«Ale gdzie ty jesteś?»
Valentina, jest ginekologiem. Od prowadzenia badań w Anglii po konsultantów, twarzą w twarz z wieloma tematami, które są obecnie omawiane: pigułka, wspomagane zapłodnienie, seks. „Myślałam, że wystarczy znać doktrynę. Zamiast tego...” („Ślady”, nr 5/2014)To była jej ręka. Pisała pośpiesznie, by skończyć możliwie jak najszybciej. Jednocześnie ona sama zadawała rutynowe pytania kobiecie, z którą ledwo co się przywitała. Była to ostatnia pacjentka tego dnia. Choroby? Dolegliwości? Schorzenia w rodzinie? „W pewnym momencie spojrzałam na tę poruszającą się po kartce gwałtownie, nieco histerycznie, rękę, sama sobie przeszkadzałam. Zatrzymałam się i pomyślałam: ale gdzie ty teraz jesteś, Vale? Podniosłam wzrok, zobaczyłam tę kobietę. „Kim ona jest? Jest osobą, jest cząsteczką Bytu, której wcześniej nie znałam. A teraz jest tutaj przede mną…”. Jedna chwila. Błahostka. A jednak to właśnie tam życie na nowo otwiera się na oścież.
Historia doktor Valentiny Dorii jest zwyczajna. Pomaga jednak zrozumieć wiele rzeczy. Wyzwania, które mamy przed sobą, niewyobrażalne jeszcze kilka lat temu. Okazję, jaką mogą być dla tego, kto postanawia stawić im czoła. A także to, co chce powiedzieć papież Franciszek, kiedy mówi o Kościele „towarzyszącym ludzkości we wszystkich jej procesach, niezależnie od tego, jak trudne mogą one być” – jak pisze w Evangelii gaudium. Albo kiedy prosi chrześcijan, by „poszukiwali form i sposobów komunikowania zrozumiałym językiem wiecznej nowości chrześcijaństwa”, ponieważ „zawsze trzeba być realistami” i „wielokrotnie lepiej jest zwolnić kroku, odłożyć na bok niepokój, po to by spojrzeć w oczy i posłuchać, albo zrezygnować z pilnych spraw, by towarzyszyć temu, kto pozostał na uboczu” – jak przypomniał w przesłaniu na ostatni Meeting w Rimini.
Valentina ma 40 lat i imponujące CV (sześć lat doktoratu w Londynie, gdzie badała sieci neuronowe płodów w ramach projektów, które zaprowadziły ją nawet do Sztokholmu, gdzie opowiadała o swoich badaniach przed komisją noblowską), ale jej życie przybiera potem inny obrót: „Praca naukowa jest piękna, brakowało mi jednak kontaktu z bardziej żywą rzeczywistością, chciałam wrócić do kliniki”.
W jej przypadku kliniką był szpital Niguarda w Mediolanie. Zaczyna tam pracować w 2010 roku, spędza trzy „intensywne i trudne lata”. Presja czasem ciąży: kiedy ktoś ma zawał w wieku 70 lat i umiera, mówisz, że „takie są koleje losu”. Kiedy jednak pojawiają się komplikacje, gdy rodzi młoda kobieta, uważa się, że jest to „wina lekarza”.
Potem z miesiąca na miesiąc zostaje bez pracy. Restrukturyzacja i cięcia. Otwiera swoją działalność i zaczyna szukać, gdzie tylko może. Ambulatoria, poradnie. Towarzyszą temu wątpliwości potęgowane przez głosy kolegów: „Lekarze pracujący w poradniach uchodzą za lekarzy drugiej kategorii”. „Mówiłam sobie: czy nie marnuję przypadkiem tych wszystkich lat nauki? Taka jednak była rzeczywistość – nie było miejsca w szpitalu. A ja chciałam odczytywać rzeczywistość”. Pomogła jej iskra, która zapaliła się podczas jednej z rozmów z przyjacielem. „Powiedział mi: «Spójrz, Vale, nie budujemy w życiu, jeśli dążymy do zrealizowania naszego planu, dlatego leczysz, następnie robisz specjalizację z ginekologii, potem doktorat… Wszystko pięknie, na Boga. My jednak budujemy tylko wtedy, gdy odpowiadamy Komuś w teraźniejszości. Teraz, robiąc to, co robisz, co takiego potwierdzasz? Co kochasz?»”.
„Zostawiam to pani…” Suche pytanie, które drąży, podczas gdy tydzień wypełnia się zajęciami (do pierwszej poradni w Bergamasce dochodzi druga, następnie jedno ambulatorium, potem kolejne) oraz dniami przynoszącymi wyzwania. Mocne wyzwania – natychmiast. „Najcięższe było zderzenie z nastolatkami. Pamiętam, że już pierwszego dnia przyszła mama z 13–14-letnią dziewczynką, prawie, że wepchnęła mi ją do ambulatorium, mówiąc: «Pani doktor, zostawiam to pani, niech pani wytłumaczy wszystko mojej córce, bo ja nie chcę mieć problemów. Rozumiemy się? Pigułka, proszę pamiętać…»”.
Przychodziły do niej takie dziewczyny. Z kimś albo same. A Valentinie wydarza się jedna rzecz, prosta i dramatyczna: wpada w kryzys. „Pracuję od piętnastu lat, wiem, co mówi Kościół, przeczytałam tysiąc razy Humanae vitae – myślałam, że jestem dobrze wyposażona”. A tymczasem? „Zauważyłam, że te dziewczyny mówiły innym językiem. Odmawiałam przepisywania pigułki, ponieważ jestem pewna, że nie jest to właściwa rzecz i że rozdziera człowieka na pół. Próbowałam wyjaśnić, co to jest miłość, odpowiedzialność. Miałam listę pięknych zdań księdza Giussaniego do zacytowania, by wywrzeć na nich wrażenie. Ale nic z tego. To była rozmowa z głuchym. Nie było ani jednego słowa, co do którego można się było zgodzić: miłość, szczęście, pełnia, odpowiedzialność. Każda wartość, którą starałam się przedstawić, zostawała zredukowana albo źle pojęta. Nie docierałam do nich. A nie mogłam żyć, usiłując nadaremnie wytłumaczyć komuś, czym jest wartość. Nie wystarczało mi to”.
Dni stają się jałowe. I to nie z powodu rytmu pracy, 20–24 wizyt dziennie, niewiele minut dla pacjenta i wiele godzin przemieszczania się z jednego ambulatorium do drugiego. „Źle się z tym czułam. Przyjeżdżałam, brałam listę pacjentek i zaczynałam «segregację». «Ta jest w menopauzie: w porządku, nie ma problemu. O nie, ta jest młoda: kto wie, czego chce…». Jednym słowem, nawet nie zaczęłam, a już dzień był dla mnie «zawracaniem głowy» i czymś, czego lepiej byłoby uniknąć. Obłęd”. Z jątrzącą się w środku udręką. „Po jakimś czasie zaczęłam myśleć: może to nieprawda, że Chrystus odpowiada. A jeśli nie może odpowiedzieć im, dlaczego miałby odpowiadać mnie? Był to klucz do całego nawrócenia. Pamiętam jeden wieczór, kiedy powiedziałam przyjaciółkom: «Albo pozwolę się wywrócić na drugą stronę jak skarpetka, albo się pogubię»”.
„Wywinęła” ją pewna kobieta. Bez słowa. „To był trudny dzień, przyjęłam już bardzo dużo pacjentek. Wtedy weszła ona. Zarzuciłam ją gradem pytań, by wyjść do domu jak najwcześniej. I w pewnym momencie pojawiło się to mocne pytanie o to, czy ja tu jestem. Podniosłam wzrok, spojrzałam na nią. Nie sądzę, żeby dostrzegła całą moją wewnętrzną udrękę. Było to jednak dla mnie coś bardzo intensywnego. Wyłoniło się pragnienie przeżywania rzeczywistości takiej, jaką ona się ukazuje. Wtedy zrozumiałam, że nie chciałam wybiegów. Był to całkowity przewrót, także w mojej relacji z Chrystusem”. W jakim sensie? „Zamiast wyjść od dobrej intencji życia z Nim jako centrum tego życia, niespodziewanie mówisz: «A jeśli nie ma Go tutaj w rzeczywistości, w całej liście pacjentów, nie ma w tych, których ja chcę… Ostatecznie, kim On jest? Niczym. Redukuję Go do moich myśli». Gdy to sobie uświadamiałam, ziemia zadrżała mi pod stopami”.
A potrzeba zrozumienia pomnażała się. „Zaczęłam w konkretny sposób prosić o pomoc: kolegów ginekologów, katolików i niekatolików. Rodziny, młodych, księży…”. Jeden z nich na nowo zmienia jej perspektywę, poszerzając ją: „Powiedział mi: «Valentina, przede wszystkim musisz wykonywać swoją pracę. Co jest pierwszą pracą lekarza? Wywiad lekarski: zadawanie pytań. Otóż to, musisz nauczyć się zadawać pytania». Dlatego zaczęłam powoli zadawać pacjentkom prawdziwe pytania, rzeczywiste, a nie absurdalne, na które znałam już wcześniej odpowiedź”.
Pytając, dokonuje także kolejnego odkrycia. Odkrywa Teen Star, metodę wychowywania do uczuciowości autorstwa chilijskiej lekarki Pilar Vigil, niezwykle popularną w Ameryce Łacińskiej. „Bazuje na teologii ciała świętego Jana Pawła II – wyjaśnia Valentina. – Przywraca pełną godność całej cielesności. Stawia osobę w centrum. A przede wszystkim wychodzi od doświadczenia. Ponieważ nie możesz uczyć młodzieży niczego, co nie miałoby odniesienia do tego, czym żyją”. Przykład? „Jeśli mówisz nastolatkowi: «Wiesz, nie jesteście tylko waszym ciałem, jest także aspekt duchowy, dlatego, proszę was, nie używajcie siebie…», dzisiaj jest bardzo możliwe, że to, co powiesz, wejdzie jednym uchem, a wyleci drugim. Pilar natomiast każe zrobić ćwiczenie. Mówi: «Patrzcie sobie w oczy wraz z tym, kogo macie przy boku, przez 40 sekund». Wtedy tamci się śmieją, nie dają rady, to bardzo trudna rzecz. W końcu jednak pytasz ich: «Co się stało? – Nie, pani profesor, to strasznie trudne…». Dlaczego? Wtedy odzywa się dziewczynka taka jak ta, która pewnego razu odpowiedziała mi: «Ponieważ za oczami kryje się coś innego». Zrozumiałe? Niczego tam nie doklejasz i następnym razem wychodzisz od tego”.
Odpowiedź Boga. Doświadczenie. W tym, co się wydarza, Valentina zaczyna odnajdować odpowiedzi oraz drogę. „Pomyśl o metodach naturalnych. Mówiłaś o nich wiele razy, a wszystko było jakby rzucaniem grochu o ścianę. Sądziłam, że brakowało mi prawdziwego zrozumienia doktryny, albo profesjonalizmu, by potrafić powiedzieć coś właściwego we właściwym momencie. A poza tym, Kościół mówi o tej metodzie w kontekście małżeństwa: moje pacjentki tymczasem prawie nigdy nie mają ślubu. Mówiłam sobie: «Nigdy nie zrozumieją». Po jakimś czasie przyszła jednak Grace”.
Jest to (wymyślone) imię nigeryjskiej dziewczyny, mniej więcej 25-letniej. Jest prostytutką. Pewnego popołudnia pojawia się niespodziewanie w ambulatorium i mówi: „Pani doktor, w pracy używam prezerwatyw”. Chwila zakłopotania. „Nie chcę ich jednak używać z moim mężczyzną, ponieważ musi być jasne, że to coś zupełnie innego”. Kolejna chwila milczenia. „Mamy już dwoje dzieci i w tej chwili nie możemy mieć ich więcej. Nauczy mnie pani metod naturalnych?”. Valentina do dzisiaj opowiada o tym z uśmiechem na ustach. „Kazałam powtórzyć sobie trzy razy, myślałam, że nie zrozumiałam. A tymczasem nie, Grace bardzo dobrze wiedziała, czego chciała. Ta dziewczyna była dla mnie odpowiedzią od Boga. To On mówił mi: «Wydaje ci się, że dzisiejszy człowiek nie potrafi zrozumieć? W porządku, pokażę ci to tam, gdzie się tego nie spodziewasz…». Dla mnie była to zasadnicza rzecz”. Dlaczego? „To jest metoda Wcielenia. Widzisz w działaniu coś, czego z utęsknieniem pragnąłeś od zawsze: wydarza się niespodziewanie i rozumiesz, że to jest to, czego pragnąłeś… Tak jakby «ja» dotknęło nagle rzeczywistości. Stuk, dotykasz czegoś i ta rzecz zmienia ci się, to jest jakby szczepionka. Odtąd posiadasz nowe narzędzia. Zdarzyło się. Nie wiem, jak będzie z innymi kobietami, mnie jednak to wystarczy, by powiedzieć, że «to nieprawda, że nie mogą zrozumieć». Następną interesującą rzeczą będzie odkrycie drogi, kroków, które trzeba wspólnie postawić”. Na razie zaprzyjaźniła się z Grace. Podobnie jak z innymi jej koleżankami, Nigeryjkami i Rumunkami.
Właściwe pytania. Ale czy ta droga rozwiązała problemy? Pigułka dla dziewczynek na przykład: jak dajesz sobie radę? Co się zmieniło? „Jestem bardziej pewna siebie, by proponować im alternatywę. Wcześniej zawsze o tym mówiłam, mówiłam o innych drogach. Nie była to jednak rzeczywista propozycja. To tak, jakby mówić: «Ja robię tak, a pani, jeśli nie chce, niech pani idzie gdzie indziej». Wydawało mi się jednak, że to rzecz bardzo intelektualna”. A teraz? „Nie piszę od nowa Humanae vitae, tego by jeszcze brakowało. I nie rozwinęłam żadnej kazuistyki właściwych zastosowań. Wierzchołek góry pozostaje wysoki i oszałamiający. Wiem jednak, że wędrówka musi cechować się cierpliwością oczekiwania. I nie chodzi o to, że gdy obniżę wierzchołek, człowiek będzie szczęśliwszy”. A ty? Jesteś pogodniejsza? „Nigdy nie jestem w porządku. Żyję w ciągłym zamęcie. Zauważam jednak, że powoli docieram do tych dziewczyn. I że ja także stawiam rzeczywiste kroki. Za każdym razem, gdy wchodzi młoda kobieta, chcąca według mnie pigułkę, staram się zrozumieć, w jakim kontekście żyje, jaka jest jej historia, na tyle, na ile potrafię to wyjaśnić”.
No właśnie, wywiad lekarski. Właściwe pytania. Te, które poruszają serce tunezyjskiej kobiety, przychodzącej do poradni z prośbą o dokonanie aborcji, ponieważ ma już trójkę dzieci i nie dadzą sobie rady. Dzisiaj natomiast ma czwartą córkę o imieniu Doria. „Powiedziała mi: «Nie mogę nazwać ją Valentina, bo to chrześcijańskie imię. Chciałam jednak, by nazywała się tak jak pani, ponieważ pragnę, by była szczęśliwa tak jak pani». Nie powiedziała zdolna, ale szczęśliwa…” Albo te pytania, pozwalające wyłonić się sercu u pary, która zapukała do drzwi kilka tygodni temu. „Dwoje bardzo prostych ludzi, on robotnik, ona pani domu”. Nie mogli mieć dzieci i ktoś przekonał ich, by spróbowali sztucznego zapłodnienia. „Przyszli do nas po tym, jak zrobili już wszystko. Na co ja: «Dobrze, ale dlaczego tu jesteście? – Żeby zrozumieć. – Co zrozumieć? – Czy to jest słuszne, czy nie». Co takiego? I widziałam, że on jest coraz bardziej zakłopotany. Wreszcie wyrzucił z siebie: «Pani doktor, chcę zrozumieć, co jest właściwe, ludzkie, co pozwoli mi nie czuć się tak źle. Ponieważ jestem wściekły. Czuję, że zostałem pozbawiony wraz z moją żoną miejsca, które jest święte i należy tylko do mnie»”. Co ty na to? „Byłam zszokowana: zrozumiał to sam poprzez swoje doświadczenie. To prawdziwe widowisko ten widok serca odkrywającego część siebie. Nie ponaglałam go, mówiąc: «Tak, no właśnie, widzi pan? Kościół mówi właśnie, że…». Tam było już wszystko. Wydarzało się. Potem przeczytaliśmy razem fragmenty Humanae vitae oraz Donum vitae, ponieważ zawsze noszę je w torbie. I to oświeciło ich serca, pomogło im osądzić”.
„Jesteś zadowolona?”. Oświecić serce. Towarzyszyć w odkryciu człowieka, wychodząc od samego doświadczenia. Oto, co robi chrześcijaństwo. W każdych warunkach.
„W ubiegłym tygodniu przyszła do mnie para Hindusów, bardzo młodych. By móc się porozumieć z obcokrajowcami, mamy ogromną książkę zawierającą podstawowe zdania w 145 językach. Ich języka tam nie było. On jest kucharzem, ona jest w domu. Drobna dziewczynka, 145 cm wzrostu, ważyła 33 kilogramy i była w ciąży. Zdezorientowana, ponieważ często wymiotowała i bardzo się niepokoiła”. Pierwsze dziecko? «Tak». Przepisaliśmy badania, uspokoiłam ją tak, jak umiałam, mówiąc do niej za pośrednictwem męża, który znał trochę włoskiego. Następnie w pewnym momencie zapytałam ją: «Ale czy dobrze się czujesz? Jesteś zadowolona?». Na co on: «Tak. Jest zadowolona». Często tak się dzieje: ty zadajesz pytanie kobiecie, a odpowiada mężczyzna. Nalegam: «Przepraszam pana, proszę pozwolić odpowiedzieć pani. Czy kiedykolwiek pytał ją pan o to?»”. Co on na to? „Zdumiał się. Potem odwrócił się i zapytał ją: «Czy jesteś zadowolona?». Nie potrafię opisać ci ich twarzy, ale to było prawdziwe widowisko. Jak gdyby spojrzeli na siebie po raz pierwszy”. Jak gdyby ktoś spojrzał na nich po raz pierwszy.