Uśmiech w gułagu
Była aresztowana, torturowana i zesłana na Syberię. Zarzut? Rozpowszechnianie wiadomości o litewskim Kościele. Mimo to Nijole Sadunaite swoich oprawców nazywa „braćmi z KGB” („Ślady”, nr 2/2017)Strażnicy więzienni nie mogli jej już znieść. Śpiewała i śpiewała. Brakowało powietrza w celi w podziemiach siedziby KGB w Wilnie. Mimo to ona intonowała hymny, których nauczyła się jako dziecko. Dozorcy więzienni uderzali w drzwi, prosząc, by przestała. Napisali raport do komendanta: „Sprowadzono do nas płytę długogrającą i nie ma sposobu, by ją wyłączyć”. Nijole Sadunaite, 78 lat, opowiada o tym nieco rozbawiona. Wygląda jak łagodna babunia, ale jej pasja do wolności i prawdy nigdy nie przeszła na emeryturę, ponieważ, mówi, „także dzisiaj jest ktoś, kto tak jak bracia z KGB, nie odpowiada ani Bogu, ani ludziom”. I to określenie „bracia” wystarcza, by zrozumieć, z jakiego ciasta jest ulepiona pani Nijole. Posiada siłę ducha potrafiącą jeszcze dzisiaj wprawiać w zakłopotanie członków współczesnych litewskich partii politycznych.
W celi w Wilnie spędziła dziewięć miesięcy. Schudła i straciła włosy. Bez jej wiedzy poddawano ją działaniu promieniowania jonizującego, by ją osłabić i zmusić do mówienia. Ale ona nic nie wyznała. Te miesiące tortur, opowiada, „były najpiękniejszymi miesiącami w moim życiu, ponieważ nigdy dotąd nie czułam Boga tak cieleśnie obecnego”.
Aresztowana 27 sierpnia 1974 roku, poddana rok później procesowi bez świadków w postępowaniu toczącym się przy zamkniętych drzwiach, „za przepisywanie na maszynie 11. numeru podziemnego czasopisma «Kronika Kościoła Katolickiego na Litwie»”, została skazana na sześć lat: trzy lata do odsiedzenia w gułagu położonym niedaleko Sarańska, na Wyżynie Nadwołżańskiej, i trzy na zesłaniu w Boguchanach na Syberii. Ostatniego oświadczenia oskarżonej sędziowie wysłuchali ze spuszczonymi oczami. „Spotkał mnie chwalebny los, nie tylko walka o prawa człowieka i sprawiedliwość, ale bycie za nie skazaną – powiedziała Nijole trybunałowi. – Nieszczęśliwy jest tylko ten, kto nie kocha. Wczoraj zadziwiła was moja pogoda ducha. To pokazuje, że moje serce płonie miłością do moich bliźnich, ponieważ tylko wtedy, gdy się kocha, wszystko staje się szczęśliwe”.
Jej historia to właśnie historia kobiety szczęśliwej, nawet w latach gułagu. Zdumiewa się rozgwieżdżonym niebem, zaprzyjaźnia się z towarzyszkami z celi i modli się razem z nimi. Przebywając na wygnaniu, wspiera przyjaciół dysydentów. Załamuje funkcjonariuszy wyznaczonych do przeprowadzenia jej reedukacji. Po wyjściu na wolność oddaje się działalności podziemnej: żyje między Wilnem a Moskwą, zajmując się rozpowszechnianiem „Kroniki”. W 1989 roku w Santiago de Compostela Jan Paweł II prosi o spotkanie z nią podczas Światowych Dni Młodzieży. Poprzez jego dotyk zostaje w tajemniczy sposób uzdrowiona z bardzo poważnej anemii, której nabawiła się w celi w Wilnie z powodu napromieniowywania.
Spotkanie z Nijole Sadunaite dzisiaj i wysłuchanie jej opowieści o tym, w jaki sposób patrzy na świat, może wywrzeć to samo wrażenie, co na jej strażnikach więziennych. Człowiek pozostaje zdezorientowany i uwiedziony jej prostą i niezłomną wiarą.
Zacznijmy od początku: jak została Pani dysydentem?
W latach 70. sowiecka propaganda opowiadała, że w naszym kraju istnieje wolność wyznania. Jeśli zamykano kościoły, mówiono, że dzieje się tak, ponieważ ludzie już do nich nie chodzą. W ten sposób zrodził się pomysł stworzenia jakiegoś narzędzia, by opowiedzieć o tym, co działo się w chrześcijańskiej wspólnocie. Chcieliśmy wysłać nasze SOS światu.
Wiedzieliście, że ryzykowaliście więzienie.
Tak, odbyło się wiele procesów. Wiele osób skończyło w szpitalach psychiatrycznych. Podobne inicjatywy były podejmowane także na Ukrainie i w Moskwie. Pewnego razu KGB poinformowało, że jeśli pojawi się jeszcze jeden numer „Kroniki Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego”, w ramach represji aresztuje 10 niewinnych osób. Siergiej Kowalow, bardzo znany profesor, który pomógł także nam, Litwinom, postanowił, by wskazano na niego jako na jedynego redaktora. Opublikowano jego imię, nazwisko, adres i numer telefonu. Nie chciano, by niewinne osoby płaciły za to, co robili.
Jak dotarli do Pani?
W mieszkaniu mojego brata przepisywałam na maszynie tekst wraz z przyjaciółką, która mi go dyktowała. Nie wiedzieliśmy, że sąsiadka współpracowała z KGB. Zrobili otwór w ścianie, zakrywając go kablem. Z drugiej strony wszystko było słychać. Podczas przesłuchań agenci mówili mi: „Ty litujesz się nad wszystkimi, ale twoja sąsiadka nie miała litości dla ciebie. Od razu na ciebie doniosła”.
Co Pani na to odpowiedziała?
Jeśli sąsiadka rzeczywiście sądziła, że donosząc na nas, dobrze robi, ponieważ jesteśmy osobami, które pragną zła dla sowieckiego narodu, zrobiła słuszną rzecz. Jeśli natomiast sprzedała się za 30 srebrników, mogłam się tylko nad nią litować.
Czy spotkała ją Pani kiedykolwiek później?
Wciąż mieszka w tym samym mieszkaniu. Kiedy idę odwiedzić brata, czasem spotykamy się na schodach i wymieniamy pozdrowienia.
Czy zapytała ją Pani kiedykolwiek, dlaczego to zrobiła?
Kiedy napisałam moje wspomnienia Uśmiech w łagrze, opowiedziałam o tym epizodzie bez wymieniania jej nazwiska. Ona stwierdziła, że to nieprawda, że to nie ona mnie wydała. Ale 14 agentów KGB, którzy weszli do mojego mieszkania, wyszło właśnie od niej.
Co takiego się wtedy stało?
Ja i moja przyjaciółka Brone robiłyśmy sobie przerwę. Właśnie przestałyśmy wystukiwać szóstą stronę numeru „Kroniki”. Wtargnęli, mówiąc: „Niech nikt się nie rusza, teraz sfotografujemy wszystko”. Mnie zachciało się śmiać: „Czemu krzyczycie? Nie ukrywamy przecież bomby atomowej”. Moja ironiczna reakcja zmyliła nieco Brone, która w pierwszej chwili myślała, że to żart. Potem powiedziano nam, żebyśmy stanęły blisko ściany. Ja zapewniłam ich, że znajdą tylko te sześć kartek. Gdy oni szukali, my zaczęłyśmy odmawiać Różaniec.
Nie bała się Pani?
Co mogli mi zrobić? Co najwyżej wysłać mnie bezpośrednio w ramiona Boga. Pewnego razu, podczas przesłuchania, postawili mnie przed butelką z trucizną. Odpowiedziałam: „Bardzo dziękuję! Jestem grzesznicą, w ten sposób wyślecie mnie prosto do Raju. Byłabym wam dozgonnie wdzięczna!”. Ale oni nigdy nie robili tego, o co ich prosiłeś. Nie mogli sobie pozwolić na zrobienie z kogoś męczennika. Jeśli się nie boisz, nic ci nie mogą zrobić. W przeciwnym razie zaczynasz robić to wszystko, co ci rozkażą. Mówiłam: „Jeśli Bóg jest z nami, któż jest przeciwko nam? Milion agentów KGB jest niczym w oczach Boga. Jeden powiew i już was nie ma”.
Który moment był najtrudniejszy?
Kiedy zamknęli mojego brata w szpitalu psychiatrycznym. Mówili: „Jeśli będziesz mówiła, ocalimy mu życie”. Było to bardzo trudne. Wiedziałam jednak, że bez względu na wszystko, także mój brat znajdował się w rękach Boga. W istocie, kilka miesięcy później wypuścili go.
Przebaczyła Pani osobom, które wyrządziły Pani zło?
Oczywiście, byłam im zawsze wdzięczna. To za ich przyczyną widziałam dobroć Boga. Były to osoby bardzo nieszczęśliwe. Byli zdezorientowani, ponieważ ich okrutne metody w moim przypadku nie działały. Ale Bóg pokazuje nam, że jest inny rodzaj siły. I ja tego doświadczyłam. Wywieźli mnie na Syberię, mówiąc mi, że nie wrócę stamtąd żywa. I oto jestem tutaj.
Niedawno zakończył się Rok Miłosierdzia. Czym był on dla Pani?
Każdy rok, a taki był także ten, jest pełen radości, ale jednocześnie cierpienia: pomyślmy o wojnach, niesprawiedliwości… Radość i cierpienie zawsze idą ze sobą w parze, są obliczem naszej codzienności. I właśnie tym, czego najbardziej potrzebujemy, jest miłosierdzie. Jubileusz przypomniał nam o tej naszej pilnej potrzebie: zawsze potrzebuję miłosiernego spojrzenia Boga, by patrzeć na innych tak, jak On patrzy na mnie. Kiedy relacja z Bogiem zostaje zerwana, człowiek staje się zakładnikiem zła.
Czy dzisiaj wciąż trzeba walczyć o prawdę?
Tak jak w czasach sowieckich bracia z KGB, także dzisiaj są ludzie, którzy myślą tylko o swoich osobistych interesach, którzy w centrum zawsze stawiają siebie, nie odpowiadając ani Bogu, ani ludziom.
A Pani co robi?
Zajmuję stanowisko wobec faktów wyraźnie niesprawiedliwych i staram się być fizycznie blisko ofiar. Kiedy widzę, że jakaś osoba padła ofiarą niesprawiedliwości, walczę w jej obronie, nie przejmując się opinią publiczną. Ostatnio zostałam poproszona o wystąpienie w parlamencie i mówiłam o mało zrozumiałym przypadku, który wymiar sprawiedliwości uznał za zamknięty. Żadna partia nie była zainteresowana zajęciem się nim i nikt nie chciał wyrazić o nim swojej opinii. Mnie leżała na sercu sprawa 10-letniej dziewczynki, która została wmieszana w ten incydent. Trzy lata temu natomiast broniłam publicznie dziewczyny oskarżonej niesłusznie z powodów politycznych o powiązania z organizacją terrorystyczną. Kiedy zachorowała w więzieniu, zanosiłam jej leki, a kiedy z niego wyszła, pomogłam jej. Mnie nie interesują motywy polityczne. Ja bronię prawdy i jestem blisko osoby. Nie potrafię siedzieć cicho, nawet jeśli wiele osób radzi mi, by tak robić. Mówią, że jestem zdziecinniałą staruszką.
Co takiego pragnie Pani, by zapamiętano z Pani historii?
Bóg jest dobry dla wszystkich, także dla nas, słabych grzeszników. Ludzie myślą, że opierałam się na własnych siłach, ale to nieprawda. Jeśli ufamy Bogu, jesteśmy niezwyciężeni. Nienawiść jest słaba. Wystarczy jeden podmuch, by ją pokonać. Człowiek rozzłoszczony nigdy nie odnosi zwycięstwa. Nie mając argumentów, by pokazać prawdę, używa siły. Naszą siłą jest bycie słabymi.