W stronę Meetingu. Rozbijamy bańki
Krytyka tych, którzy zakładają konieczność "bezpiecznych przestrzeni", by uniknąć tego, kto posiada inne idee, zagrożenia związane z brakiem wolności wyrażania się... Greg Lukianoff, "ekspert" od wychowania w Ameryce, zabierze głos w RiminiW rzeczywistości zajmuje się przypadkami zwolnień, zawieszeń w prawach albo dyscyplinarnych kar związanych z wolnością wypowiadania się na uniwersytetach. W swojej ostatniej książce The Coddling of the American Mind („Rozpieszczanie amerykańskich umysłów”), krytykuje wzrastającą liczbę petycji studentów o regulacje, które pozwoliłyby im uniknąć zderzenia z ideami i opiniami mogącymi zakłócić ich spokój. Celem jest tworzenie bezpiecznych (safe) przestrzeni. Przestrzeni, które uważa za niebezpieczne dla formacji osobowościowej i kulturowej młodych, ponieważ, jak mówi, rodzą bubble mentality, mentalność bańki: w środku ja wraz z tym, kto myśli tak jak ja, a na zewnątrz cały świat.
W swojej książce mówi Pan o przełomie, który Pan zaobserwował w ściśle określonym momencie w 2013 roku. Co Pan wtedy zobaczył?
Kiedy zacząłem pracować 17 lat temu, studenci byli na uniwersytecie zdecydowanie bardziej zaciekłymi obrońcami wszystkich zagadnień poruszanych w Pierwszej Poprawce do Konstytucji. W 2013 roku zaobserwowałem niepokojący trend: sami studenci zaczęli nastawać przeciwko wolności słowa.
W jakim sensie?
Pod koniec października został odwołany wykład, który komisarz policji w Nowym Jorku Ray Kelly miał wygłosić na Brown University. To, że zaproszenie zostało wycofane, samo w sobie nie było absolutną nowością: widzieliśmy już tego rodzaju przypadki w przeszłości, choć nie zdarzały się one często. Nowością była jednak radość, z jaką świętowano to, że udało się uciszyć kogoś na uniwersytecie, zamiast umieć postawić trudne pytania. Był to mniej więcej ten sam okres, kiedy zacząłem słyszeć o trigger warnings, mikroagresjach – pojęciu, które do tamtej chwili nie było mi bliskie – oraz petycjach o nowe speech codes, „regulacje wypowiedzi”. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że wszystko wydarzyło się z dnia na dzień.
Co mówi nam idea chronienia się przed „mikroagresjami”?
Czuję wielką sympatię do koncepcji mikroagresji. Jako naukowiec, uważam je za intrygujące zagadnienie: naprawdę interesuje mnie zrozumienie sposobów, w jakie obrażamy siebie nawzajem. Mój ojciec jest Rosjaninem a mama Angielką, mają całkowicie odmienne przyzwyczajenia, jeśli chodzi o to, co znaczy nieobrażanie, oraz o równowagę między takim zachowaniem a szczerością… Jednak jako adwokat wyspecjalizowany w przypadkach dotyczących Pierwszej Poprawki bardzo dobrze zdaję sobie sprawę, że gdy tylko dasz drugiemu do ręki coś tak pojemnego i szerokiego, bardzo szybko staje się to potężną „regulacją wypowiedzi”.
Ale czy nie jest dobrą rzeczą wspieranie zasad dobrego wychowania?
„Dobre zasady wychowania” są koncepcją najbardziej zmienną dla poszczególnych kultur, a także wewnątrz samych kultur. Różne kultury mają różne zasady. W amerykańskich college’ach studenci pochodzący z zagranicy mają bardzo odmienne zwyczaje. Studenci pochodzący z różnych zapleczy społeczno-ekonomicznych mają różne przyzwyczajenia. Trudne staje się posiadanie wspólnych regulacji wypowiedzi, tak specyficznych jak polityka mikroagresji, pozostając jednocześnie tolerancyjnym i mentalnie otwartym. Występuje tutaj głębokie i znaczące napięcie.
«Różne kultury mają różne zasady. W amerykańskich college’ach studenci pochodzący z zagranicy mają bardzo odmienne zwyczaje»
Mówi Pan o safetismie, „bezpieczności”. Co ma Pan na myśli?
Dla mnie safetism jest bezrefleksyjną sakralizacją bezpieczeństwa, zarówno emocjonalnego jak i fizycznego. Oznacza przekształcenie za wszelką cenę słusznej dbałości o bezpieczeństwo w coś świętego, co nie zgadza się na kompromisy. Gdy przekroczona zostanie pewna granica, kiedy bezpieczeństwo zostaje uświęcone, obsesja na punkcie „bezpieczeństwa” może stać się czymś niebezpiecznym. I staje się dżokerem pokonującym wszystkie karty. Ponieważ kiedy używasz jako argumentu bezpieczeństwa, zawsze wygrywasz. Na przykład kiedy ktoś w klasie mówi: „Nie czuję się pewnie” oznacza to, że jakieś zagadnienie albo punkt widzenia sprawiają, że czuje się nieswojo, ale nie chodzi o nic bardziej dramatycznego. Poszerzanie w ten sposób obszaru ochronnego staje się ryzykowne.
Skąd się bierze ten nacisk kładziony na bezpieczeństwo?
Z ruchu społecznego na rzecz bezpieczeństwa dzieci, który rzeczywiście w ciągu ostatnich 30 lat odniósł ogromny sukces w zmniejszeniu przypadkowych zgonów i napadów. Wielu pragnie dalej naciskać, aż po osiągnięcie stuprocentowego bezpieczeństwa. Ale usiłując zmniejszyć niebezpieczeństwo, tworzy się nowe zagrożenia.
Jakiego rodzaju są to zagrożenia?
W pokusie ochronienia swoich dzieci przed wszelkim możliwym niebezpieczeństwem, jakie może się pojawić, możesz sprawić, że zaczną się bać przesadnie, w stopniu, który nie jest usprawiedliwiony, zważywszy na to, że jesteśmy o wiele bezpieczniejsi niż 30 lat temu, prawie pod każdym możliwym do oszacowania parametrem. Postępując w ten sposób, robimy z ludzi paranoików, zabieramy im ich locus kontrolny, w praktyce dając im do zrozumienia, że sami nie są w stanie być fizycznie bezpieczni i dlatego muszą czekać, kiedy jakaś autorytatywna postać powie im, kiedy są bezpieczni. To nie jest zdrowe ani dla jednostki, ani dla społeczeństwa.
«Postępując w ten sposób, robimy z ludzi paranoików, zabieramy im ich locus kontrolny, w praktyce dając im do zrozumienia, że sami nie są w stanie być fizycznie bezpieczni i dlatego muszą czekać, kiedy jakaś autorytatywna postać powie im, kiedy są bezpieczni»
W książce mówi Pan o tym, jak nasza obsesja na punkcie bezpieczeństwa naszych dzieci doprowadziła nas do uczenia ich niektórych „nie-prawd”, które sprzyjają deformacji procesu poznawania, takiemu jak bezgraniczne zaufanie swoim odczuciom…
Stwierdzenie: „Twoje odczucia są zawsze słuszne” dobrze brzmi, ale ostatecznie nie jest to prawda. Zwłaszcza ten, komu bliska jest psychologia albo filozofia, wie dobrze, że nie możemy przyjmować bezkrytycznie wszystkiego, czego doznajemy. I są problemy w życiu, których można uniknąć, jeśli swoje emocje traktuje się bardziej jako informację niż jako instrukcję, jak podsumowała tę kwestię przekonywująco Susan Davis.
Mówi Pan także o tym, jak często komunikujemy młodzieży przekonanie, że świat jest podzielony między „dobrych” i „złych”, co brzmi wyjątkowo znajomo w naszym obecnym klimacie politycznym…
To, że na świecie trwa nieustanna walka między dobrymi a złymi, jest wielką polaryzacyjną nie-prawdą, mimo że instynktownie naturalnie przychodzi nam patrzenie na świat jako na miejsce manichejskiej walki między dobrem a złem. Jeśli przyglądniesz się sposobowi, w jaki toczą się walki na uniwersytecie, chodzi o dwutorowe myślenie, „biały i czarny”. Ale to fałszywe przedstawienie świata, który tak naprawdę jest o wiele bardziej złożony, może nas tylko doprowadzić do większej polaryzacji.
Ale czy u podstaw tych tendencji nie znajduje się mylne rozumienie ludzkiej natury, nacisk kładziony na jej kruchość?
Kiedy definiujemy osoby jako kruche albo mocne, zapominamy o całej trzeciej kategorii, o której mówi Nassim Taleb w książce Antykruchość: o rzeczach, którym służą wstrząsy. Niektóre rodzaje systemów, łącznie z ludzkim ciałem, czerpią korzyści z takich czynników jak stres i tak naprawdę stają się kruche, jeśli ich nie doświadczają. Na przykład, kiedy wysyła się ludzi w przestrzeń kosmiczną, bez grawitacji ich kończyny szybko wiotczeją. Dla zdrowia fizycznego rzucanie wyzwania samemu sobie jest zasadniczą rzeczą.
A czy ta analogia wytrzymuje, gdy mówimy o rozwoju intelektualnym?
Uważam za bardzo przekonywującą ideę nauki liberalnej, o której mówi Jonathan Rauch w swojej wspaniałej książce z 1993 roku Kindly Inquisitors („Uprzejmi inkwizytorzy”). Liberalna nauka jest systemem, w którym każdemu wolno zaproponować idee albo je publicznie obalić i nikt nie może się chlubić wyjątkową wiedzą: możesz być oczywiście ekspertem, ale jednocześnie ja nie czerpię mojego autorytetu od Boga, przez co miałbym być doskonały. W tym systemie ciągłe zadawanie pytań musi zawsze postępować naprzód i żadna dyskusja nigdy nie jest zakończona. Jeśli jest praktykowana w rygorystyczny sposób, pod postacią wolności akademickiej i naukowej, może doprowadzić do lepszych idei, które opierają się próbie czasu. Powiedziałbym, że liberalna nauka jest systemem anty-kruchym.
«Liberalna nauka jest systemem, w którym każdemu wolno zaproponować idee albo je publicznie obalić i nikt nie może się chlubić wyjątkową wiedzą»
Czy także osoby są „systemami anty-kruchymi”?
Tak, zdecydowanie. Jak przyznaje także Taleb, w pewnym momencie coś może cię zabić albo może się zdarzyć coś, co może spowodować w tobie trwały uszczerbek, ale nie powinniśmy się obawiać ryzyka do tego stopnia, że będziemy się tak bardzo wycofywać. Usiłując pomóc osobom wyjść z sytuacji traumatycznych albo bardzo bolesnych, psycholog próbuje zakwestionować niektóre sposoby postrzegania samego siebie przez tę osobę. Niestety wydaje mi się, że na uniwersytecie praktycznie robimy coś przeciwnego. W rozdziale rozpoczynającym książkę opowiadamy historię pewnego studenta, który korzysta na uniwersytecie ze wsparcia psychologicznego, i psycholog zadaje mu pytanie: „Czy czujesz niepokój?”. Słysząc twierdzącą odpowiedź studenta, psycholog mówi: „O nie! A więc musisz znajdować się w wielkim niebezpieczeństwie. Powinienem cię także ostrzec, że jeśli tak się czujesz i jesteś narażany na rzeczy, których się boisz, prawdopodobnie poniesiesz trwały uszczerbek i nic nie mogę dla ciebie zrobić. Poszukajmy miejsc, w których możesz się ukryć…”. Żaden szanujący się psycholog nie udzieliłby podobnej rady. A przecież świadomie i nieświadomie przy pomocy niektórych naszych programów uniwersyteckich czynimy studentów podatnych na proroctwa, które się spełniają za naszą sprawą: jeśli sądzisz, że jesteś kruchy i nie możesz naprawdę stawić czoła nie tylko traumie, ale także małym zranieniom odnoszonym w codziennym życiu, ostatecznie tym właśnie się stajesz. Wyrządzamy młodym ogromną krzywdę, tymczasem oni w rzeczywistości w swoim naturalnym stanie są dość odporni.
Praktycznie twierdzi Pan, że aby wzrastać i rozwijać się w pełni, musimy spotykać odmienność i nieporozumienia, i że jeśli wykluczamy tę sprzeczność, ostatecznie zwiększamy wewnętrzną słabość…
Zacznę od prostego uogólnienia. Większość ludzkiej historii stanowi poszukiwanie nowych i starych pewników, które pozwolą nam poczuć, że możemy się zatrzymać, które pozwolą nam poczuć się wolnymi od powinności zadawania trudnych pytań dotyczących znaczenia życia. Potrzeba pewnej drogi, by przyzwyczaić się do świata, w którym jesteś w stanie przetrwać niepewności i dwuznaczności i jeszcze więcej, by dotrzeć do stanu, w którym tajemnica i dwuznaczność życia wokół ciebie stają się dla ciebie czymś bardziej fascynującym niż przerażającym. A więc wychowanie poprawnie przeprowadzone musi być w pewien sposób „bolesne”, ponieważ musi podważyć niektóre twoje pewności. Poznając świat idei, musisz koniecznie doświadczyć pewnej dozy bólu emotywnego i trudności. Wydaje się to obraźliwe, ale jeśli studiujesz cztery lata, nie będąc nigdy narażonym na poważną niedogodność, nie będąc nawet nigdy obrażonym, powinieneś poprosić o zwrot swoich pieniędzy, ponieważ znaczy to, że nigdy nie zostałeś wystarczająco sprowokowany…
Cytat, od którego rozpoczyna Pan swoją książkę, mówi: „Przygotuj dziecko do drogi, a nie drogę do dziecka”. Co to znaczy?
Spróbowaliśmy zająć się zagadnieniem rodzicielstwa z właściwą poznawczą pokorą i dlatego postanowiliśmy przeprowadzić wywiad z czterema ekspertami: Peterem Grayem, Eriką Christakis, Julią Lythcott-Haims i Lenore Skenazy. Christakis podkreśla, że czas wolny i wolna nieusystematyzowana zabawa są zasadnicze dla rozwoju dzieci, jej częścią jest bowiem prowadzenie negocjacji w konfliktach bez zbytniej interwencji rodziców. Mam dwójkę wspaniałych małych dzieci. Rozumiem pragnienie chronienia, prawie od całego wszechświata. Naprawdę to rozumiem. Ale czytając niektóre z nowszych badań poświęconych rodzicielstwu, wydaje się, że niemal nam wykrzykują: „Wow, a więc prawie wszyscy rodzice, których znam, robią dokładnie coś odwrotnego niż to, co powinni robić!”. W swojej książce Achtung Baby: An American Mom on the German Art of Raising Self-Reliant Children („Achtung Baby: amerykańska mama o niemieckiej sztuce wychowywania samodzielnych dzieci”) Sara Zaske mówi o tym, że wychowywanie dziecka, w którym pozwala mu się na niezależność i dopuszcza pewnym stopniu ryzyko, stało się bardzo ważne dla niemieckich rodziców, zwłaszcza w świetle totalitarnej przeszłości. Otóż właśnie bardzo podoba mi się to, że postanowiła powiedzieć rodzicom: posłuchaj, wiem, że dla nas rodziców nie jest to łatwe, instynktownie trzymamy nasze dzieci blisko siebie i chronimy przed wszystkim. Ale musimy to przezwyciężyć dla ich dobra.
«Instynktownie trzymamy nasze dzieci blisko siebie i chronimy przed wszystkim. Ale musimy to przezwyciężyć dla ich dobra»
W czym powinno się więc zmienić wychowanie?
W Stanach Zjednoczonych ucieleśnieniem modelu wychowawczego był zawsze Tomek Sawyer i Huckleberry Finn, postaci literackie free-range, pozostawione nieco same sobie. A jednak dzisiaj tak nie jest. Młodzież uczęszczająca na nasze najbardziej prestiżowe uczelnie ma zaplanowane zajęcia od godziny 6.00 rano do późnej nocy. Nie mają dużo wolnego czasu, nie udaje im się mieć zbyt wielu sposobności rozwiązywania konfliktów bez interwencji kogokolwiek. Nie powinno nas to dziwić, jeśli obserwujemy dokładnie te problemy na uniwersytecie. Młodzież potrzebuje więcej niezależności i mniej zorganizowanego czasu: potrzebują tych wszystkich rzeczy, które zostały zlikwidowane prawie jako dziwny rodzaj autorozgrzeszania. Musimy zdecydować, jakie mamy priorytety w wychowywaniu naszych dzieci: kontrolowanie ich życia w nieskończoność, tak by mogły mieć jakąkolwiek szansę dostać się na uniwersytet w Stanfordzie albo na Harvard, albo posiadanie osób zdrowych i szczęśliwych, które biorą udział w funkcjonalnej i rządowej demokracji.
(Ślady, październik 2018)