Kiedy mówi: „Na tej górze nie będzie już śmierci”, w rzeczywistości widzi przed sobą górę pełną umarłych. Wszystko zależy od oczu, którymi patrzy się na rzeczywistość. Zawsze. Także tutaj: jeśli ty, wobec tego miasta, widzisz tylko teraźniejszość taką, jaka jest, z całym jej okrucieństwem, i nie potrafisz wyjść poza, marzyć, dać sobie perspektywy i nadziei, zatrzymujesz się i nie odbudowujesz miasta. Nadzieja pozwala ci planować i patrzeć przed siebie, zaczynając od tego, czego już doświadczasz w twoim sercu.
Jego Eminencja zna też bardzo dobrze, z bliska świat hebrajski: czego Jego Eminencja nauczył się od jego sposobu czekania?
Jeśli jest jakiś lud, który żyje oczekiwaniem, jest nim naród żydowski. Oczywiście oczekiwaniem na Mesjasza, które następnie zostało wyrażone, w zależności od prądów i myślicieli, na wiele różnych sposobów. To naród, który wiedział, jak wypełnić to oczekiwanie modlitwą, studiowaniem. To nie jest czekanie pozbawione życia, ale pełne życia. Wiele mnie to nauczyło, ponieważ ciągłe czekanie budzi wiele pytań o każdy aspekt istnienia. Ich pytania bardzo pomogły mi przemyśleć moje odczytanie Jezusa, Ewangelii, a także moich oczekiwań.
Jednym z tematów nowej encykliki papieża Franciszka Fratelli tutti („Wszyscy braćmi”) jest dialog między wyznaniami. Co znaczy żyć w Ziemi Świętej braterstwem, o którym mówi papież? Jego Eminencja ostatnio wielokrotnie podkreślał, że nie jest to czas wielkich gestów.
To prawda, potwierdzam to. To nie jest odpowiedni czas na wielkie gesty. W naszym medialnym świecie wciąż czeka się na wielkie gesty, które zmieniłyby bieg wydarzeń. Nie jest na to odpowiedni moment, ponieważ dla wielkich gestów potrzeba wizji, charyzmy, przywódców, których teraz wydaje się brakować. Jest to czas na zasiew i czekanie na owoc. Siew oznacza pracę na terytorium z ludźmi, z instytucjami, z tym, kto pragnie się spotykać, porozmawiać i słuchać. Nie będziemy mieli natychmiastowych rezultatów, ale to jest nasz sposób przeżywania tego, o czym mówi papież Franciszek, kiedy mówi o braterstwie i bractwie. Różnimy się, bardzo często nie mamy ani takich samych opinii, ani takich samych poglądów politycznych, ale współdzielimy potrzebę zrobienia czegoś razem dla społeczności, w której razem żyjemy.
Czy spotkanie w Abu Zabi – które papież kilkakrotnie wspomina w encyklice – pomaga współegzystować ze światem muzułmańskim i go rozumieć? W jaki sposób?
Tu też musimy, po raz kolejny, dać sobie czas. Chrześcijanie i muzułmanie niosą na swoich barkach bagaż stereotypów, uprzedzeń, wzajemnych trudności. Historia powierzyła nam niełatwe dziedzictwo. Są to sytuacje, które nie zmieniają się z dnia na dzień. Spotkania takie jak to w Abu Zabi to ważne gesty, ponieważ pomagają tworzyć pewną mentalność. Z czasem pomogą wnieść do naszych chrześcijańskich oraz muzułmańskich szkół to przesłanie wzajemnej akceptacji i braterstwa, ale nie możemy założyć, że wszystko to zmieni się w ciągu kilku lat. Musimy żyć tym przesłaniem w naszej rzeczywistości danego obszaru, stopniowo, w przemianach pokoleniowych.
Czy Jego Eminencja poda nam kilka przykładów owoców, które dojrzały za sprawą „długiego i cierpliwego zasiewu”?
Poznałem wielu ludzi, którzy mimo wszystko, pomimo zupełnie odmiennych opinii, potrafią pracować razem. Sam należę na przykład do Jerusalem Cultural Center, gdzie chrześcijanie, żydzi i muzułmanie – Izraelczycy i Palestyńczycy, osoby duchowne i świeckie o różnych przekonaniach politycznych – robią coś razem: uczą izraelskich pracowników języka arabskiego, aby mogli lepiej wchodzić w interakcje z arabskimi klientami, lub dokonują przeglądu podręczników szkolnych czy też pomagają w uzyskaniu pozwoleń. Są to bardzo praktyczne rzeczy, w związku z którymi zbieramy się razem, ponieważ wszyscy jesteśmy częścią Jerozolimy i chcemy zrobić coś wspólnie. Organizujemy także spotkania w Jerozolimie między duchownymi chrześcijańskimi, żydowskimi i muzułmańskimi, by razem czytać i dyskutować o niektórych fragmentach Biblii lub tych wywodzących się z własnej tradycji religijnej. Są to proste gesty, ale niebędące żadnymi pewnikami w kontekście, w którym religia jest często używana jako wytrych, by szukać zaczepki. Jest wiele innych stowarzyszeń, które promują podobne inicjatywy, bez jakiejś politycznej perspektywy – a w tym momencie może lepiej jest pozostawić politykę na boku – ale ze świadomością, że przynależymy do siebie nawzajem.
Zgodnie ze słowami Jego Eminencji, w ciągu 30 lat „Ziemia Święta bardzo się zmieniła i ja także się zmieniłem. Moja wiara jest bardziej odczarowana”. Co wciąż zadziwia dzisiaj Jego Eminencję?
Moja wiara nadal mnie intryguje i nie daje mi spokoju (śmiech). Najbardziej zadziwia mnie – w pozytywnym sensie – to, co widzę, że wydarza się również u innych. Niedawno spotkałem żydowską przyjaciółkę, osobę wierzącą, którą straciłem z zasięgu wzroku, a z którą razem czytaliśmy Ewangelię w czasach, kiedy byłem studentem na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie. Te spotkania przy lekturze bardzo mnie zmieniły, a teraz odkrywam, że zmieniły także ją. Pozostała praktykującą Żydówką; ale od tamtej pory wiele swojego czasu spędza na spotkaniach międzywyznaniowych, a teraz udaje się również do arabskich wiosek, by lepiej zrozumieć ich sytuację. Zdumiewa mnie to, jak te spotkania cię zmieniają, wkładają ci w serce pewien niepokój, którego nie chciałbyś, a tymczasem on jest. Niepokój, który cię intryguje, a zarazem sprawia, że czujesz się zakłopotany, a który, być może, jest najprawdziwszym sposobem bycia w Jerozolimie…
Jego Eminencja uda się 24 grudnia z Jerozolimy do Betlejem, aby odprawić pasterkę. Fizyczne udanie się tam oznacza za każdym razem pokonanie rozdzielającego muru, ścieranie się z uzasadnionym czekaniem Palestyńczyków na pokój i wolność. Ale czy można być wolnym poza tym murem?
Obawiam się, że moja odpowiedź zabrzmi teoretycznie, ponieważ Palestyńczycy muszą przekładać to oczekiwanie na pokój i wolność na codzienne upokorzenia w punktach kontrolnych, na prawa, które powinni mieć jako osoby, a które tymczasem wciąż nie są przestrzegane. Poza tym jestem Włochem. Nie przeżywam na własnej skórze tej rzeczywistości. Na tyle, na ile jest to możliwe, muszę starać się z tym utożsamić, wiedząc, że nigdy nie będę ani Palestyńczykiem, ani Izraelczykiem. Muszę dużo słuchać i stać się głosem tej ludności. Aczkolwiek jednocześnie czuję, że muszę przywoływać moją wspólnotę, aby nie żyła w zawieszeniu, ale by przeżywała w pełni – nawet w takich warunkach – naszą radość i nasze prawo do życia. W kryzysie sanitarnym i pogłębiającym się z powodu pandemii kryzysie gospodarczym jeszcze trudniej jest mówić chrześcijanom o nadziei. Myślę szczególnie o chrześcijanach z Betlejem, którzy żyją z działalności pośrednio związanej z turystyką i pielgrzymkami. Od marca tego roku wszystko stoi w miejscu i rodzinom brakuje chleba. Ale pociesza mnie prosta wiara wielu osób, które mimo wszystko chcą znaleźć sposób na to, by świętować, być razem, pomagając sobie nawzajem. Zaskoczyło mnie na przykład to, co zdarzyło się w sierpniu, kiedy port w Bejrucie został zdewastowany na skutek eksplozji i zaistniała nadzwyczajna sytuacja w upadającym już i tak kraju. Jako Kościół chcieliśmy dać wyraz solidarności z Libańczykami. Najbiedniejsze parafie były najbardziej hojne. Młodzi Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu Jordanu – w większości bezrobotni i często bez pieniędzy na opłacenie czesnego w szkole – sami zebrali ponad 30 tysięcy dolarów. To dla nich ogromna kwota. To piękny znak mówiący o tym, że nie skupiają się na samych sobie: w obliczu potrzeby swoich libańskich braci otwarli się na miłość miłosierną.
Dla małej społeczności z Betlejem będzie to również pierwsze Boże Narodzenie bez pielgrzymów.
Z pewnością będzie to intymne Boże Narodzenie. Chrześcijanie z Betlejem i z sąsiednich wiosek. Jesteśmy tylko my, zbierzmy się razem. Boże Narodzenie w Betlejem również często nieco rozprasza, jest wiele potrzeb, okazji, ludzie z całego świata. Ten rok będzie rokiem, w którym trzeba zacząć ponownie od samych siebie.
Czego Jego Eminencja życzy z okazji Bożego Narodzenia światu pogrążonemu w pandemii?
Ta sytuacja uczy nas, że musimy wrócić do tego, co najważniejsze. Oddaliśmy się wielu sprawom i może musimy się zatrzymać, by zadać sobie pytanie, co jest naprawdę najważniejsze dla naszego życia. Chciałbym powiedzieć wszystkim, że my świętujemy pewność, rzeczywistość, która już jest wśród nas: Jezusa, który wdarł się do naszego ciała. Musimy nauczyć się dawać sobie długie perspektywy i opierać nasze życie na tym, co trwa.
A czy to pokonuje strach?
Zawsze będziemy się trochę bać, ponieważ jesteśmy stworzeni z ciała. Ale jeśli słuchamy Ducha i życia wiecznego, które już w nas jest, wtedy strach przynajmniej się zmniejsza.
Alessandra Buzzetti
Dziennikarka, korespondentka z Bliskiego Wschodu TV 2000. Przeprowadziła się do Jerozolimy w 2019 r., pozostawiając Mediaset, gdzie pracowała 20 lat jako watykanistka i korespondentka we Włoszech i za granicą.