Twarze spragnione rzeczywistości

„Znosić życie to to samo, co umrzeć” – napisała pewna dziewczyna do swojego nauczyciela. To tak, jakby krzyczała: „Chcę być szczęśliwa”. Ale czy można tak żyć, po ludzku, w wieku szesnastu lat. Postanowiliśmy sprawdzić, co się dzieje w świecie uczniów
Paolo Perego

Co odkryliśmy? Dziesiątki historii, faktów, spojrzeń, pajęczynę relacji, opowiadającą o młodych, którzy zaczęli brać na poważnie swoje życie. Życie, którym dla Stefano jest podręcznik do geografii, a dla Tatiany – śmierć przyjaciela. Oto relacja o pewnej przyjaźni, która przywraca oddech życiu.

„Znosić życie – to tak jakbym już nie żyła, a śmierć jest ostatnią rzeczą, jakiej pragnę – pisze Aida do swojego nauczyciela. – Ci, którzy są blisko mnie, mówią, że nie mam na co narzekać, mam przecież wszystko, czego mi potrzeba... Gadanie! Czasem myślę, że jestem wariatką, że problem dotyczy tylko mnie i że to owoc jakichś moich obsesji”. Także Paolo miał wiele pytań. Chciał z kimś porozmawiać o swoim życiu, o sobie. Ale z tymi przyjaciółmi, z tym towarzystwem, które łączył alkohol i trawka, nie dało się. Może lepiej było nie wynajdywać sobie zbyt wielu problemów? Potem było spotkanie „z dwiema niesamowitymi osobami”. Paolo wraca do przyjaciół: „Widziałem, można żyć inaczej”. Reakcja? „Skończ z tymi głupotami, filozofie!”. Droga jednak się rozpoczęła. Tak jak dla Marianny. Gdy po kilku latach zobaczyła się z przyjaciółką i zapytała: „Jak się masz?”, usłyszała: „Jestem szczęśliwa, że żyję”. Dziewczyna opowiedziała jej
o spotkanych przyjaciołach, o tym, jak zmieniło się jej życie. Marianna milczy. A potem nagle mówi: „Chcę przebywać z tobą, z twoimi przyjaciółmi. Chcę dla mojego życia tego, o czym mówisz”.

„Potrzebujemy osób, które wcielają w swoje życie rzeczywistą możliwość przeżywania dzisiaj życia po ludzku”

„Nie jesteśmy wariatami”. Istnieją dziesiątki historii podobnych do tych, na które natknęliśmy się w czasie roku pracy spędzonym na „przetrząsaniu” świata młodzieży GS [Gioventù Studentesca – Młodzieży Uczniowskiej]. Listy i opowiadania o faktach, które – wszystkie, od „banalności” godziny lekcyjnej po dramatyczność śmierci przyjaciela lub drogiej osoby – mają wspólny mianownik: to, co się wydarza, można przeżywać po ludzku. Po ludzku, traktując siebie na poważnie. Nawet gdy ma się szesnaście lat.
„Aida, nie jesteś wariatką. Nie jesteśmy wariatami” – mówi ze sceny mediolańskiego Teatru Dal Verme Franco Nembrini, nauczyciel i odpowiedzialny za GS. W sali jest ponad tysiąc uczniów GS. Niedziela rano, 7 marca. To pierwsze z serii spotkań na temat książki księdza Giussaniego Czy można tak żyć?. „Twoje pragnienie, nasze pragnienie jest tym, co podtrzymuje całe nasze życie – mówi Nembrini. – Chodzi o to, by znaleźć coś lub kogoś, kto niesie w sobie nadzwyczajną ludzką odmienność, która ci odpowiada”. Tysiąc twarzy wlepionych w scenę w ciszy słucha człowieka, który mówi o sobie, ale jednocześnie tak jakby mówił o nich: „Byłem w waszym wieku. W pewnym momencie zauważyłem, że wszystko, co robiłem i co mi się podobało, nie wytrzymywało. Czułem i widziałem, że rzeczy «umierają». Coś je pożerało i zabierało mi wszystko” – opowiada dalej. Potem było spotkanie, Triduum w Rimini z młodzieżą z Gioventù Studentesca. Był to początek lat 70-tych. „Nie zrozumiałem wszystkiego, ale w następny czwartek wróciłem do ludzi z GS, którzy pochodzili z mojego miasteczka. Było to przeczucie, że tam znajduje się to, czego potrzebowałem: «Pokażcie mi to» – powiedziałem”.
To samo przydarzyło się Tatianie, licealistce z Mediolanu. Szkoła, przyjaciele, chłopak. I ta dziwna profesorka, która mówi w klasie o szczęściu, pragnieniu, sercu. O Bogu. Sprawy, które na razie można odłożyć na bok. I nagle jej chłopak ginie w wypadku. Po jakimś czasie pisze do swojej nauczycielki, która nie zostawiła jej ani na chwilę: „Teraz śmierć jest dla mnie konkretną Obecnością. Nie boję się zbyt dużego cierpienia, bo wiem, że nawet jeśli pęknie mi serce, a oczy będą piekły z powodu wszystkich wylanych łez, nie będę sama. To jest pewność, która umacnia mnie każdego dnia coraz bardziej. Jestem w Jego rękach. Dziękuję za to, co robi Pani każdego dnia, wchodząc do naszej małej klasy: za to, że Pani nas kocha. Tak, wiem, powie Pani, że muszę podziękować Bogu. Robię to nieustannie”. Niedawno Tatiana poprosiła o chrzest.
Kiedy to, co się wydarza, ma w sobie to wszystko, nie można się już bez tego obejść: „Jesteśmy łakomi na rzeczywistość, będziemy z tego powodu mieć niestrawności” – mówił Nembrini w teatrze Dal Verme. Łakoma na rzeczywistość jest przyjaźń, która zaczęła łączyć niektórych ludzi z różnych miast, różnych szkół. Kilometry przebyte pociągiem lub samochodem, często w towarzystwie nauczycieli równie zafascynowanych co uczniowie, po to by odwiedzić kogoś tylko dlatego, że „ma takie samo pragnienie jak my”. W ten sposób z Abbiategrasso i z Mediolanu jedzie się, by sobotnie wieczory spędzić w Cassano d’Adda, w Bergamo. . . Może dołączą ludzie z Cremy? Można wyruszyć z Romagnii, by spędzić jeden wieczór w Bardonecchii na letnich wakacjach wspólnoty, do której należy przyjaciel, po to tylko, by go zobaczyć, razem coś zaśpiewać. Można też odwiedzić nowych przyjaciół z Carrary, w Casa Rossa, gdzie kilka lat temu, praktycznie z niczego, powstała wspólnota. Kilometry przyjaźni, która podtrzymuje życie.



Przyjaciele Mariachiary. W Forlì na przykład jakiś czas temu, po to by móc zaprosić wszystkich znajomych, zorganizowano zabawę. „Czego pragnę od tego wieczoru?” – zastanawiała się Mariachiara. Potem przyszło jej do głowy zdanie przeczytane na Szkole Wspólnoty: „Potrzebujemy osób, które wcielają w swoje życie rzeczywistą możliwość przeżywania dzisiaj życia po ludzku. . .” „Chcę, by każdy, kto przyjdzie na zabawę, zobaczył, że odmienił moje życie”. Zaczyna się wysyłanie maili, dzwonienie. Po całych Włoszech. Do przyjaciół poznanych parę tygodni wcześniej na Meetingu. Potem zaproszenie skierowane do kolegów z klasy i do swojej nauczycielki. „W ten sposób zabawę tworzyłam ja wraz z moimi przyjaciółmi”. Przyjechali z Mediolanu, Udine, Palermo. . . Albo z Syrakuz, jak Agnese, która po tym, jak początek roku przeżyła w roli „obserwatorki”, wieczór spędzony w Forlì opisuje jako: „elektrowstrząs, który przywrócił mi oddech. Teraz każdego dnia, kiedy wchodzę do szkoły, kiedy się uczę, z jasnością rozpoznaję, że wszystko jest dla mnie okazją. . .”
Mariachiara mówiła o Meetingu. W czasie poprzedniej edycji licealiści zajęli miejsce między dwoma pawilonami. Nazwali je „Placem Majakowskiego”. Był to punkt spotkania dla wszystkich z GS z całych Włoch, a także z wieloma gośćmi Meetingu, którzy zatrzymywali się po to, by dać się „zamęczyć” pytaniami młodych. Cleuza i Marcos Zerbini, ojciec Aldo Trento, John Waters. . . Tutaj także zrodziła się przyjaźń między Giannim, nauczycielem historii i filozofii w liceum w Abbiategrasso, odpowiedzialnym za GS, i Maddaleną z Modeny. Przy jakiej okazji? Wystawy o południowoamerykańskich reducciones [redukcjach] oraz wydarzeniach związanych z hiszpańskimi konkwistadorami: „Czego innego uczyłam się w szkole. Jaka jest prawda? Skąd mogę wiedzieć, kto kłamie?” – pyta Maddalena. Gianni rzuca jej wyzwanie: „Poszperaj w książkach, poszukaj. Potem cię odwiedzę i opowiesz mi, co znalazłaś”. Trzy tygodnie później w Modenie jest trzysta osób: „Potraktowała na serio to wyzwanie – opowiada nauczyciel. – Zrobiła kawał dobrej roboty. Fascynujące jest jednak to, że na koniec między obecnymi tam osobami wywiązała się burzliwa dyskusja o tym, co oznacza bardziej smakować życie i pasjonować się tym, co dzieje się w szkole”.

Bitwy staczane pośród szkolnych ławek. Tyle pasji, że trudno zamilknąć w obliczu zdań lub faktów, które kłócą się z tym, czego doświadcza się w tej przyjaźni. Stefano boryka się ze stronicą podręcznika do geografii. Akurat wtedy gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka wydał orzeczenie w sprawie Krzyża, czyta w nim, że w Europie, w porównaniu z Ameryką, ludzie „są bardziej uważni na tożsamość każdego narodu oraz na odmienne tradycje”. Gdy w czasie przerwy międzylekcyjnej wywiązała się dyskusja z nauczycielem, zauważa: „To, co się dzieje, krzyczy, że jest inaczej” – i dalej, wdaje się w debatę. „Nieźle mi się «oberwało»” – mówi potem, zadowolony, że zabrał głos, zamiast tylko się przyglądać. To samo przydarzyło się Mario: precz z Krzyżem we włoskich szkołach. „Doszło do starcia z nauczycielem włoskiego (ateistą i antyklerykałem). Mimo że «dialektycznie rozłożył mnie na łopatki», zaangażowałem się w sprawę do końca, zbierając informacje i pytając o opinię nauczyciela prawa i religii”. Jest to nowy osąd. I dotyczy wszystkiego, także nauki Noemi o Manzonim, która po entuzjastycznym „spotkaniu” z mediolańskim pisarzem („człowiekiem takim, jak ja, z pragnieniami takimi jak moje”) zamierza z taką samą pasją uczyć się trudniejszych przedmiotów: „Bo jeśli sprawa skończyłaby się na Manzonim, to ta odpowiedniość byłaby bujdą”. To samo dotyczy relacji z kolegami, na przykład Marco z jego nową przyjaciółką Cecilią, polityczną przeciwniczką z Rady Uczniowskiej jednej ze szkół w Pesaro. Nie wystarczało mu opieczętowanie jej stemplem „wróg”, od którego trzeba trzymać się z daleka. „To jakby wyeliminować część tego, co spotkałem”. Tak jakby powiedzieć: „Nie, jeśli o nią chodzi, to nie jest prawda”. „Modliłem się o to, by móc Go rozpoznać także w relacji z nią”. Pewnego razu, gdy Marco i jego przyjaciel Luca wsparli (jako jedyni) jakąś jej inicjatywę, postanawiając jej pomóc, Cecilia nie mogła tego pojąć: „Co was to obchodzi? – Ty mnie obchodzisz” – odpowiedział Marco, wprawiając ją w jeszcze większe zdumienie.
Chiara z Rzymu opowiada o swoim koledze Raniero, nudziarzu pierwszej kategorii, który jednak zawsze stawia mnóstwo pytań. Odkąd pamięta, rzuca on wyzwanie jej i jej kolegom z GS, zawsze: „Zmusza nas do zachowania czujności, tak by nie pozwolić niczemu umknąć. Zarówno po to, by obronić swoje stanowisko, ale również, aby przyzywać siebie do tego, by nie pozostawać biernym, by ryzykować wydawanie osądu, dawanie racji wszystkiemu”. „«Dlaczego ty, Riccardo i Adriano jesteście tak wielkimi przyjaciółmi?» – zapytał mnie jakiś czas temu, a teraz zaczynamy przyjaźnić się także z nim, ponieważ ważne jest dla nas, by żyć, by wszystko przeżywać”. Historie, epizody i twarze, które przybywają zewsząd. Od Hassiny z Mediolanu, która jest muzułmanką, a GS spotkała w Portofranco, po Marię Teresę z prowincji Matery, gdzie nie ma grupy GS, dlatego musi „zadowolić się” Szkołą Wspólnoty dla dorosłych; od Vittoria z Acqualagni w Marche, którego kolega przejawia nadzwyczajne zainteresowanie, gdy czyta on w klasie książeczkę z rekolekcji CLU, po Marco z Bergamo, który o swojej wielkiej przyjaźni z dwoma kolegami ze szkoły mówi: „Ocaliła mi życie”, i jest to tak bardzo prawdziwe, że wszyscy w szkole są zafascynowani ich przemianą oraz relacją między nimi. . .

„To oni są wydarzeniem”. Odnosi się wrażenie, że na nowo odczytuje się, znajdujące doskonałe zastosowanie w praktyce, słowa księdza Giussaniego, który w 1964 roku tłumaczył w krótkim tekście, czym jest Gioventù Studentesca. Kiedy mówił o tym, że konieczne jest, by Chrystusa można było spotykać w szkolnych salach „jako zasadę zdolną rozjaśnić sumienia i problemy”, jako coś, co popycha tego, kto Go spotyka „do działania i odnajdywania spełnienia siebie, jako Kogoś, kto nie jest tak dziwny, że nie można o nim rozmawiać albo tak bardzo zapomniany, że trzeba się tego wstydzić”. Mówił następnie, że „sami uczniowie muszą uczynić chrześcijaństwo obecnym i skutecznym w swoich środowiskach. Czy to jednak nie oznacza może, że obecność Chrystusa w szkole zależy od ich wspólnotowego świadectwa?”.

„To oni są Wydarzeniem” – powiedział Gianni Mereghetti, profesor z Abbiategrasso, o którym wspominaliśmy wcześniej. Widział, jak rodziła się ta przyjaźń, ta nowa dynamika w świecie GS. Należał do motorów tej grupki uczniów i profesorów, od których rok temu wszystko się zaczęło. „Jest to perspektywa, która dokonała zupełnego przewrotu mojego sposobu bycia w klasie”. Dzisiaj Gianni jest w trakcie długiej rehabilitacji po usunięciu tętniaka mózgu. By zrozumieć, jaką drogę może przejść ten, na kogo patrzy się jak na Wydarzenie, przeczytajcie list jednego z jego uczniów, Jaio z GS, z klasy maturalnej, w którym opowiada on również o wielkiej przyjaźni z Giovannim. Ktoś, kto patrzy na młodego człowieka w ten sposób, jest dla niego ojcem. Gianni jest jednak tylko przykładem. Mogliśmy opowiedzieć o Valentinie, nauczycielce włoskiego z państwowego liceum w Mediolanie. Jak w każdej klasie, rano Velentina sprawdza obecność. Nie wyczytuje jednak tylko uczniów po imieniu, ale pyta ich, co u nich słychać, prowokuje do myślenia. „Wtedy jesteśmy przyzywani do tego, by naprawdę spojrzeć sobie w twarz – opowiada jedna z jej uczennic, Giulia. – Możemy zadać wszystkie pytania, dotyczące naszego istnienia, wszystkich naszych doświadczeń: jesteśmy wzywani do tego, by o sobie opowiadać”. Valentina nie miała żadnych oporów, żeby zaprosić wszystkich swoich uczniów, by w ramach gestu charytatywnego w sobotę popołudniu odwiedzali starsze osoby. 23 na 25 osób przyjęło jej propozycję. Tę samą pasję ma w sobie Matteo, który uczy w prywatnym liceum w Bergamo, dlatego każdy pomysł rodzący się w głowach jego uczniów w czasie lekcji czy to historii, czy filozofii, staje się okazją do pracy i nauki, czasem nawet do spotkania z kimś, kto może pomóc im w pogłębieniu zagadnienia. Setki imion osób, z całych Włoch, które w taki sposób prowadzą lekcje, przebywają z uczniami: Alberto, Cinetta, Laura, Raffaella. . . Taki był także ksiądz Giorgio Pontiggia, przez wiele lat odpowiedzialny za GS, za rzeczywistość, której poświęcił ponad połowę swojego życia. Do samej śmierci, która miała miejsce w październiku ubiegłego roku. Wielu z tych nauczycieli to „dzieci” księdza Giorgio.

Kto odpowie na pustkę? „Znosić życie to tak jakby umrzeć, ostatnia rzecz, której pragnę” – pisała do Nembriniego tamta dziewczyna. W Portofranco jeden z chłopców chodzi do klasy z dziewczyną, która mówi: „Cokolwiek robię, nigdy nie jestem naprawdę szczęśliwa. Tak jakbym czuła w środku pustkę, z powodu której nie jestem w pełni zadowolona. Nie mam ochoty na robienie czegokolwiek”. Kolega obok patrzy na nią i z ironią w głosie mówi: „Czemu się nie zabijesz?”. Sofia siedzi naprzeciwko nich. Przyszła na gest charytatywny, nie ma jednak nikogo, komu można by pomóc, uczy się więc na swoje zajęcia. Pochyla głowę nad książką, ale te podsłuchane słowa są jak uderzenie kamieniem: „Przepraszam, że wam przerwę, ale nie mogłam się powstrzymać, żeby nie słuchać tego, co mówicie. Ja również czasem czuję niezadowolenie, znalazłam jednak grupę przyjaciół, którzy pomagają mi nie lekceważyć pustki, którą często w sobie czuję. Przy nich nie wstydzę się tego skrępowania. Chciałabym, żebyście ich poznali”. Jaka była reakcja? Zdumienie. I zainteresowanie. Zaczynają rozmowę: kim jesteś? czego się uczysz?... Potem się żegnają: „A więc się zobaczymy? – Tak, wkrótce”.