Miłość do śmierci
Ilość stron: 440
Stanisława Umińska na początku lat dwudziestych XX wieku była wschodzącą gwiazdą Teatru Polskiego. W 1923 roku poznała krytyka sztuki, malarza i pisarza, Jana Żyznowskiego, w którym się zakochała z wzajemnością. Gdy u Żyznowskiego zdiagnozowano raka, a jego stan był beznadziejny, sięgnęła po rewolwer i pozbawiła go życia. Oskarżona o zabójstwo została uniewinniona przez sąd. Wróciła do wiary i wstąpiła do Stowarzyszenia “Samarytanki" (dziś to Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego). Pracowała wśród byłych prostytutek i dzieci z najgorszymi upośledzeniami. W czasie okupacji w domu dla upadłych dziewcząt organizowała spektakle teatralne reżyserowane przez Leona Schillera. Do śmierci w 1977 roku pracowała w ośrodkach, prowadzonych przez jej zakon.
Umińska (później już jako s. Benigna) do swojej śmierci myślała o tym, że nie miała prawa odebrać życia ukochanemu mężczyźnie:
Powtarzam: nie miałam prawa tego uczynić. Jan nie kazał, on zapytał tylko przedtem, jeden raz w Warszawie... Był taki silny, niezłomny, a poza tym nie wiedział, że nie ma już dla niego ratunku. Kochał życie, nienawidził śmierci. Chciałam oszczędzić mu świadomości, że będzie umierał. A może chciałam oszczędzić siebie, bojąc się niemożności patrzenia na nieludzkie cierpienie... Wówczas nie rozumiałam jeszcze, że dusza każdego człowieka dojrzewa w cierpieniu, tkwi w tym tajemnica, której nie znamy. I nasza ingerencja jest wówczas brutalnym wtargnięciem w tajemniczy proces ducha, który przedziera się do światła. Kiedyś opiekowałam się nienormalną dziewczynką; gdy umierała, w ostatniej chwili swego życia stała się normalnym dzieckiem, w oczach miała błysk świadomości, uśmiechała się do mnie - po raz pierwszy. A gdyby jej ktoś przedtem... przeszkodził, nie dojrzałaby do tego momentu... My szukamy często swoich tylko celów, a należy szukać prawdy. To poszukiwanie jest uciążliwe. Czasem czeka się długo, zanim człowiek sam dojrzeje do pewnych decyzji. Przedziwne to są drogi... Różne myśli. Dziś wiem, że Jan jest zbawiony i ja jestem jego oddechem; a to, że ja żyję, jest dla niego ratunkiem. Ale wiem też, że czyniąc to wtedy wyrządziłam krzywdę społeczeństwu. Czy mi ono wybaczyło?... I pytam jeszcze: Czy mówię całym swoim życiem, że nie było wolno?
s. Benigna Stanisława Umińska