"Pokutująca Maria Magdalena", Georges de La Tour (Źródło: Wikimedia)

Język duszy

Zranienie. Kruchość. Opowieść o współczesnym człowieku przy pomocy kilku słów: bolesnych, a zarazem pięknych, które są otwarte na „zmianę i ocalenie, na ryzyko życia”. Elogium ludzkiej słabości w epoce performance’u
Maurizio Vitali

Wybitny włoski psychiatra, który w nobliwym wieku 88 lat zachował łatwość pióra, publikuje i wciąż przyjmuje pacjentów w swoim gabinecie na pierwszym piętrze zabytkowego budynku w centrum Novary, nad którym góruje licząca 121 metrów dzwonnica św. Gaudentego, zbudowana według projektu Alessandra Antonelliego. Mowa o Eugenio Borgni, emerytowanym ordynatorze szpitala psychiatrycznego w tym piemonckim mieście, profesorze chorób nerwicowych i psychicznych na Uniwersytecie w Mediolanie. Przyszedł na świat niedaleko stąd, a dokładnie w Borgomanero, w odległym roku 1930. Jako młody neurolog postanowił pracować na oddziale kobiecym w zakładzie psychiatrycznym w Novarze, poświęcając błyskotliwą karierę uniwersytecką, którą już w bardzo młodym wieku – zaczął prowadzić wykłady, licząc 32 lata – miał w zasięgu ręki. Dzisiaj publikuje dla takich wydawnictwach jak Einaudi i Feltrinelli książki będące doskonałą kwintesencją znajomości człowieka. Wyróżniające się pięknymi tytułami, w których przywoływane są bogate w znaczenie słowa, takie jak kruchość (La fragilità che è in noi; La passioni fragili) i nadzieja (Responsabilità e speranza; L’attesa e la speranza). Te słowa są jak klucze dostępu do wnętrza współczesnego człowieka, do którego zbliżamy się w tej rozmowie. Wychodząc od słowa powtarzającego się aż trzy razy: La nostalgia ferita, Le emozioni ferite, La dignità ferita.

Zranienie. Słowo tak bardzo skazywane na banicję w powszechnym odczuciu. Budzi w nas lęk i przerażenie, zrobilibyśmy wszystko, by to zranienie pospiesznie zaleczyć. Pan natomiast posługuje się nim z zażyłością i słodyczą, a to przypomina mi dwa epizody, kiedy to słyszałem, jak zostały wypowiedziane z podobnym akcentem. Raz przez Enzo Jannacciego, który życzył młodzieży ze szkół średnich zranienia i pieszczoty, „pieszczoty Nazarejczyka”…
Przepiękny obraz. Ja także czasem mówię o pieszczocie.

Drugi raz przez kardynała Ratzingera w 2005 roku podczas pogrzebu księdza Giussaniego.
Byłem.

Kardynał Ratzinger powiedział o księdzu Giussanim, że był on „zraniony” pragnieniem Piękna. Rana krwawi i boli, ale bez zranienia nic nie wnika do wnętrza człowieka.
Bez zranienia nic nie wnika. I nawet się nie zdrowieje. Otóż są choroby, które przebiegają niezauważalnie, nie pokazując zranień.

Dlaczego tak ważne jest dla Pana słowo zranienie?
Jestem przekonany, że są słowa, które żyją, albo udaje im się przetrwać, przede wszystkim kiedy posiadają muzykalność, dźwięk towarzyszący bardzo ważnym wartościom symbolicznym. Zranienie jest jednym z takich słów. Zranienie jest niczym centrum jakiejś przypowieści, które gromadzi wokół siebie krwawiącą ranę, ranę otwierającą się na nowo, tę, która nigdy się już nie zasklepia. I jest to ta sama przypowieść życia, pośród jego problemów, wśród jego upadków, w jego cierpieniu. Jest to słowo bolesne, a jednocześnie piękne, tak bardzo otwarte na przemianę i na ocalenie, na życiowe ryzyko.

Bycie zranionym, poczucie bycia zranionym jest czymś dobrym czy złym?
Powiem Panu jedną rzecz: bez poznania, intuicji, percepcji, wyobrażenia zranienia jako otwartości na pewną szansę dla człowieka życie skłania się do bycia bardziej automatycznym, mechanicznym.

Mówił mi Pan także o pieszczocie
Mój młodszy kolega, świetny Bruno Caglioli z Rzymu, mówił o pieszczocie w jednym ze swoich artykułów, przypominając, że niedźwiedzica tuli swoje niedźwiadki – by dać im życie. W ten sposób interpretował on ten nadzwyczajny obraz… Czy wiedział Pan, że niedźwiedzica postępuje w ten sposób?

Oczywiście nie.
Pieszczota jest językiem ciała, który zwraca się ku obliczu osoby. Oznacza ona bardzo wielką odpowiedzialność w stosunku do drugiego. Zranienie i pieszczota są także wymiarami tej nieprzerwanej rzeki, która jest sposobem wchodzenia w relacje z innymi, nie tylko przy pomocy słów, ale także poprzez cierpienia duszy i ciała, zwłaszcza duszy, bez których – powtarzam – nie ma poznania.

Pan patrzy z największą pozytywnością na patologię. Napisał Pan także, że nie wierzy Pan w wyleczenie, wyjaśniając, że jest to coś zupełnie innego od terapii.
Istnieją symptomy uważane za patologiczne, które nie powinny być usuwane i „wyleczane”, ponieważ są zasobem dla pacjenta. Na przykład halucynacje: są czymś, co łagodzi i koi osamotnienie. A proszę mieć na uwadze, że z osamotnienia się umiera. Lepiej jest walczyć z całym światem niż być samemu. Zjawy w pewien sposób zastępują obecności i samą Obecność, ku której nasze życie jest nieustannie skierowane, paradoksalnie reprezentując je w ten sposób.

Panie profesorze, wygląda na to, że był Pan jednym z pierwszych, być może pierwszym tu we Włoszech, którzy odeszli od stosowania przymusu bezpośredniego wobec pacjentów.
Na początku lat 60., dzięki dalekowzroczności dyrektora Morselliego i pomimo sprzeciwu kolegów oraz związkowców opowiadających się za stosowaniem przymusu wobec pacjentów w imię bezpieczeństwa pracowników. Widziałem, że w wielu pielęgniarkach i siostrach zakonnych były życiodajne bodźce, wrażliwość, ludzka uprzejmość, na których można było polegać. Udało się także doprowadzić do tego, że pacjenci mogli wychodzić na kilka godzin ze szpitala.

A więc wolność jest wartością, którą trzeba doceniać, na której trzeba się opierać, zarówno w relacji wychowawczej, jak i w relacji z pacjentami chorymi psychicznie?
Oczywiście. Chodzi o obalenie bardzo mocnych przesądów, zgodnie z którymi szaleństwo jest przemocą, całkowitą negacją uczuć, emocji, ludzkiej uprzejmości, wolności, autonomii. Nie jest to wcale prawda. Jeśli słucham pacjenta, poświęcam mu czas i uwagę, staram się zrozumieć powody jego niepokoju, albo jego skłonności do samobójstwa, a w międzyczasie leczę, łagodzę skłonności do przemocy. Ponieważ agresywność może wybuchnąć, kiedy pacjent odczuwa obojętność w sercu tego, kto powinien się o niego troszczyć. Ten, kto bardzo cierpi, jest bardziej wyczulony na poznanie. Nie ma poznania bez cierpienia, mówił Ajschylos. Szaleństwo jest częścią życia. Szaleństwo i normalność w pewien sposób współistnieją w każdym z nas.

Kiedy mówi Pan o ludzkim bogactwie – zauważyłem, że często posługuje się Pan terminem uprzejmość – co ma Pan dokładnie na myśli?
Mam na myśli większą wolę i zdolność do podjęcia trudu patrzenia w swoje wnętrze, poszukiwania uczuć i emocji rodzących się w nas, w naszym wnętrzu. Homo faber nie przywiązuje do tego wagi. Uważa, że wszystko rozwiążą kalkulacje i projekty rozumu. Ale się myli. Dzisiaj mówi się także o „ekonomii emocjonalnej”. Zrozumiano, że emocje odgrywają rolę nie tylko u tego, kto wygrywa mecz szachowy, ale także u tego, kto planuje wielkie strategie przemysłowe. „Rozum nigdy nie jest skuteczny jako pasja. Posłuchajcie filozofów. Trzeba, by człowiek działał ze względu na rozum tak samo, o ile nie bardziej niż ze względu na pasję, co więcej, by działał tylko za sprawą rozumu i z poczucia obowiązku. Co za niedorzeczność… Nie wolno unicestwiać pasji rozumem, ale nawracać rozum na pasję”. Czy wie Pan, kto to powiedział? Leopardi.

Którego bardzo Pan kocha.
Tak. Napisał to w Zibaldone.

W kruchym człowieku (a nie w zarozumiałym faber) inny element, który bardzo Pan dowartościowuje, określany jest słowem tęsknota, którą wiąże Pan z nadzieją.
Starałem się nadać słowu tęsknota wartość odzyskania spełnionych gestów, przeżytych sytuacji, przeżytych, a potem zapomnianych emocji. Tylko wtedy, gdy jestem w nieustannym dialogu z tym, co było wczoraj, mogę zrozumieć to, co mi się przydarza dzisiaj, i żywić nadzieję co do przyszłości. Kiedy święty Augustyn mówił o nadziei jako o pamięci o przyszłości, opieczętował w pewien sposób tę biedną młodszą siostrę, którą jest tęsknota, godnością. Nostalgia jest więc ścieżką łączącą przeszłość z przyszłością, której jeszcze nie znamy, ale którą właśnie przeżywana i odzyskana przeszłość daje nam w pewien sposób poznać. Jest to ścieżka, jak powiedziałem, tajemnicza i podziemna, dająca się wyraźnie zobaczyć tylko temu, kto ma oczy zasnute łzami.

Ale na czym opiera się nadzieja, by nie była subiektywną loterią?
Z pewnością nie na optymizmie: są to dwa pojęcia znajdujące się na dwóch przeciwnych biegunach. Nadzieja ma przed sobą przyszłość, której nie zna, optymizm – przyszłość, która rości sobie prawo do kalkulowania i rządzenia. Nadzieja jest wolna. Optymizm – zablokowany w stworzonym obrazie. To, co możliwe, przekracza nieustannie rzeczywistość, przewyższa życie, które skoncentrowało się tylko na rozumności naszych działań i naszych zachowań. Nadzieja jest zresztą istotą naszej wiary, wymiarem życia, które ma przyszłość otwartą, a nie zagrodzoną wynikami kalkulacji. Nadzieja jest także społeczną emocją: nawet jeśli nie chcę żywić nadziei ze względu na samego siebie, muszę mieć nadzieję i utrzymywać żywą nadzieję ze względu na tych, którzy ją utracili. Myślę na przykład o wszystkich biednych imigrantach…

Trudno jest mówić o „nadziei na przyszłość, której nie znam”, i nie pomyśleć o słowie tajemnica
Tajemnica w całości otacza nadzieję. Tajemnica nie jako zagadka: zagadka zostaje rozwiązana, tajemnica nie, nie mogę jej zracjonalizować ani skalkulować. Istnieje i pojmuję to, ale nie mogę jej zmierzyć.

A więc podróż do ludzkiego wnętrza jest podróżą ku tajemnicy?
Jest to podróż ku czemuś, czego nie znam. Oczywiście droga do wnętrza jest kluczowym czynnikiem życia. Jeśli nie chcę zredukować się do bycia tym, co tworzy i co burzy, pogrzebany w zewnętrzności i w obojętności, która jest, jak zawsze mówię, nowotworem psychicznym.

Wydaje się, że głosi Pan pochwałę ludzkiej kruchości. Dzisiaj tymczasem wywyższa się performance, super- osiągnięcia menadżera, ale także chłopca w szkole albo na siłowni.
Emocje, kruchość, nieśmiałość zostają podeptane i przemielone w poruszającym się w demonicznym tempie łańcuchu produkcyjnym: performance jest dewastacją człowieczeństwa. Kruchość nie jest taka. Kruchość oznacza wrażliwość prowadzącą ostatecznie do caritas, do solidarności aż po poświęcenie. Maksymilian Kolbe nie oddałby życia bez tej wrażliwości, pozostałby dobrym księdzem niezdolnym do skrajnej ofiary. Święty Paweł mówi, że im jestem słabszy, tym jestem mocniejszy. Słabość jest jednak słowem mniej muzykalnym od kruchości.

Kocha Pan bardzo francuskiego pisarza Bernanosa i często cytował Pan jego Dialogi karmelitanek, zwłaszcza fragment, w którym jest mowa o tym, że wszystko jest Łaską.
To prawda. Wszystko jest tajemnicą i wszystko jest otwarciem na zbawienie. Łaska jest niczym pochodnia, która rozjaśnia nam wewnętrzną drogę.