Katolicy bez przymiotników
Włochy wciąż podzielone na dwie części, synteza, której brakuje. I „skok jakościowy” wspólnego dobra… Rozmowa o życiu i polityce z przewodniczącym Forum Stowarzyszeń Rodzinnych Gigim De Paolo („Ślady” nr 2/2019)„Można próbować wpływać na politykę, przynależąc także do społeczeństwa obywatelskiego w codziennym życiu, nie tylko z fotela zajmowanego w izbie deputowanych albo juncie” – są to słowa Gigiego De Paolo, 42 lata, urodzonego w Rzymie, męża Anny Chiary i ojca piątki dzieci, z których ostatnie urodziło się rok temu. Od 2015 roku jest przewodniczącym Forum Stowarzyszeń Rodzinnych, zrzeszającego w sumie ponad 600 organizacji skupiających ponad 4 miliony rodzin. Cele? „Zwrócenie uwagi włoskiej debaty kulturowej i politycznej na rodzinę jako na podmiot społeczny”. Mówi bez ozdobników. Na bosych stopach ma sandały, które postanowił założyć 17 lat temu po podróży do Ziemi Świętej jako wyrzeczenie w intencji pokoju. I od tamtej pory nie ubrał już butów. Nawet kiedy szedł do Rady Miejskiej na Kapitol, wezwany w latach 2011-2013, by być radnym odpowiedzialnym za sprawy rodziny, szkoły i młodych.
Teraz dzieli swój czas między rodzinę, swoją pracę edukatora (zajmuje się „wymiarem duchowym przywództwa”), wydarzenia i stoły, przy których prowadzone są dyskusje, spotkania. „Żadnej legitymacji partyjnej – podkreśla w autobiografii na swojej stronie. – Podział na stronnictwa bardzo mnie boli. Mój ojciec kibicuje Lacjum, ja Romie. Kochamy się z całej duszy nawet wtedy, kiedy jeden zwycięża, a drugi przegrywa. Gwelfowie i gibelini (włoskie stronnictwa polityczne rywalizujące ze sobą w XII-XIII w. – przyp. red.), faszyści i komuniści… Nawet Sanremo z Ultimo i Mahmoodem. Włochy od zawsze są podzielone w ten sposób. I nie są w stanie znaleźć syntezy, dobra wspólnego”.
W jakim sensie?
Synteza nie jest sumą poszczególnych interesów. „Popieram sprawy gwelfów, do tego także gibelinów i wychodzi z tego dobro wspólne”. Nie. Dobro wspólne jest skokiem jakościowym. Ten podział natomiast wyłania się wciąż coraz bardziej w wielu środowiskach, także katolickim. Z jednej strony są ci, których nazywam „katolikami moralistami”, lepszymi w egzegezie myśli innych niż w wychodzeniu z propozycjami; z drugiej „katolicy socjaliści”, gotowi iść we wszystkim na ugodę: „Ależ tak, także Kościół się zmienia…”. Pomiędzy znajdują się katolicy bez przymiotnika, którzy pojmują złożoność czasów, również jeśli chodzi o życie wiarą w codzienności oraz w kontaktach z osobami mającymi inne zdanie od nich, i nie identyfikują się z frakcjami. Ludzie, którzy uważają, że życie jest „godne” w brzuchu mamy tak samo jak życie na łodzi… Ideologie upadają, ale przychodzą nowe pod inną postacią. I nie jest to kwestia tego, kto dzierży władzę.
Czy jest to więc kwestia kulturowa?
Od lat przeważa logika wyborcza, przez co robi się tylko to, co prowadzi do krótkoterminowego rezultatu. Nie zasiewa się na przyszłość. Brakuje jednak także uznania dla pozytywnych rzeczy, które zostały zrobione w przeszłości: „Przychodzę ja i zmieniam wszystko”. We Francji nikt nigdy nie pomyślał o tym, by usunąć iloraz rodzinny, mimo że rządy się zmieniały. Jeśli coś się sprawdza i zapewnia stabilność, nie zmienia się tego. Tymczasem po raz pierwszy w historii Włoch zmieniamy diametralnie nawet podejście w polityce zagranicznej i w dyplomacji.
Dlaczego nie zajmuje się Pan już polityką?
Nie mam ambicji bycia w parlamencie. By zajmować się polityką, nie potrzeba na siłę zasiadać w fotelu. Tak naprawdę zajmuję się polityką. Być może 90 procent tego, co robię w związku z Forum, pozostaje okryte milczeniem, zgodnie z tym jak powinna wyglądać prawdziwa praca polityczna: stoły, spotkania, rozmowy… A zdarza się także, że zasługi za to, co zostało zrobione, przypisują sobie inni, ponieważ komuś potrzebny jest „proporczyk”, by umieścić go w mediach społecznościowych. Ale kto dzisiaj chce się zajmować cichą polityką? Sztuka spotkania, relacji, dialog – to wszystko, z czym być może korzystnie jest się nie obnosić, nie dlatego że jest to coś podejrzanego, ale ponieważ stanowi część krasowej rzeki mediacji, opowieści, międzyosobowych relacji. To właśnie podczas spotkania niszczysz frakcje, tutaj właśnie można pracować.
«By zajmować się polityką, nie potrzeba na siłę zasiadać w fotelu. Ale kto dzisiaj chce się zajmować cichą polityką?»
Na przykład?
Wprowadzenie świadomej zgody rodziców w sprawie zajęć gender w szkołach. Stanięcie murem wobec muru nie doprowadziłoby do niczego. Wraz z Forum zebraliśmy wokół stołu liczne grupy i stowarzyszenia, wykonaliśmy telefony, spotkaliśmy się z dyrektorami, uspokoiliśmy tego, kto miał więcej wątpliwości, ale próbował postawić jakiś krok. Aż wreszcie udało się dojść do rozumnej i współdzielonej propozycji.
Czy poza tą „ciszą” byłoby to możliwe?
Nie sądzę. Z pewnością nie na ulicach należących do tych, którzy krzyczą, ale też nie na dzisiejszych posiedzeniach parlamentu.
Jak przerwać to wszystko? Tak czy inaczej wybory są, istnieje polityka partii…
Nie ma podręcznika. Człowiek może kalkulować, żeby wszystko nie skończyło się źle, czekając być może, aż ktoś zacznie zasiewać na przyszłość, na jakiś długoterminowy projekt. Mam pięcioro dzieci, mnie interesuje to, by Włochy się zmieniły. Za dziesięć lat, ale żeby się zmieniły. Są tacy, którzy mówią o konieczności powstania umiarkowanej partii. „Jest Liga, Partia Demokratyczna, Ruch Pięciu Gwiazd: stwórzmy umiarkowanych i wszyscy będą głosować na umiarkowanych”. To nie działa w ten sposób. Porozumienie jest konkretną wiedzą i jest wprost proporcjonalne do tego, ile stóp umywasz.
Umywanie stóp?
Chodzi o usługiwanie, rozwiązywanie problemów ludzi, spotykanie się z nimi, rozmawianie. Nie jest to łatwe, ponieważ wielu ma duże roszczenia. A ty musisz dać im do zrozumienia, że być może nie da rady, że może lepiej w inny sposób. Ale kto tak naprawdę robi to dzisiaj? Wzburzenia nie brakuje, ale jeśli nie pochylisz się nad ludźmi, nad ich problemami…
«Chodzi o usługiwanie, rozwiązywanie problemów ludzi, spotykanie się z nimi, rozmawianie. Ale kto tak naprawdę robi to dzisiaj?»
Czy mówi Pan o katolikach?
Także, i przede wszystkim. Wydaje nam się, że wystarczą idee. To nieprawda. Idee są tylko częścią tego, co popycha cię do działania. Ale nie są tym, co rodzi „porozumienie”. Czy twoje dzieci chodzą do szkoły? Jesteś w radzie rodziców? Czy jest do naprawienia jakieś okno? Napraw je. Rozwiązałeś problem i doprowadziłeś do porozumienia. Kropka. Trzeba angażować się w miejsca, w których się żyje. Potrzeba takich nowych podmiotów. Obecności. Które zaczynają pracować tam, gdzie są, nie zbiorów podpisów albo ulic. Gdy raz rozwiązałeś problem azbestu w dachu szkoły, przyjdą do ciebie rodzice z pytaniem, jakie masz zapatrywanie na inne kwestie. Porozumienie jest budowaniem zaufania na tym, kim jesteś i co robisz, a nie na tym, co mówisz. Dzieje się tak w szkole, w bloku, w dzielnicy…
Problem katolików polega więc na interesowaniu się codziennością?
Chodzi o spotykanie rzeczywistego kraju. Dobrze wyjaśnia to Papież w Evangelii gaudium: „Spotkałeś Chrystusa? A więc nie ma urlopu, przepustek albo innych. Każda chwila jest misją”. Jesteśmy takimi chrześcijanami czy tylko od wielkiego dzwonu?
Jednak każdy może angażować się w problemy ludzi, nie tylko katolicy.
Oczywiście! Jednak my spotkaliśmy Kogoś, kto dwa tysiące lat temu uczynił to w odmienny sposób. Był to Jezus, to prawda. Ale dobry Samarytanin jest człowiekiem: zatrzymuje się, daje pieniądze, zawozi do gospody… Katolik w każdą niedzielę przyjmuje Komunię św., spożywa Tego, który uczynił to dwa tysiące lat wcześniej, i wspomina to.
Absurdem wydaje się mówienie o Komunii św. i polityce.
A co takiego mnie motywuje? Co jest moją zaletą? Chrześcijanin posiada świadomość bycia kochanym, nie zrobiwszy wcześniej niczego. I nawet jeśli zapracuje się na śmierć dla innych, nigdy nie wyrówna rachunków. Jeśli jesteś tego świadomy, wtedy masz chęć i pragnienie. I dodaję: odbywa się wiele kursów formacyjnych, także dotyczących polityki, ale nie tam znajduje się serce wszystkiego. Rzecz w tym, czy oddajesz, czy nie oddajesz swojego życia. Dla dobra wspólnego, dla zbiorowości, dla okoliczności… Tam, gdzie Pan cię postawił, byś żył. Dla mnie centrum jest następujące: oddawanie życia. Potem w kwestii kształcenia możemy robić różne rzeczy. Ale pytanie jest następujące: czy czujesz się dłużnikiem?
«Chrześcijanin posiada świadomość bycia kochanym, nie zrobiwszy wcześniej niczego. Jeśli jesteś tego świadomy, wtedy masz chęć i pragnienie»
Ilu ludzi „oddających swoje życie” spotykasz w swojej pracy?
Istnieje przeogromna sieć takich ludzi.
Także niekatolików?
Jedna rzecz to otwartość na spotkanie z drugim, a co innego oddawanie życia. Oddajesz życie, kiedy jesteś kochany, jak powiedziałem, nie ze względu na ideę. Pobudki do zajmowania się polityką mogą być bardzo szlachetne, ale to nie to samo. Pamiętam, że gdy byłem radnym, w najtrudniejszych momentach myślałem o ukrzyżowanym Chrystusie, ktoś inny na moim miejscu byłby tylko rozczarowany. Kiedy zajmowałem się sprawą żłobków na przykład: burmistrz chciał jednego, a rodzice czegoś innego i musiałem doprowadzić do porozumienia między nimi, do tego dochodzili związkowcy i komisje. Musiałem znaleźć syntezę, wiedząc, że nie istnieje doskonałe rozwiązanie i że nie wszyscy będą zadowoleni, i że sercem wszystkiego było dobro dzieci. Cóż, gdyby nie wsparcie wiary (i mojej żony)… Tanie rozwiązanie zawsze istnieje, zwłaszcza gdy chcesz być wybrany ponownie. Potem co najwyżej spór będzie wiódł ten, kto przyjdzie później. Wielu rozumuje w ten sposób, ale dla chrześcijanina istnieje Ktoś Inny.
Mówimy o wierze i polityce…
Nie potrzeba katolickich polityków, ale katolików w polityce. Jest to różnica między przymiotnikiem a rzeczownikiem. Między przyklejoną cechą a „byciem”. Rzeczownikiem jest katolik, polityka jest okolicznością, którą się przeżywa. Pomyśl o Europie, zbliżają się wybory. Pomyśl o jej założycielach. Schuman, De Gasperi i Adenauer byli przede wszystkim przyjaciółmi. I mieli wspólny mianownik – Jezusa Chrystusa. Nie byli Włochami, Niemcami albo Francuzami. Byli chrześcijanami, byli częścią jednej ludzkiej rodziny. Nie chcę robić z siebie świętego, ale koniec końców: czy chrześcijaństwo ma jakiś wpływ, czy nie? Czy też jest to coś, co tylko czasem wyciągam z zanadrza?
«Nie potrzeba katolickich polityków, ale katolików w polityce. Jest to różnica między przymiotnikiem a rzeczownikiem. Między przyklejoną cechą a „byciem”»
Jaka jest więc dodatkowa wartość katolika w polityce?
W tym historycznym momencie nie można obejść się bez katolików. W całym tym rozwarstwieniu katolicy jako jedyni mogą dokonać syntezy. Polityka dzisiaj potrafi dokonywać analiz, ale żadnej syntezy. Weźmy zagadnienia, którymi się zajmuję. Jeden fakt: rodzi się mało dzieci. Ale co robimy? Zachowałem artykuły z dziennika z 1987 roku. Czytam: „Będziemy starsi i biedniejsi zdaniem ISTAT” (głównego urzędu statystycznego we Włoszech – przyp. red.), albo: „Europa w poszukiwaniu dzieci, stawką jest ocalenie Starego Kontynentu”… Mówią to samo, o czym my mówimy dzisiaj. Co roku ISTAT przedstawia dane i dokonujemy tylko analiz. A synteza? Nie jest to problem rządów: jakich ugrupowań nie mieliśmy w ciągu 30 lat! Jest to kwestia kulturowa i polityczna. My, Włosi, jesteśmy tymi, którzy wyciągają to, co najlepsze w sytuacji kryzysowej, i jesteśmy fantastyczni; jesteśmy jak ci, którzy uczą się do egzaminu dzień wcześniej. Za pierwszym razem się udaje, za drugim też, ale po jakimś czasie… Chrześcijanie mają natomiast okazję pokazać coś innego, wszystkim o tym opowiedzieć.
W jaki sposób?
Wśród ludzi, w domach, w dzielnicy, w szkole, w parafiach. Zmniejsza się ilość zawieranych małżeństw, powołań, polityka to koszmar, młodzi ludzie wyjeżdżają za granicę. Wszystko jest „na minusie”. I obwiniamy wszystko za wyjątkiem samych siebie: Internet, TV, masonerię, grypy LGTB… Następnie weźmy dane: ile trwa kurs przygotowujący do chrztu św.? Trzy spotkania. Do Pierwszej Komunii św.? Dwa lata. Dwa lata do bierzmowania. Od ośmiu do dwunastu spotkań kurs przedmałżeński. Odsetek młodych w klasie uczęszczających na lekcje religii w szkołach państwowych wynosi 88 procent. Następnie są szkoły społeczne, centra kształcenia zawodowego, oratoria, ruchy, stowarzyszenia… I opowiadamy sobie, że zawsze jest to wina innych? Ale kto ma więcej okazji do rozmowy z ludźmi w wieku od zera do stu lat? Mamy 200 strzałów, by wycelować, a strzelamy bez nabojów. Jakie dajemy świadectwo o Jezusie i o tym, jak pięknie jest oddawać życie? 88-procentowa frekwencja na zajęciach z religii oznacza wszystkich. Ale kto oddaje życie, by głosić Chrystusa tej młodzieży? Ksiądz Giussani mówił o tym, czyż nie? On był liderem, by posłużyć się anglosaskim pojęciem. Kimś, kto oddaje życie i zmienia historię wokół siebie. Być może dzisiaj brakuje także tego, by wiele osób było takimi liderami. Osób, które się angażują, nie będąc przeciętnymi.
« I opowiadamy sobie, że zawsze jest to wina innych? Ale kto ma więcej okazji do rozmowy z ludźmi w wieku od zera do stu lat? Jakie dajemy świadectwo o Jezusie i o tym, jak pięknie jest oddawać życie?»
Papież?
Oczywiście, on taki jest. I prawdopodobnie wielu irytuje się, ponieważ idzie na przykład rozmawiać z Emmą Bonino (włoską polityk, przedstawicielką liberalnego radykalizmu we Włoszech w czasach Republiki – przyp. red.). Mnie także to wkurzało, ale potem zrozumiałem. Dlaczego to robi? Żadne tam „defensywne” idee! Jakby inni byli zagrożeniem. Czy to jest chrześcijaństwo, które doprowadziło do nawrócenia barbarzyńców? Zamykamy się w swojego rodzaju echo chamber, miejscu, w którym jesteśmy we własnym towarzystwie. Ale ta mentalność jest przegrana na starcie. Papież tego nie robi.
A jak jest w Twoim przypadku?
Zdarza mi się rozmawiać z ludźmi i słyszeć pretensje, że mówię rzeczy, które dla mnie są oczywiste: że rodzina jest jednością zasadzająca się na małżeństwie, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety itd. Ale mówię: czy potrzebujesz, żebym to mówił? Mam swoją historię, jestem ekspertem od katechizmu, mam pięcioro dzieci, jestem radnym do spraw rodzin, zajmuję się zagadnieniem ilorazu rodzinnego. Jednak kiedy spotykam kogoś, kto ma inne zdanie, i rozmawiam z nim… Wiele osób nie pojmuje dialogu w ten sposób, który tymczasem jest konieczny i czasem odnosi zwycięstwo w postmodernistycznym i pluralistycznym kraju, w którym mieszkamy. Jakby problem polegał na przekonaniu kogoś. Nie: ty spotykasz drugiego, rozmawiasz o twoich racjach, ponieważ jesteś gotowy się zaangażować. Co nie oznacza rozcieńczania wina wodą.
Czy to jest polityka?
Tak. To jest polityka.
Gigi De Paolo, 42 lata, od 2015 r. jest przewodniczącym Krajowego Forum Stowarzyszeń Rodzinnych. Dziennikarz i edukator, w latach 2011-2013 był radnym zajmującym się sprawami rodziny, szkoły i młodych w Radzie Miejskiej Rzymu. Autor książek, m.in. Ci vediamo a casa („Do zobaczenia w domu”), napisanej wspólnie z żoną Anną Chiarą.