Amoris Laetitia (Pl)
Ilość stron: 276
Ileż razy powiedzieliśmy sobie, że kryzys może być początkiem nowego, okazją do zmiany? A jednak w obliczu trudności w rodzinie prawie nigdy nie odpowiadamy na prowokację rzeczywistości, pokazując piękno i dobro, jakie kryją się w codziennym życiu domu. Być może także my, myśląc o naszych rodzinach, natychmiast myślimy o grzechu, o tym, czego brakuje, o defektach, o kłótniach. Potem zdarza się, że córka oznajmia, że wychodzi za mąż, albo też świętujemy jakąś rocznicę. I wtedy wyłania się świadomość tego, co ma wartość: „Z Twojej łaski jesteśmy tacy, jacy jesteśmy”, w wyłącznej i definitywnej więzi.
Papież nie ma wątpliwości co do tego, w jaki sposób trzeba patrzeć na ten czas kryzysu rodziny: „Miłości małżeńskiej nie strzeże się przede wszystkim, mówiąc o nierozerwalności jako obowiązku lub powtarzając jakąś doktrynę, ale umacniając ją dzięki stałemu rozwojowi pod wpływem łaski” (134).
Otóż powołanie rodziny – wpatrywanie się w Jezusa – jest utwierdzane od pierwszych stron Amoris laetitia: „Zawsze powinno rozbrzmiewać pierwsze orędzie, które jest tym, co jest najpiękniejsze, większe, bardziej pociągające i jednocześnie bardziej potrzebne” (54), ponieważ „każde małżeństwo jest «historią zbawienia», a to zakłada, że wychodzi z kruchości, która dzięki Bożemu darowi oraz twórczej i hojnej reakcji stopniowo ustępuje miejsca rzeczywistości coraz bardziej solidnej i pięknej” (221).
Franciszek nazywa to „miłością dokonywaną własnym zaangażowaniem” (221), „miłością robioną ręcznie”, daleką od sielskiego, doskonałego i niezmiennego sentymentu, a dzisiaj dodatkowo tak prowizoryczną i tak egzaltowaną. Nigdy o tym nie pomyślałam, ale Papież dodaje: „Pozbawioną w ten sposób wszelkich bodźców do rozwoju” (135).
Cóż za codzienne wyzwanie dla naszej wolności! Chodzi o proces – droga jest słowem, które nadaje rytm każdemu rozdziałowi adhortacji – który trzeba przejść razem, w którym oczekiwanie spełnienia i pełni staje się drogą. Tylko na tych warunkach rodzina – Franciszek powtarza to wiele razy – może być uprzywilejowanym miejscem, gdzie jest się wychowanym do życia, tego prawdziwego, z jego blaskami i cieniami, ale także z pewnością, że jest możliwe coś „na zawsze”. Tym samym miejscem, w którym uczymy się, że „wszyscy jesteśmy czyimiś dziećmi. A to zawsze przypomina nam o fakcie, że życia nie daliśmy sobie sami, ale że je otrzymaliśmy. Wielki dar życia jest pierwszym podarunkiem, jaki dostaliśmy” (190).
W czwartym rozdziale Franciszek rozwija swoją „pedagogię” małżeńską, biorąc za punkt wyjścia Hymn o miłości świętego Pawła: na tych stronach wyjaśnia, jak „pielęgnować tę siłę miłości” (119), wchodząc w szczegóły tego, co pomaga, i tego, co niszczy komunię małżonków, i potwierdzając, że „każdego dnia utrzymuje się decyzja o miłości, przynależności, o dzieleniu całego swego życia oraz o dalszym miłowaniu siebie i przebaczaniu sobie nawzajem” (163).
Powtarzać codziennie na nowo to „tak”, bowiem przychodzi ochota, by ponownie wchodzić do gry, nawet po wielu latach małżeństwa ze względu na to „wyzwanie, które wymaga walki, odradzania się na nowo i zaczynania stale od nowa, aż do śmierci” (124), ponieważ „najlepsze jest to, co jeszcze nie zostało osiągnięte” (135). Z pewnością, którą wiek czyni wciąż coraz bardziej oczywistą: „Aby taka miłość mogła przejść przez wszystkie próby i pozostać wierną mimo wszystko, potrzebny jest dar łaski, który by ją umocnił i uwznioślił”, to znaczy, mówiąc słowami świętego Roberta Bellarmina: „Fakt (…) [ten] nie może się zdarzyć bez wielkiej tajemnicy” (124).
(Ślady, numer 4 / 2016)