Ksiądz Claudio Burgio: „Wszystko będzie dla jakiegoś dobra”
U bram Mediolanu, życie piętnastu chłopców ze wspólnoty Kayrós w „klauzurze” odosobnienia. Co to znaczy dla nich, dźwigających już na plecach bagaż trudnych historii?„Wszystko pójdzie dobrze”. Spróbuj powiedzieć to piętnastu chłopcom, którzy żyją we wspólnocie, stłoczeni przez tygodnie wewnątrz surowej i bezterminowej klauzury, która boksuje się z ich pędem do życia i historiami ze światka przestępczego albo historiami przemocy doświadczonej w rodzinie. I w istocie on, który dobrze ich zna i od tygodni współdzieli z nimi życie, nie mówi im tego. Ks. Claudio Burgio, założyciel Wspólnoty Kayrós jest kapelanem więzienia dla nieletnich Beccaria w Mediolanie, niedowierza popularnym w tych tygodniach sloganom. Uznaje je za powierzchowny sposób na to, żeby nie patrzeć prosto w twarz niewygodnej rzeczywistości i usiłować zarządzać nieprzewidywalnym, ulegając iluzji, że wszystko jest pod kontrolą i że wyjdziemy z tego zwycięsko. „Slogany nie są w stanie wytrzymać wstrząsającej próby czasu”, mówi: „I są stępioną bronią, żeby stawić czoła lękowi, którego wszyscy doświadczamy”.
W tych dniach autoizolacji przed koronavirusem, ks. Claudio poddaje próbie nazwę i sens wspólnoty, którą założył dwadzieścia lat temu i na którą wielu spogląda jak na model wychowawczy ważny dla wszystkich, nie tylko dla „złych chłopców”, którzy weszli w konflikt z prawem i społeczeństwem. Kairós po grecku znaczy „pomyślny czas”, „sprzyjający moment”: czy można przeżywać tak beznadziejny i naznaczony bólem czas jako sprzyjającą okazję?
„Nastolatki, z którymi żyję dniem i nocą są zazwyczaj uznawani za „jeńców”, nie z powodu wrodzonej niegodziwości, ale dlatego, że są uwięzieni przez logikę władzy, przemocy i kompulsywne instynkty używania narzucane przez dominujące modele zachowań. I właśnie z powodu okoliczności, które przeżywamy, spojrzenie wielu z nich, dotąd pozostające tylko na uwięzi potrzeb tak zwanych niezbędnych, skupiło się ich głębszym człowieczeństwie, określonym przez pytania i wielkie pragnienia.
Zdarza się więc, że po obiedzie z gośćmi wspólnoty, rodzi się u jednego z nich pytanie pytań, dotąd zawsze przemilczane, bo uznawane za zbyt kłopotliwe dla kogoś, kto chce zawsze uchodzić za zwycięzcę: po co wszystkie te śmierci? I dlaczego śmierć? „Uczynienie ze śmierci spektaklu jest faktem, który penetruje egzystencję młodzieży poprzez gry video i media społecznościowe, ale właściwie cała nasza kultura wyrzuciła śmierć ze sceny publicznej, albo skrywa ją przy pomocy jakiegoś zakamuflowanego języka. Dzisiaj nie umiera się, ale odchodzi, zostaje się pozbawionym uczuć swoich bliskich, przechodzi się do lepszego życia… Wielu młodych, z którymi żyję, igra ze śmiercią w sposób wirtualny albo wyzywa ją, próbując przekroczyć każde ograniczenie, zażywając narkotyków albo z szaleńczą prędkością wracając z dyskoteki. Ale w rozmowie z nimi na temat tego, co widzą w tych dniach okazało się wyraźnie, że śmierć nie jest jakąś game over na koniec gry, którą możesz zresetować i zacząć od nowa jednym klawiszem. Zdajemy sobie sprawę – wszyscy, młodzi i starzy – jak bardzo nieprzygotowani jesteśmy na śmierć i ile potrzebujemy wybiegów, żeby nie stawić czoła naszej kruchości. Ale ktoś, kto rozpoznaje własne rany, uczy się pytać. I tak, ku memu wielkiemu zaskoczeniu, nasza rozmowa zrodziła nowe pytania: „Boże, gdzie jesteś? Jeśli Bóg istnieje, dlaczego nic nie robi, żeby zmienić tę sytuację? Jaki sens ma życie?
Dla wielu z nich, myślenie o Bogu oznacza myślenie o Kimś mocnym, bardzo mocnym. Cóż można począć z Bogiem słabym? A ten człowiek, który umiera na krzyżu, czyż nie potwierdza wobec świata swojej przegranej? „Chłopcy wywodzący się z tradycji muzułmańskiej – a mamy ich wielu we wspólnocie – nie są w stanie wyobrazić sobie Boga, który umiera na krzyżu. Dla nich boskość łączy się z pojęciem panowania, z czymś potężnym, co determinuje koleiny ludzkich losów. Dlatego czują się mocno sprowokowani, zagadnięci przez Jezusa, który nie wymachuje mieczem, ale który jest łagodny i pokornego serca, poświęca swoje życie dla życia innych. Chłopcy wywodzący się z tradycji chrześcijańskiej postrzegają w gruncie rzeczy jako mało znaczącego Boga, który kontempluje słabość, który wydaje się być bezradny wobec zła. I można zrozumieć, że wychowanie otrzymane w rodzinie albo na lekcjach religii w parafii nie zdaje egzaminu w obliczu skandalu cierpienia.
A on, przyjaciel ksiądz, który z bliska poznał dramaty i upadki tych młodych, jak sobie radzi z ich pytaniami? „Pierwszą troską nie może być ta, żeby usystematyzować rzeczy, przez ukazanie właściwej i kojącej odpowiedzi, również dlatego, że czasem sam takiej nie posiadam. Ważne jest to, że dali się sprowokować temu, co się wydarza i że wydobyli na wierzch z tego, co przeżyli, pytania, które przez długi czas były cenzurowane albo zapomniane, i że te pytania pozostają otwarte, nie są zamykane przez powierzchowne slogany. Poza tym równie ważne jest, że akceptują mierzenie się z Bogiem, który wywyższa wolność, który nie decyduje za nich. Wiara staje się wtedy wyzwaniem, z którym trzeba się mierzyć wychodząc od rzeczywistości, która parzy – musi liczyć się z doświadczeniem. Również z doświadczeniem choroby i śmierci, ponieważ także śmierć przynależy do życia. Potrzebują widzieć, jak dorosły staje naprzeciw możliwości i znaczenia cierpienia i śmierci. Na te tematy nie można nauczać z katedry, można jedynie świadczyć. Potrzebna jest wspólna wędrówka, ponieważ wiara jest dynamicznym procesem, w żadnym wypadku statyczną posiadłością. To jest ryzyko, nie kołyska. Wszystko to staje się prowokacją dla mnie i dla nich, i razem przeżywamy niewyczerpany projekt badawczy, ponieważ, jak pisze poeta hiszpański Antonio Machado: «podczas wędrówki otwiera się droga»”. Powiedziałem moim chłopcom, że mają pragnienie prawdy, że być może „nie wszystko pójdzie dobrze” w naszym wspólnotowym doświadczeniu, lecz wszystko na pewno przyczyni się do Dobra, jeśli użyczymy głosu naszym najgłębszym pytaniom i naszej relacji z Bogiem. Tylko w ten sposób nasz kairós stanie się czasem pomyślnym.