Kobiety Rose
Agnes, Teddy, Ketty, Florence. Uprowadzone przez rebeliantów, porzucone przez rodziny. Wszystkie zarażone wirusem HIV. Nie chciały już żyć. Wraz z Rose opowiadają, jak odrodziło się ich życie i jego wartość („Ślady” nr 4/2014)„Nawet decydującą wartość, taką jak wartość życia, można przyćmić. Tylko w chrześcijańskim spotkaniu zostaje ona przebudzona w całym swoim pięknie”. W ostatnim czasie ksiądz Julián Carrón wiele razy proponował wszystkim to, czego nauczył się od ugandyjskiej przyjaciółki Rose Busignye, Memor Domini i pielęgniarki. Rose jest odpowiedzialna za Meeting Point International, małą organizację pożytku publicznego powstałą ponad 20 lat temu po to, by towarzyszyć chorym, ubogim i dzieciom, wielu z nich osieroconym, które chodzą do szkoły dzięki adopcjom na odległość. „Rose chciała odpowiedzieć na prowokację kobiet chorych na AIDS, pomagając im zdobyć leki” – opowiada ksiądz Carrón. One jednak i tak się nie leczyły. „Dopiero głosząc Chrystusa, przebudziła w nich świadomość wartości życia”.
Tłukąca kamienie. Teddy, Agnes, Florence i Ketty są razem z Rose w jej biurze. Przepiękne. Teddy od razu zaczyna mówić: „Szczęście uczyniło nas pięknymi i młodymi!”. Wszystkie wybuchają śmiechem. Kilka razy, opowiadając o sobie, zaczynają śpiewać – intonuje jedna, a reszta podąża za nią. Dają siebie także w ten sposób, śpiewając piosenkę przez Skype’a. Teraz trzeba powiedzieć, że „kobiety Rose” mają życie ciężkie i pełne łaski. Wychowane w biedzie slumsów albo porwane przez rebeliantów, porzucone przez wszystkich, i wreszcie – wszystkie są nosicielkami wirusa HIV. Ten koniec jednak naznaczył początek. Dlatego wciąż mówią „dziękuję”, nawet za to, że przy pomocy młotka mogą rozkruszać bloki skalne pochodzące z kamieniołomów znajdujących się pośród osuwających się wzniesień Kireki. Uderzają mocno w pełnym słońcu, dopóki bloki nie staną się kamyczkami na sprzedaż dla budowniczych. Godzinami siedzą na kamieniach, boso, w kolorowych ubraniach oraz w chustach na głowach. Wśród baraków i różnego rodzaju zadaszeń.
Agnes ma 46 lat i okrągłą, śmiejącą się twarz, nikt nigdy by nie powiedział, że jest chora. „Czułam się zerem”. Powstańcy trzymali ją u siebie w lesie przez trzy lata. Po powrocie do wioski „byłam tylko zabójczynią”. Wychodziła z domu, a ludzie się jej bali, unikali jej. W ten sposób postanowiła uciec do miasta do swojej ciotki, która odkrywszy, że jest chora, umieściła ją w baraku przy domu. Bez jedzenia i lekarstw. Sąsiedzi, którzy znali Meeting Point, przysłali do niej „ciotkę Rose”. Agnes leżała nieruchomo w łóżku. Rose przynosiła jej, tak jak wszystkim chorym, lekarstwa. „Bardzo często jednak – dodaje Rose – bywało tak, że kiedy wracałam, by ich odwiedzić, pigułki wciąż tam leżały, nietknięte”.
Agnes opowiada: „Zawsze mi mówiła, że posiadam wartość, nie rozumiałam tego jednak. Potem zaprosiła mnie tutaj, bym spotkała się z innymi kobietami. Zobaczyłam kobiety szczęśliwe, które nie wydawały się chore; wtedy pomyślałam, że pomyliłam miejsce, ponieważ nie mogłam przynależeć do tych ludzi. Wciąż czułam się zerem. Wreszcie zaczęłam szukać 20 tysięcy szylingów po to, by wrócić do wioski i umrzeć”. Nigdy nie wyjechała, ponieważ kiedy powiedziała o tym Rose, ta się rozpłakała. Agnes, zamiast wyjechać i umrzeć, została tutaj z nimi. Leczyła się, ma się lepiej. Wciąż jest chora, wyleczyła się jednak ze swojego zła. „Kiedy zaczęłam chodzić na Szkołę Wspólnoty, odkryłam wartość, o której mówiła mi Rose. Ponieważ ksiądz Giussani mówi, że nikt nie jest niczym w obliczu Boga. Zgrzeszyłam, zamordowałam, ale jestem dla Niego kimś. To jest moja wartość. Życie, które dał mi Bóg. Nie definiuje mnie nic innego. Ta miłość dała mi siłę, której nie dawały mi lekarstwa. Teraz, gdy do ciebie mówię, jestem wolna. Czuję to. Jestem wolna, nawet jeśli jestem chora”.
Rose jest z nimi na co dzień od lat, dla niej jednak nic nie jest oczywistością. Zawsze była szczęśliwa, że może dawać życie w ten sposób. Widziała jednak, że chorzy dalej się skarżą. Niektórzy się wieszali albo zgadzali się na śmierć. Ubogim nigdy nic nie wystarczało. Dzieci nie chciały chodzić do szkoły, mimo że była bezpłatna. „Zaczęłam wszystko z przekonaniem, że problemem są lekarstwa i jedzenie. Dawałam je im jednak i nic się nie zmieniało. Poniosłam porażkę, ponieważ w ten sposób chciałam zażegnać epidemię!”. Przychodzi pokusa – zastąpić drugiego tym, co musimy albo możemy dla niego zrobić. „Tymczasem wszystko w pewnym momencie zaczęło się od odkrycia siebie”. Przerywa jednak, o tym opowie później, najpierw „jej” kobiety.
Inne pytanie. Teddy widzi, że się zmieniła po tym, że już się nie boi, niczego, nawet umrzeć. „Ponieważ Bóg wie, czym jestem”. Odkryła to przy pomocy wiary, podczas drogi przemierzanej na Szkole Wspólnoty. Jako mała dziewczynka straciła rodziców i pomyślała, że kiedy wyjdzie za mąż, wszystko wróci na swoje miejsce. „Tymczasem wtedy dopiero zaczęły się największe problemy. Dla mnie nie miało sensu pozostawanie na ziemi – nie widziałam w życiu niczego pięknego”. Rose mówi o tym w ten sposób: „Nieszczęście przychodzi wtedy, gdy postanowiłeś, że nie można już być szczęśliwym”. A Teddy była nieszczęśliwa. W Meeting Point znalazła pracę jako opiekun społeczny, uginała się jednak pod ciężarem problemów. „Szkoła Wspólnoty postawiła przede mną inne pytanie: kim jestem?”. Od samego początku czytane teksty mówiły o niej. Czuła się Samarytanką przy studni, która spotyka nieznajomego, znającego ją lepiej od jej męża. Z nim jest dramatycznie. Jest alkoholikiem, a kiedy pije, staje się agresywny – są noce, kiedy nie pozwala jej nawet spać w domu. „Wciąż tam chodzisz, robią ci pranie mózgu, powinnaś myśleć o pieniądzach…” – mówi. Na co ona mu odpowiada, że wciąż jeszcze są razem tylko dzięki temu miejscu. „Kiedy jest trzeźwy, zdaje sobie z tego sprawę, mówi mi: «Ksiądz Giussani to inteligentny człowiek»” – Teddy śmieje się. Dlaczego go nie zostawiłaś? „Nie mogłabym. Jeśli ja posiadam nieskończoną wartość, on także ją posiada”.
Ketty ją rozumie. Pamięta, że kiedy przybyła do Meeting Point, śmierdziała, nikt jednak się nią nie brzydził. Wyszła za mąż w wieku 13 lat. Była wtedy muzułmanką. Przez 1,5 roku przebywała z rebeliantami, którzy zabrali jej miesięcznego synka, kazali jej jeść ludzkie mięso i ją gwałcili. Kiedy zaszła w ciążę, nie była już nikomu do niczego potrzebna. „W ten sposób mnie odrzucili”. Miała 17 lat i krzyczała jak oszalała, nie pamięta już, co takiego. Była szkieletem ważącym 25 kilogramów, a jednak ludzie się jej bali. Potem jej rodzina opuściła ją, kiedy zdiagnozowano u niej AIDS. Co kazało ci pragnąć żyć? „Rose spojrzała na mnie jak na kogoś, kim nie wiedziałam, że jestem. A Szkoła Wspólnoty mnie wyzwoliła, odkryłam, że także w lesie miałam tę samą wartość, co teraz”. Poprosiła o chrzest.
Florence przedstawia się w ten sposób: „Mam 40 lat, pochodzę ze wschodniej Ugandy i jestem nosicielką wirusa HIV”. Kiedy zrobiła badanie, jej krewni bali się, że ich zaraziła, i odliczali dni do jej śmierci. „Wtedy ja też myślałam tylko o śmierci”. Przeprowadziła się do Kampali, by poddać się terapii, „zrezygnowałam jednak już z życia”. Nawet jeśli mówiono jej o Meeting Point, nie szła tam: „Jeśli opuścili mnie wszyscy moi krewni, kto mógł mnie chcieć?”. Pewnego dnia jednak, patrząc na swoje dzieci, zawsze zamknięte z nią w domu, zrozumiała, że musi to zrobić dla nich. „Przyszłam tu i zobaczyłam kobiety, które uczyły się czytać i pisać. Natychmiast rozpoczęłam leczenie”. Kiedy pojawił się problem wynajmu, uciekła. Teddy wyruszyła jednak na jej poszukiwania. „Wzięła mnie ze sobą z powrotem do domu”. Dzisiaj jej krewni widzą, że jest szczęśliwa, widzą jej dzieci, które chodzą do szkoły, i pytają ją, jak to możliwe: „Kto potrafił z tobą wytrzymać?”. „Ja mówię: to już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.
„Bóg czyni mnie z nicości”. Rose od lat codziennie jest zanurzona w cierpiącej rzeczywistości i jest jak dziewczynka ufająca swojemu tacie. „Zarówno lekarstwa, jak i słowa niczego w nich nie zmieniały. Jeśli nie żyję faktem, że jestem kochana, nie mogę pomagać innym”. Musiała zdać sobie sprawę z tego, w jaki sposób spogląda na nią Jezus. „O ich wartości mogłam «im mówić», znając tylko swoją wartość. Wówczas była to wspólna droga, gdy odkrywałam tę wartość zarówno ja, jak i one”. Wartość dla niej nieodłączną od sposobu, w jaki traktował ją ksiądz Giussani: „Patrzył na mnie jak na kogoś wyjątkowego, większego od wszystkiego innego, także od moich ograniczeń. Zawsze myślałam: nie zrozumiał, kim jestem! Usiłowała mu to wytłumaczyć, ale on mnie nie słuchał: «Zobacz, Rose – powiedział mi – ty nie wiesz, że gdybyś była jedyną żyjącą na ziemi osobą, Bóg przyszedłby umrzeć za ciebie». Potem się poprawił: «Przyszedł i umarł za ciebie»”.
„Nie zatrzymał się”. To, co zrobiła i robi Rose, to pozostawianie przestrzeni temu spotkanemu spojrzeniu. „Dzisiaj podążam za księdzem Carrónem, zaciekawiona, co czyni go nim”. W ten sposób idzie naprzód, napotykając „problemy, przeciwności albo swój brak zdolności. Jednak także ograniczenie staje się metodą dla nieskończoności”. Siedząc pośród „swoich” kobiet, opowiada o tym, jak to zauważa: „Co takiego zrobiłam dzisiaj, potwierdzając Boga? Nic. Nawet podczas Mszy św. albo modlitwy nie potwierdziłam Boga. On się jednak nie zatrzymał, dalej był dla mnie, by liczyć moje komórki. Ja o Nim nie pamiętałam, ale On także dzisiaj zrobił coś, czego nie musiał robić – wyszedł mi na spotkanie, by wyrwać mnie z nicości. My przestajemy być tego świadomi i gubimy się pośród małych spraw, pośród ględzenia. Gdybyśmy jednak wiedzieli, jacy jesteśmy wielcy, jaką wielką wartość ma drugi! Płakalibyśmy”. W ten sposób odnajduje samą siebie, ponieważ „dziękuję” staje się poruszeniem i świadomością. Mówi: „Kim jest Rose, że się o nią troszczysz?”.