Długi marsz ku dojrzałości
Notatki ze spotkania z księdzem Luigim Giussanim w „Scuola quadri” Comunione e Liberazione. Mediolan, 27 lutego 19721. Czego szukamy
Przypada nam dziś stanąć wobec chwili, w której doświadczenie Ruchu doznało bardzo poważnego wstrząsu, chodzi o rok 1968.
Może warto przypomnieć sobie w tym miejscu, że Bóg nie pozwala, aby w życiu kogoś, kogo powołuje wydarzyło się coś, co nie miałoby służyć dojrzałości, coś, co nie prowadziłoby ku dojrzałości wszystkich, których powołał. Ma to znaczenie przede wszystkim dla życia osoby, ale ostatecznie i w głębszym sensie, dla życia całego Kościoła, a zatem analogicznie, dla życia każdej wspólnoty, która w szerszym znaczeniu nazywa się rodziną lub wspólnotą kościelną. Bóg nigdy nie pozwala, aby zdarzyło się coś, co nie służyłoby naszej dojrzałości, naszemu dojrzewaniu. Więcej nawet, prawdziwość wiary jest ukazywana przez zdolność, jaką ma każdy z nas i każda rzeczywistość kościelna (rodzina, wspólnota, parafia, w ogóle Kościół), zdolność, aby wszystko, co wydaje się obiekcją, prześladowaniem, czy chociażby trudnością, doceniać jako drogę dojrzewania, aby uczynić to narzędziem i momentem dojrzewania. Nie bez powodu Pan, mówiąc o końcu świata – końcem świata jest jednakże każdy historyczny przełom – powiedział, że „wzmoże się nieprawość, powstaną fałszywi prorocy, a wówczas oziębnie miłość wielu"[1].
Możemy powiedzieć, że przejawem prawdy naszej wiary, przejawem autentyczności w wierze lub jej braku, jest to czy na pierwszym planie stoi rzeczywiście wiara czy też inny rodzaj zatroskania. Czy naprawdę wszystkiego oczekujemy od Chrystusa, czy oczekujemy od Chrystusa tego, czego sami postanowiliśmy oczekiwać, czyniąc Go ostatecznie pretekstem i podporą dla naszych projektów i programów.
Prawo duchowego rozwoju, to wspomniane tutaj dynamiczne prawo życia wiarą, jest faktycznie najważniejsze dla poszczególnych osób i dla całych społeczności; zarówno dla społeczności, jak i dla jednostek. Zawsze pozostaje prawdą, iż wszystko współdziała dla dobra kogoś, kto rozumie i pragnie Boga. Podobnie też zawsze pozostaje prawdą to, że w trudności wychodzi na jaw czy człowiek pragnie Boga czy nie. Jest to odwiecznym dylematem, tkwiącym w głębi każdej wypowiedzi, każdego działania i każdego wyrażenia się człowieka. Jest to alternatywa, która odsłania dwuznaczność, leżącą u korzeni każdego ludzkiego załamania.
Dla duszy, która nie jest jasna, czysta, świat pozostaje jedną wielką dwuznacznością. Dusza człowieka ma pokusę ulegania dwuznaczności wobec każdej rzeczy. Nie bez powodu Chrystus mówił w przypowieściach, „ażeby widząc, mogli nie widzieć i słysząc mogli nie słyszeć”[2]. Cały świat jest jak wielka przypowieść: ukazuje Boga tak, jak przypowieść ukazuje wartość, ku której chce przywołać i ten, „kto ma uszy, aby zrozumieć, rozumie!”[3]. Wobec przypowieści stają się jawne ukryte myśli serca. W obliczu wątpliwości, problemu, pytania, trudności wychodzi na jaw to, co człowiek kocha.
Jednakże owo strukturalne dla stworzeń prawo, strukturalne dla relacji między stworzeniami a ich stwórcą (samo istnienie Boga jest dostrzegane, możliwe do uchwycenia, potwierdzane jedynie dzięki przejściu przez wyeliminowanie tej dwuznaczności), ma wartość dla każdego typu doświadczenia autentycznie religijnego. Ma zatem wartość również dla życia chrześcijańskiego i dla życia Kościoła: naprzeciw przeszkody wychodzi na jaw to, czego chcesz. To, czy żyjąc wspólnotą, tworząc wspólnotę, pracując od rana do wieczora dla wspólnoty, chodzi ci o Chrystusa, czy masz na myśli Chrystusa, czy też siebie samego, widać w chwili, kiedy dojdzie do głosu trudność, zastrzeżenie, zmierzające do zasugerowania ci: „Tkwisz tu”, „O czym oni, aż do dziś mi mówili? Oszukali mnie!”, albo też: „Nie rozumieją mnie, nie doceniają mnie”. To właśnie i jedynie wobec obiekcji oraz w chwili próby widać czy postawa naszego ducha jest złotem czy „plewami”[4], używając porównania św. Pawła.
Leży mi na sercu, aby na początku tego, co musimy sobie dziś przypomnieć, przywołać tę duchową normę, owo wyjątkowe i precyzyjne duchowe sito. Jest to zresztą kolejny, narzucający się nam sposób naśladowania Chrystusa, ponieważ to poprzez agonię i śmierć, stało się widoczne, że jest On naprawdę Synem Ojca: „Nie moja, ale Twoja wola niech się stanie”[5], czy też „consummatum est”[6], był posłuszny, aż do głębi. Czy tym, czego chcemy, oddając cały swój czas, energię, serce, wszelkie nasze zatroskanie o Ruch, jest Chrystus, czy też szukamy siebie samych, wyjdzie na jaw w chwili próby. Kładę szczególny nacisk na tę sprawę, ponieważ jest to punkt, który zawsze musimy mieć na uwadze przy podejmowaniu różnych funkcji, zarówno tych związanych z sekretariatem, „pomocniczych”, najprostszych, jak i funkcji najwyższych. Jeżeli nie będziemy o tym pamiętać, nie potrafimy odczuwać skruchy, nawet minimalnie (skrucha może się pojawić jedynie na tym poziomie), a następnie, przeżywając trudność, sami zdecydujemy czy owa trudność wystarcza, aby odejść, czy też mamy pozostać. Rozumiecie? Zatrzymamy w naszych rękach ostateczne kryterium decydowania, czy to, co robimy jest słuszne czy nie!
Czy tym, czego szukamy jest Chrystus, czy też nasza miłość własna, potwierdzenie siebie, w różnych odmianach i pod różnymi postaciami, widać (wychodzi to na jaw) w konkretnej chwili próby i trudności. Przestajemy „widzieć się” w tym, co robimy, lub to, co robimy już nam nie przynosi zadowolenia. Wówczas staje przed nami urok światowy, wpływ szatański, kłamstwo, w swojej przyciągającej masce, i tworzy alternatywę: „lepiej robić coś innego, słuszniejsze jest coś innego” i czujemy się zdradzeni przez to, czemu się poświęciliśmy, jak mówi napisana przez Claudio Chieffo piosenka o Judaszu[7]. Tymczasem poświęciliśmy się nie temu, ale sobie samym, poświęciliśmy się dla miłości własnej. Jedynie ta uwaga rzuca światło, które może dokładnie wyjaśnić to, co się zdarzyło.
2. Czynniki tego, co się zdarzyło
To, co teraz przedstawię jest tylko przykładową, otwierającą temat analizą minionych zdarzeń, którą możecie wzbogacić. Powiem przede wszystkim – zresztą, zgodnie z tekstem, który otrzymaliście na kartkach –, jakie są najbardziej frapujące i najbardziej jasne czynniki tego, co się wydarzyło, czynniki, które po latach, kiedy się wspomina zjawisko z perspektywy czasu, wychodzą na jaw i stają przed naszymi oczami. Szczególnie wobec ówczesnej perspektywy rozwoju. Myślę, że możemy powtórzyć punkty zasygnalizowane na przekazanej wam kartce.
a) Pojawienie się fenomenu kontestacyjnego na poziomie uczniowskim poruszyło nas przede wszystkim ze względu na podstawowy wymóg prawdziwości w podejmowaniu spraw, w sensie ogólnym, jaki ten fenomen pobudził. Pierwszym czynnikiem, który nas poruszył było podstawowe żądanie prawdziwości w życiu publicznym. Podkreślam z naciskiem, że chodzi o życie publiczne, społeczne. To spostrzeżenie nie mogłoby zostać sformułowane bez uwzględnienia czegoś, co wyjaśnia takie żądanie, taki wymóg, a mianowicie bez uwzględnienia pewnego niepokoju. Niepokój ludzki jest zawsze związany z potrzebą prawdziwości, ze skrępowaniem i brakiem równowagi, wynikającymi z kłamstwa, które w jakiś sposób zagnieżdża się w życiowej postawie. Ta pilna potrzeba prawdziwości w życiu społecznym, w formach życia społecznego, nie mogła nie być dyktowana przez niepokój, który zawierał w sobie również poszukiwanie autentyczności osoby, autentyczności osobistej.
Uważam, że zaangażowanie w ogólną przemianę społeczeństwa – aby oblicze społeczeństwa było prawdziwsze, bardziej ludzkie – nie może zostać zapomniane (nie możemy nie mieć go nieustannie na uwadze), jako wyzwanie rzucane przez Boga wobec naszej bierności i lenistwa, rzucane właśnie poprzez świat. W historii Kościoła zawsze było tak, że właściwe zaangażowanie ziemskie – pomimo jego stronniczości i fragmentaryczności w podkreślaniu jakiejś pilnej potrzeby lub jakiegoś aspektu życia – prowokowało odnowienie świadomości. Prowokowało kryzys i wznowienie świadomości, wewnątrz prawdziwego ludu chrześcijańskiego. Bóg posługuje się wszystkim, co się wydarza. Pamiętajcie o obietnicy: wszystko, co się wydarza Bóg dopuszcza dla dojrzewania tych, których wybrał. Potwierdzenie tej prawdy możemy zobaczyć w określonym momencie naszej wędrówki, na brzegach naszej drogi, u tych, którzy nie mieli łaski, jaką my otrzymaliśmy. Jest to sposób, w jaki Bóg nas oczyszcza, oczyszcza naszą miłość własną. Bóg karci tych, których kocha, aby ich oczyścić – mówi Pismo – „Karci tych, których kocha”[8].
b) Drugi czynnik, który zauważamy wspominając to, co się wydarzyło jest jasny i przykładowy. Propozycja prowadząca do takiej przemiany społecznej, czy też inaczej mówiąc, do potwierdzenia prawdziwości w miejsce dwuznaczności, kłamstwa i maski, w jakich się żyło, zasadniczo i ogólnie biorąc przedstawiała się jako konieczność dążenia do obalenia przeszłości. Ukazywała się jako nieprzyjaźń, wrogość wobec przeszłości, zaprzeczanie jej, albo, ujmując jeszcze trafniej, jako zapomnienie i brak zainteresowania przeszłością, co jest tym samym. Zapominanie o przeszłości jest wrogością wobec niej, ponieważ przeszłość jako taka napiera, staje się pewną propozycją w teraźniejszości. W przeciwnym razie byłaby równa zeru. Przeszłość jest ważna dla kogoś, kto żyje w teraźniejszości, jedynie kiedy staje się propozycją dla teraźniejszości, ponieważ to z przeszłości się rodzimy (zapominanie o matce jest, zatem, potencjalnie, wrogością wobec niej). Nie narusza to konieczności tworzenia nowych sformułowań, to jest jasne; jednakże czynnikiem determinującym oblicze tego, co się nam wydarzyło, przede wszystkim patrząc w perspektywie wewnętrznego rozwoju, jest negowanie przeszłości, wrogość wobec przeszłości. Dążenie do obalenia istniejącego porządku – rewolucja, jako dążenie do obalenia istniejącego porządku –, koncepcja światowej rewolucji nie może nie zbiegać się z wojną wypowiedzianą przeszłości.
Widać wyraźnie, że u korzeni podobnego postępowania, podobnej postawy, znajduje się pewna elementarna naiwność. Naiwność Adama, który sądził, że spożywając zakazany owoc może wyczerpać poznanie dobra i zła. W gruncie rzeczy jest to moja naiwność, naiwność dotycząca mnie, kiedy uznaję siebie za „miarę wszystkich rzeczy”. Jest to naiwność człowieka, który mówi: „Teraz ja wszystko uporządkuję”. Jest to naiwność człowieka uważającego się za miarę wszystkich rzeczy, naiwność miłości własnej. Z technicznego punktu widzenia jest to naiwność, z moralnego punktu widzenia występek, kłamstwo, uleganie pokusie, aby przywołać ponownie pierwsze strony Biblii.
Jakie to przygnębiające! Jakiegoż smutku doświadczyliśmy wówczas i jakże on się pogłębił z upływem lat. Jakiegoż smutku doświadczyliśmy natychmiast stając wobec woli przemiany społeczeństwa. Doświadczyło go wielu z nas, przynajmniej ci, którzy nie uczestniczyli w tych sprawach bezpośrednio. Wobec perspektywy przemiany społeczeństwa utrwaliła się w naszej duszy pewna wątpliwość, ponieważ byliśmy zaskoczeni przez nacisk i wolę przemiany wewnątrz pewnego rodzaju doświadczenia, nie mając jeszcze świadomości tych problemów. Byliśmy nieświadomi tych problemów, na pewnym poziomie poprzedzającym te problemy, na poziomie podstawowym, ale jeszcze nieporadnym, nieświadomym wobec nagłej potrzeby przełomu kulturalnego (ziarno ukazuje wszystkie swoje możliwości poprzez spotkania i zderzenia).
Była to więc wątpliwość nieśmiała, budząca ciekawość i ostatecznie nadal pełna respektu, tak, że wszystkie rozróżnienia robiło się z pewną uległością (przy całym wysiłku na rzecz przemiany, kto miał coś do powiedzenia?). Była to jednocześnie wielka wątpliwość, wielka mgła, w głębi pełna szacunku wobec wydarzenia. Tym niemniej, kiedy, wobec pilnej potrzeby prawdziwości, zobaczyliśmy pewien rodzaj relacji między chłopcem a dziewczyną, ogłaszany jako naturalny, natychmiast pojawi się smutek. Relacja między chłopcem a dziewczyną może służyć jako przykład, gdyż jest to jeden z punktów typowych dla wartościowania moralności jakiejś populacji czy epoki, jak mi się zdaje, przyjmuje się go również w etnologii. Jest rzeczywiście jednym z punktów najbardziej syntetycznych dla zobrazowania rozwoju moralnego, wzrostu poczucia godności czy też dojrzałości moralnej osoby lub sytuacji. Chodzi mi oczywiście o osąd koncepcji, o której mówię. Koncepcja autentyczności, prawdziwości, do jakiej dążono, prowadziła do rozwiązłości rodziła ideę „wolnej miłości”, która nie ustępuje w niczym najbardziej płytkim i zdeprawowanym przejawom życia społeczności mieszczańskiej. Jest tak, pomimo, że pojawiła się jako owoc wrogości wobec przeszłości, jako sposób przeciwdziałania przeszłości, jako zryw: „ja przychodzę”, a zatem to, czego ja doświadczam, to, co ja czuję, oto jest oryginalność, pierwotna czystość, złoty wiek ludzkości!
3. Zagubienie
Przedstawię teraz dwa, najbardziej frapujące czynniki ówczesnej sytuacji – jak sądzę – jakie możemy dziś zauważyć. Jak Ruch, w swoim dominującym wówczas aspekcie, Gioventu Studentesca [Młodzież Uczniowska] i Gioventu Lavoratrice [Młodzież Pracująca] wykazywał, iż został wstrząśnięty?
Było to zagubienie – jak zaznaczyłem wcześniej – zagubienie charakterystyczne dla kogoś, kto realizując swoją drogę i żyjąc swoim podstawowym doświadczeniem, zostaje zaskoczony przez wydarzenia, które przynaglają do przemiany, do wyjaśnienia, zinterpretowania i decyzji na pewnym poziomie, którego własne doświadczenie jeszcze nie osiągnęło, do którego własny tor, własna wędrówka, własny szlak jeszcze nie dotarł. Tak jakby do oblężonego miasta, przygotowującego się do wojny, przygotowującego wały obronne, itd., wróg nadszedł trzy dni wcześniej niż przewidywano. Niemożliwe jest – z wyjątkiem tych, dla których idee są bardzo jasne w dojrzały sposób, z wyjątkiem dobrych generałów –, aby w takiej sytuacji miasto nie popadło w panikę.
Panowało zagubienie. Jest to słowo, które zmierza do łagodnego uzasadnienia tego, co się wydarzyło; ogólne zagubienie. Zagubienie to było charakterystyczne nie tylko dla jakiejś określonej części osób, ale dla wszystkich. Kładę nacisk na to słowo, które łagodzi spojrzenie, kładę nacisk na życzliwe wyjaśnienie tego, co się wydarzyło.
Z jednej strony takie zagubienie zostaje energicznie pokonane. W jaki sposób? Przez pozwolenie, aby pociągnął i wzbudził entuzjazm pozytywny aspekt wydarzenia. Z drugiej strony zagubienie wprowadza stagnację. Co natomiast utrwala zagubienie? Postrzeganie sposobu przemiany. Błędna metoda, w której samo wydarzenie staje w swoim roszczeniu dokonania przemiany rzeczy. Co to znaczy błędna metoda? Może jest za wcześnie, aby tak mówić, zatem przyjmijmy, że chodzi o metodę niezgodną z tym, do czego jest się wychowanym, metodę, czy też przemianę rzeczy niezgodną z własną historią.
W pierwszym przypadku zagubienie zostaje nagle pokonane przez energię i wolę interwencji, operatywności, działania, przez – użyjmy chrześcijańskiego określenia – „wcielenie” (ma ono tutaj pewien aspekt świętokradzki, gdyż dla chrześcijanina korzystanie ze świata w sposób niezgodny z tajemnicą Chrystusa jest świętokradztwem). Przezwyciężenie zagubienia następuje nagle jako wola interwencji, pobudzana przez pozytywność zjawiska, przez ogłaszaną chęć autentyczności oraz skargę na jej brak, itd.
Nie można się jednak nagle oderwać od całej historii, do której przylgnęło się w wolny sposób toto corde – cokolwiek potem powiedzą i mówią o niej – od historii, do której przylgnęło się całym sercem, entuzjastycznie. Nie jest możliwe nagłe oderwanie się. Z tego powodu przejście od jednej matrycy, do drugiej zostało uczynione, dokonane, aby nie doznać poniżenia i ciężkiego szoku spowodowanego poczuciem zdrady uznawanych wartości. Pomniejszano oraz czyniono abstrakcyjnymi drogę i doświadczenie, w których wcześniej uczestniczono. „Umniejszając – czytamy na kartce, która została wam dana – historyczno-społeczne znaczenie Faktu chrześcijańskiego”. Została dokonana redukcja Faktu chrześcijańskiego, czy też udaremnienie jego historycznego znaczenia. Przejście od określonego typu dyskursu do innego zmierzało do „powstrzymania” tego pierwszego, aby nie doznać szoku z powodu poczucia zdrady wartości. Zmierzało to do interpretacji, która by umniejszała historyczną doniosłość Faktu chrześcijańskiego, „osłabiając" go, czyniąc jałowym, ukazując jako przypadkowy. Chodziło o interpretację czysto eschatologiczną, a przez to oderwaną od świata i od życia.
Określenie: umniejszanie, użyte na przekazanej wam kartce, jest może najbardziej trafne: umniejszanie okazałości obecności, niesionego przez Fakt chrześcijański znaczenia. Jest to dążenie, aby Fakt chrześcijański sprowadzić do liturgii, do sakramentów. Oczywiście sakramenty są oparciem i rdzeniem całego życia wspólnoty chrześcijańskiej (to śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, zadatek Jego powtórnego przyjścia, w sposób nadnaturalny uznajemy za korzeń całego naszego życia!). Jednocześnie, właśnie dlatego, iż stanowią źródło życia chrześcijańskiego, źródło odnowionego świata, źródło odnowionego istnienia, właśnie z tego powodu są one gestami po ludzku, społecznie, historycznie biorąc najbardziej osobliwymi, najbardziej obcymi gdy chodzi o sposób postrzegania codziennych spraw, codziennych zajęć. Sakramenty były więc ujmowane i przeżywane zgodnie z ich istotą, jako przywołanie i przygotowanie eschatologiczne, ale przy tym zostały całkowicie pozbawione ich treści odnoszącej się do teraźniejszości.
Umniejszanie sposobu pojmowania Faktu chrześcijańskiego przynosi ze sobą nieuchronnie dualizm jako obecność w świecie, dualizm, w którym czynnik nadnaturalny – czynnik wyjaśniający i ostatecznie zbawczy – zostaje uznany jako ciążący nad teraźniejszością, jednakże nie zbiega się z nią. Czynnik ten nie może przynosić osądu historycznej teraźniejszości, nie może wzbudzać jakiejś jej przemiany, nie wspiera teraźniejszości, chyba, że w znaczeniu czysto moralistycznej inspiracji działania: „Powinieneś się zaangażować”. Pozostaje ogólnikową inspiracją działania, przywołaniem moralistycznym, w najbardziej niejasnym znaczeniu tego słowa: „Powinieneś zaangażować się w świat”. Powiem to jeden raz i pozostawię cię samemu sobie. Z drugiej strony pozostają pilne potrzeby świata z ich treścią i intensywnością, które podejmiesz tak, jak ci podyktuje twój instynkt, temperament, sposób widzenia, odczuwania, według własnych analiz, teorii, zgodnie z gwałtownością twojej praktyki.
4. Redukcja Faktu chrześcijańskiego
Jakie były, możliwe do wytłumaczenia, konsekwencje postawy przyjętej przez tę znaczną część Ruchu w komentowanym okresie czasu?
a) Po pierwsze, jak czytamy na kartce, była to „Koncepcja skuteczności zaangażowania chrześcijańskiego, z akcentowaniem moralizmu”. Z bardzo mocnym akcentowaniem, właściwie było to wewnętrzne uproszczenie do moralizmu! Z jakiego powodu należało pozostać chrześcijaninem? Ponieważ chrześcijaństwo mobilizuje do działania, mobilizuje do zaangażowania, i to wszystko! Jakby ojciec i matka, powiedzieli ci: „Odwagi, zobacz, ty musisz to zrobić!”, ale potem, tę rzecz musisz realizować sam, tak jakby ich nie było (gdy tymczasem Jezus mówi: „Ja będę z wami, aż do skończenia świata”[9]). Pojawia się tu idea wcielenia, w której chrześcijanin jest rozbity, pęknięty. Z historycznego punktu widzenia chrześcijanin ma prawo pozostawania w świecie, jedynie w mierze, w jakiej rzuca się w światowe działania. Jest to chrześcijaństwo etyczne, czyli jedynie chrześcijańska etyka, chrześcijańska postawa, co oznacza, że bycie chrześcijaninem w świecie zostaje utożsamione z zaangażowaniem w świat. Toteż być chrześcijaninem w świecie oznacza interesować się marginesem, ubogimi, nierównym wynagrodzeniem, niesprawiedliwością w świecie pracy. Na tym polega bycie chrześcijanami. Chrześcijaństwo zostaje sprowadzone do skutecznego moralizmu.
Przypominam sobie, jak pewien były przedstawiciel GS, spoza Uniwersytetu Katolickiego – podobnych jemu można było często spotkać na Uniwersytecie Katolickim, zawsze występowali wzajemnie przeciwko sobie, poważnie, ale z uśmiechem; jednak tym razem nie śmiał się –, kiedy sobie z niego nieco żartowałem, powiedział mi: „Widzisz, stawiam sobie pytanie, dlaczego powinienem pozostać chrześcijaninem?”. Odpowiedziałem: „Ach, widzisz, skoro bycie chrześcijaninem oznacza robienie tego, co robisz! To inni nauczyli cię tak czynić, a oni są lepsi od nas i dlatego nie rozumiem, dlaczego nie miałbyś po prostu utożsamiać się z nimi”. Dziś wydaje się nam jasne, że bycie chrześcijaninem nie jest zorganizowaniem sittingu przed Uniwersytetem Katolickim (zaangażowanie chrześcijańskie może podpowiedzieć również takie działanie, to inny problem, ale chrześcijaństwo nie jest tym!), jednakże wówczas, w ówczesnym zagubieniu nie było to takie jasne.
Przede wszystkim, więc, pewna koncepcja skuteczności. Z upływem lat, w kimś, kto podjął tę drogę, jeżeli pozostał chrześcijaninem, fizjologicznie odczuwalny stał się dualizm, podział. Być może jest jeszcze tworzona „Chrześcijańska Demokracja Lewicy”, ale Fakt chrześcijański nie ma z tym nic, nawet w najmniejszym stopniu wspólnego. Identyfikuje się ona z systemem myślowym i postawą duchową prezentowanymi przez Chrześcijańską Demokrację lat powojennych i do tego samego się sprowadza.
b) Drugą konsekwencją była – i tu mamy do czynienia z rzeczą najpoważniejszą – niezdolność do oddziaływania kulturalnego, do doprowadzenia własnego doświadczenia chrześcijańskiego na poziom, gdzie staje się ono syntetycznym i krytycznym osądem, a zatem propozycją sposobu działania. Doświadczenie chrześcijańskie pozostaje zablokowane w swojej potencjalnej możliwości wpływania na świat, bowiem doświadczenie ma wpływ na świat jedynie w mierze, w jakiej znajdzie wyraz w kulturze (nie chodzi na ile znajdzie się ono na Uniwersytecie, to nie ma znaczenia!). Wyraz kulturalny oznacza osąd, oznacza zdolność do systematycznego i krytycznego osądu na temat świata, na temat tego, co światowe, na temat historycznej przypadkowości, a zatem stanowi podpowiedz pewnego sposobu planowania i działania.
Doświadczenie, które nie dochodzi do tego poziomu nie ma swojego oblicza, nie ma twarzy w historii, pozostaje bez oblicza. Może istnieć w przestrzeni epok „przedhistorycznych”, ale w miarę jak społeczeństwo, jak życie ludzkie osadza się w relacjach, napiera na doświadczenie, a ono znika, ponieważ zostaje wyeliminowane przez presję środowiska. Jest to właśnie los, jaki spotyka natychmiast wiele prób podejmowanych przez nasze wspólnoty (nie będę ich teraz wymieniał), prób, które się nie ustabilizowały. Usiłowania takie zaczynają stawać się doświadczeniem, nabierają znaczenia, jedynie o ile znajdują pewien wyraz kulturalny, pewien krytyczny i systematyczny osąd, a zatem proponowany program i sposób działania. Tak zaś nie może się zdarzyć, jeżeli jakaś grupa chce coś zrealizować własnymi siłami, sama, jak starały się zawsze owe grupki. Jeżeli jakaś grupa miałaby rzeczywiście taką zdolność, tym samym tworzyłaby szereg relacji z całym Ruchem – i to jest tym, czego pragniemy –wpływałaby w pozytywny sposób na przemianę Ruchu.
Drugą konsekwencją była, jak widzimy, niezdolność do wyrażenia doświadczenia przez kulturę, a stąd wynikała niezdolność do jednolitego osądu sytuacji. Jedynie pewna forma wyrazu kulturalnego wynikająca z jednolitego doświadczenia umożliwia jednolity osąd sytuacji. Tymczasem, jako coś naturalnego, pochwalano różnicę postaw przyjmowanych wobec danych spraw (mówię o GS i GL w tamtych latach), a potem ratowano sytuację organizacyjnie, przez narzucenia określonej zmiany. Jak w ezopowej bajce o cierpkich winogronach i lisie. Teoretycznie pochwalany był podział, nieokreślona różnorodność osądów i stanowisk: „Jesteśmy wolni, jeden może być prawicowcem, a inny lewicowcem”. W praktyce, kiedy ktoś zaznaczał, że nie jest z politycznymi ugrupowaniami pozaparlamentarnej lewicy, zostawał wykluczony z walki, jeżeli nie zniszczony (zniszczony może nie fizycznie, ale moralnie).
Dlatego istniał podział wobec świata z jego pilnymi, bieżącymi potrzebami, podział straszny, gdyż coraz bardziej, jeszcze bardziej, przekreślał zdolność do świadczenia Faktu chrześcijańskiego w samym świecie. W rzeczywistości świadectwo o Fakcie chrześcijańskim w świecie polega na obecności Faktu chrześcijańskiego w potrzebach świata, a nie na obecności chrześcijan w manifestowaniu „czerwonej flagi”.
c) Jako trzecia konsekwencja pojawiło się lekceważenie wiarygodnego doświadczenia, autorytetu. Zauważcie tu, że nie istnieje systematyczna myśl i działanie, jeżeli nie stajemy się uczniami mistrzów! Dlatego też są możliwe dwa przypadki: rozpoznasz autorytet jako dany, jako ofiarowany, albo sam go wybierzesz; autorytet albo jest łaską dla twojej historii, łaską Boga wewnątrz twojej historii, albo ty sam wybierasz sobie autorytet. Nazwiska ówczesnych szefów (przynajmniej niektórych) były użyte w taki sam sposób jak wcześniej używano nazwiska tego czy innego księdza, aby potwierdzić to, co robiono.
Jakkolwiek, Fakt chrześcijański – powtórzmy to sobie – w urzędzie autorytatywnym, utworzonym przez Chrystusa znajduje miejsce geometryczne, gdzie zostaje ocalona Tajemnica miejsce, gdzie udokumentowane, zagwarantowane i poświadczone jest uznanie i uszanowanie Tajemnicy. Myślę, że niewielu ludzi może tak, jak my powtórzyć te rzeczy z bólem, który niemal graniczy z gniewem. Szkoda, że nie mamy jeszcze osób, które by potrafiły wyrazić to literacko! Nie wiem czy to właśnie skrajna postać lenistwa, niedbałości czy też instynktowności, z jaką działamy, nie pozwala nam ustalić bardziej odpowiedniej hierarchii zadań, które powinniśmy wziąć na siebie, zgodnie z posiadanymi charyzmatami.
Zatem, w ogólnym zagubieniu pierwszym wzorem postawy, jaka konkretnie, historycznie dominowała w GS i GL (w GL również ilościowo – prawie sto procent; w GS natomiast nieznaczna większość, jednakże, przez sposób przewodzenia, została w ten sposób określona fizjonomia GS), było przezwyciężenie impasu przez rzucenie się w pójście za światem. Własna historia i niesione przez nią wartości zostały umniejszone, sprowadzone, na ile tylko było to możliwe, do wersji abstrakcyjnej wobec życia, usunięte. Wykluczona została możliwości ich wpływu na bieg historii, a przez to możliwość prawdziwego wcielenia. Został usunięty historyczny wymiar Faktu chrześcijańskiego (raz jeszcze powtórzę, że to jest najlepsze wyrażenie). Ludzi, którzy chcieli pozostać w środowisku chrześcijańskim, doprowadziło to do dualizmu, dualizmu między nadchodzącym niebem a ziemią, która szła w swoją stronę i ku swoim losom. Z punktu widzenia historii Kościoła jest to – w znaczeniu podstawowym, w znaczeniu właściwym i czystym – postawa protestancka. Moim zdaniem, teologia świecka, która zaangażowała tak mocno najmłodszą i najbardziej żywą część kleru katolickiego (a zatem również młodzież skupiającą się wokół niej), nie może być ostatecznie wytłumaczona – nie jako zamiar, ale z punktu widzenia kulturalnego – nie może być widziana i osądzona inaczej, jak w kategorii autentycznego, czystego, ortodoksyjnego protestantyzmu, mówimy dziś protestantyzmu Bartha.
5. Porzucenie drogi
Należy zatem zauważyć trzy ważne konsekwencje; znaczenie tego spostrzeżenia nie wynika z zamiłowania do analizy historycznej, ale jest związane z faktem, iż występująca tu dialektyka będzie zawsze obecna, owo uderzenie, owa próba – próba i pokusa – będzie zawsze, mniej lub bardziej, obecna. Pierwszą konsekwencją jest podkreślająca skuteczność koncepcja zaangażowania chrześcijańskiego, koncepcja moralistyczna. Wobec potrzeby świata pojawia się analiza tej potrzeby, teoria odpowiedzi i odpowiedź zgodna z teorią. Wszystko rozgrywa się w ludzkich wymiarach, Chrystus nie ma z tym nic wspólnego, gdyż jest On gdzieś poza czasem i przestrzenią. Stanowi moralną inspirację, która pozostaje poza czasem i przestrzenią, wobec których jest „transcendentny”. Drugą konsekwencją jest niezdolność wyrażenia propozycji poprzez kulturę, ponieważ używany sposób wyrazu ma jako wzorzec analizę marksistowską lub teorię marksistowską, analizę i teorię światową. Sposób wyrazu, jaki się stosuje ma jako matrycę doświadczenie światowe, nie doświadczenie chrześcijańskie, a zatem teoretyczne wywyższanie i idealizowanie odmienności poglądów i sposobów nawiązywania kontaktów, właśnie jako kierunek dla Ruchu Studenckiego, zaś praktycznie, organizacyjnie zostaje narzucona pewna „jedyna” dyrektywa. Jako trzecia konsekwencja pojawia się teoretyczne i praktyczne umniejszenie autorytetu, ponieważ autorytet stanowi funkcję gwarantującą wiarygodność doświadczenia chrześcijańskiego.
Na podstawie materiałów, które zostały mi przekazane można sporządzić bogatą dokumentację zarówno odnośnie do owego porywu przepełnionego pragnieniem realnej autentyczności, jak i kroku prowadzącego do zdrady własnej historii. Możemy przeczytać kilka fragmentów z pisma uczniowskiego, wydawanego wówczas przez Gioventu Studentesca [Młodzież Uczniowską].
„Także my rozpoczęliśmy rok szkolny zatroskani o to, aby propagować inicjatywy planowane na pierwszy kwartał, odsuwając się od realnej sytuacji szkoły, pomimo, że nieśmiało przebąkiwało się o konieczności większego uczestniczenia w życiu środowiska. Wszystko to było nadal ograniczone wyłącznie do naszych działań i naszych propozycji”. Przeanalizowanie tego fragmentu wystarczyłoby dla wgłębienia się w ówczesną sytuację. Oczywistym jest, że podobny niepokój odczuwał ktoś energiczny, żywy, nie jakaś cicha woda, jednakże, przede wszystkim, czy zauważyliście, do jakiego stopnia już wówczas porzucono propozycję Ruchu, bieg historii GS? Zostały radykalnie odrzucone Zapiski o metodzie chrześcijańskiej. Założenie Zapisków o metodzie chrześcijańskiej[10], które stanowi klucz wizerunku naszego stanowiska już nie istniało, nie było już brane pod uwagę.
„Także my rozpoczęliśmy rok szkolny zatroskani o to, aby propagować inicjatywy planowane na pierwszy kwartał”. Rzeczywiście, tekstami decydującymi i wpływającymi na ludzi nie były już Zapiski o metodzie chrześcijańskiej czy Śladami chrześcijańskiego doświadczenia[11] (za wyjątkiem jakichś fragmentów z zielonej książeczki[12], gdzie była mowa o decyzji), ale teksty Gonzáleza Ruiza, Chrześcijaństwo nie jest humanizmem[13], itp. W gruncie rzeczy, w próbie – to inna wersja tego, co powiedziałem wcześniej jako założenie – wychodzi na jaw to, co już wybraliśmy; jeżeli toniemy w wątpliwości, problematyczności, oznacza to, że zawsze wybieraliśmy coś innego.
Gioventu Studentesca mogła faworyzować sytuację zmierzającą ku upadkowi – jak też faworyzowała – gdyż została porzucona początkowa propozycja. Być może w tabeli wskazań z tamtego czasu nie było to nawet uchwycone, tym niemniej propozycja ta nie była już nawet narzędziem kulturalnym, z którego czerpano natchnienie, z którego korzystano. Rzeczywiście, koncepcja skuteczności i znaczenie już przed rokiem 68 i była powodem przeżywania trudności przez kogoś, kto patrzył na wydarzenia z pewną, określoną obiektywnością lub z pewną świadomością ciągle podejmowanej propozycji. Fenomen wyrazu kulturalnego zmienił się już w usiłowanie poszukiwania, wychodził od antologii tego, co mówili inni, a nie jako zgłębianie przedmiotu, pewne natarcie inspirowane własnym doświadczeniem. Jak miasto zaatakowane i zdobyte, gdyż nie miało strzeżonych murów: zostały zdjęte straże, nadzór murów miasta, została usunięta czujność wobec podjętej drogi.
Nie da się jednak zrozumieć tego, jeżeli nie zrozumiemy „przyczyny”, a „przyczyną” jest ostatecznie trudność, z jaką droga chrześcijańska, doświadczenie chrześcijańskie, staje się dojrzałe. Jeżeli nie weźmiemy tego pod uwagę, poza tym, że się zgorszymy i osądzimy, w złym znaczeniu, naszych dawnych przyjaciół, ryzykujemy poważnie poniesienie straty w teraźniejszości. Niecierpliwość nie jest ostatnią, ale pierwszą pułapką. Doświadczenie chrześcijańskie – pomyślcie – zmieni świat; aby zmienić świat potrzebny jest jednak cały bieg historii, cały jej szlak. W tym miejscu warto dokonać pewnej analogii: doświadczenie chrześcijańskie zmieni moje życie, ale potrzebny jest cały bieg mojego życia; zmieni nasze grupy, nasze wspólnoty, ale potrzebny jest cały bieg istnienia tych wspólnot. Potrzebny jest cały bieg!
Krótko mówiąc, doświadczenie chrześcijańskie nie zaspokoi gorączkowej koncepcji skuteczności człowieka, owego „mieć natychmiast”, tego „mieć”, ponieważ jest to pokusa faryzeuszy, którzy mówili do Chrystusa: „Uczyń cud, taki jak powiemy, poślij błyskawicę z nieba. Poślij błyskawicę z nieba, to wówczas uwierzymy”[14]. Oni ustalili cud, jaki powinien nastąpić, uwierzyliby, gdyby Chrystus przystał na ich miarę. To jest faktycznie patos, jaki kryje się pod ówczesnym dramatem, jak i pod dzisiejszą niepewnością, przygnębieniem, znużeniem i niezdecydowaniem.
Ktoś, kto to rozumie dostrzeże, co znaczy wiara – wierzyć, wierzyć w Niego –, co znaczy dać kredyt wobec Faktu chrześcijańskiego. W pewnych chwilach naprawdę jest to, jak umrzeć dla siebie, nawet więcej, jest to naprawdę umieranie dla siebie. Przeczytam kolejny fragment: „Zdaliśmy sobie sprawę, po pierwsze, że nie wiedzieliśmy prawie nic, i że nie mamy nic do powiedzenia”. Rozumiecie dwuznaczność tego zdania? Podobnie jak przeczytanego wcześniej: „Wszystko to było nadal ograniczone wyłącznie do naszych działań i naszych propozycji”. Oskarżyli się sami, podobnie jak my czynimy, bo chcemy potwierdzać „to, co nasze”. Oczywiście chcemy potwierdzać fakt Chrystusa, chcemy potwierdzać Kościół, dlatego właśnie, że Kościół jest zbawieniem świata!
„Nie mieliśmy nic do powiedzenia: skoro miniona historia, skoro zaangażowanie w chrześcijaństwo, w chrześcijańską wspólnotę nie czyniło nas zdolnymi, aby wystąpić przeciwko profesorom, sprytnie jak marksiści, mówiono: „Widzisz? Zdradzili cię”. We wspomnianej już piosence Judasz mówi: „To nie dla trzydziestu denarów, ale z powodu nadziei, jaką On tamtego dnia wzbudził we mnie”[15]. Była to jednak nadzieja według jego miary! „Nawiązaliśmy zatem kontakty z osobami i grupami, które miały już doświadczenie organizowania protestu w szkole, aby dzięki ich świadectwu i pracy mieć obraz problemu”. To jest wszystko. Redukcja została całkowicie wprowadzona. Nastąpiła redukcja, jak widać w wydawnictwie Michelaccio – oczywiście ówczesnym Michelaccio –, które rozważa demokrację, jako jedyny problem. Powoli wszystko było kompensowane w koncepcji demokracji, ale problem stanowiło to, o czym mówiliśmy wcześniej. Jaka jest różnica – odnośnie do metody – między chrześcijaństwem utożsamianym z działaniem społecznym, jak w dzisiejszych protestujących grupach katolicko-marksistowskich, a przytoczonymi tu zdaniami i ukazywaną w nich postawą? Zauważcie proszę, że właśnie najżywszy aspekt naszych spotkań pytań, najżywszy aspekt naszych grup – najżywszy w sensie ludzkiej energii – najbardziej ulega tej pokusie. Przeczytam ostatnie zdanie: „Najważniejszą ze wszystkich sprawą jest nasze włączenie się w społeczeństwo”. Zdania te są dwuznaczne, tak jak brzmią, ale za nimi kryje się już dokonany wybór, przeciwny całej naszej drodze.
6. Wierność własnej historii
Przechodzimy do trzeciego elementu naszej diagnozy. W ogólnym zagubieniu, duża część Gioventu Studentesca, pardòn, pewna określona część Gioventu Studentesca, i nasi pierwsi studenci, tak jak i nasi pierwsi dorośli (studenci i dorośli niemal całkowicie) pozostali jak skamieniali, zablokowani, zastraszeni i zmieszani sytuacją. Jedna rzecz była jednak natychmiast jasna, przynajmniej dla wielu z nich: wierność własnej historii powinna być mocniejsza i decydująca względem nagłośnienia słusznych pilnych potrzeb i względem okazałości strony praktycznej innych. Dla tych, którzy się „uratowali – przepraszam za określenia – niewątpliwie to właśnie było katalizatorem podstawowej postawy: wierność własnej historii.
Wierność własnej historii zawierała dwa czynniki, które są ważne, gdyż odzwierciedlają świadomości, tych, którzy przyjęli tę postawę.
a) Pierwszy czynnik został wskazany na kartce słowem „Tajemnica”. Wierność własnej historii istniała nie z powodu fideizmu, czy „fidelizmu”, była to wierność własnej historii na ile ta, w czysty sposób, doprowadziła własną świadomość do uznawania wymiaru religijnego za decydujący dla istnienia i historii człowieka. Wymiar religijny życia człowieka i historii oznacza świadomość wpływu Tajemnicy na przypadkowość, jaką przeżywam. Tajemnica wpływająca na rzeczywistość, jaką przeżywam to Chrystus w swojej kontynuacji historycznej, czyli: Kościół”. To było jasne natychmiast.
b) Drugim czynnikiem owej wierności historii był szczery i stały szacunek i ufność wobec autorytetu, a przez to znajdowanie w nim wsparcia dla własnej osoby. Ponowne, pełne biedy odkrycie ostatecznej wagi, jaką w przeżytej historii odegrała funkcja autorytatywna. Zresztą, to właśnie poprzez funkcję autorytetu zostaje zagwarantowane poszanowanie i używanie pojęcia tajemnicy.
Jakkolwiek, ludzie, którzy się uratowali, uratowali się dzięki świadomej wierności własnej historii, na ile była dla nich jasna – można powiedzieć wyłącznie – siła wymiaru religijnego, czyli wpływ tego wymiaru na konkretne sytuacje, a stąd obecności Tajemnicy jako czynnika wpływającego na ludzkie okoliczności. Następnie, na drugim miejscu, znaczenie miało też szczere i jasne odkrycie znaczenia autorytetu, historycznej funkcji autorytetu.
Stanowisko to, na różne sposoby i przez dłuższy czas pozostawało jakby zablokowane wewnątrz granic niedojrzałości, ponieważ w ewaluacji naszego doświadczenia brakowało odkrycia, które stało się charakterystyczne dla ostatnich dwóch lat, począwszy od ogłoszenia, w Centrum Pèguy, koncepcji „krzyż-zmartwychwstanie”. Jednakże precyzyjnym punktem, w którym pojawił się czynnik mobilizujący, rozdzierający granice niedojrzałości, jest obecne od dwóch lat wezwanie do „samoświadomości”. Wówczas nie nadszedł jeszcze czas, więc istniało pewne usztywnienie w granicach niedojrzałości, która sprzyjała mechanicznej wierności formom. Z tego powodu, przez długi czas, szczególnie na poziomach wychowawczych panował konformizm, schematyzm i pewnego rodzaju jałowość, których konsekwencjom dopiero teraz, to znaczy w 1972 roku, zdołamy, być może, zdecydowanie zapobiegać, jeżeli rzeczywiście przezwyciężymy w nas ową niedojrzałość.
To właśnie brak samoświadomości, świadomości tego, co mi się wydarzyło z Chrystusem – tego, przez co nie zachwieję się, nawet gdyby cały świat, łącznie z całym klerem świata, stał się inny; to, co mi się wydarzyło z Chrystusem jest bowiem mną samym, jest to fakt, który określa moje ciało i duszę, całą moją ontologię; to jest nowe stworzenie – brak tej świadomości sprawił, że zarówno w pierwszych latach na uniwersytecie, jak i przez długi czas w szkole (w wielu aspektach do dziś, ale od kilku miesięcy, przynajmniej z tego punktu widzenia, klimat się zmienił) towarzyszył nam kompleks niższości. To kompleks niższości skłonił wielu do odejścia i utkwił w tych, którzy pozostali wierni naszej historii usztywniając ich w działaniach, w sposobie mówienia, czyniąc ich schematycznymi, mechanicznymi w sposobie ofiarowania siebie, bez zdolności rodzenia, tworzenia, krótko mówiąc, zero.
Uwagi te pozostają jednakże pobieżne, ponieważ nie ze wszystkimi tak było. Dla przykładu posłuchajcie, jaką jasność wyraża pewien ówczesny dokument wydany przez naszych studentów, chociaż nie był to jeszcze klimat naszej wspólnoty: „Punktem wyjścia jest fakt, że solidarność i już istniejące na poziomie uniwersyteckim grupy przestają być wyrazem powinności działania czy powinności mówienia czegoś, a stają się dla każdego środowiskiem nawrócenia, miejscem doświadczenia wspólnoty jako osobistej świadomości”. Czy też: „Nasz sposób poznawania jest przede wszystkim nowym życiem, które zostało nam dane. Nie proponujemy teorii, która wydaje się nam bardziej zrozumiała, bardziej ludzka, jako przeciwstawnej wobec teorii Movimento Studentesco [Ruchu Uczniowskiego], przeciwstawiamy inne życie, dzięki któremu posiadamy inny sposób poznawania (to jest już doskonałe!), i to jest podstawa naszej świadomości. Mówiąc bardziej ogólnie, uznać, że nasze życie codzienne jest życiem wspólnoty, oznacza czynić obecną prawdę, że w świecie jest miejsce powstające jedynie dzięki mocy Boga. Fakt, że jesteśmy, chociaż nie da się go zinterpretować przez jakąś historyczną teorię, jest jednocześnie widzialny, można go dotknąć, do tego stopnia, że zdumiewa nas samych jako pierwszych”. Oczywiście, można Go dotknąć w Kościele, w sakramencie – na przykład w Eucharystii –, ale jest niemożliwe, że ktoś nie zrozumie, jak całe dążenie bycia chrześcijaninem jest czynieniem Go widzialnym, odczuwalnym na uniwersytecie czy w szkole.
Jeszcze inny fragment: „Pytanie, jakie stawia nasze bycie na uniwersytecie wobec pojęć „ogólny protest”, „rewolucja”, „walka antyimperialistyczna”, „walka klas”, jest znacznie bardziej radykalne i autentyczne: chodzi o danie świadectwa wiary i świadomości żywej wspólnoty, która przekreśla horyzont polityczny działania Movimento Studentesco. Działanie to zmierza do absolutyzowania siebie i stania się wyłączną dla wszystkich innych wizją świata. Społeczna alienacja nie jest w stanie nadszarpnąć darmowości daru, jakim jest dla człowieka dana z Góry możliwość odrodzenia się”. Są to zdania bardzo jasne, wyraz bardzo jasnej już wówczas świadomości, nawet, jeżeli – każdy z nas to zauważa – jest to tylko, zaledwie nadmieniony w jakimś zdaniu, daleki brzask pozytywnego aspektu zderzenia, alternatywy wobec powszechnej mentalności i teorii. Jeszcze go nie ma, ale jest to metoda dotarcia do niego.
Tym, co ocaliło ciągłość naszego doświadczenia, chociaż poprzez błądzenie, które nas usztywniało, poprzez lata zamieszania, kompleksu niższości, utrwalonych mechanizmów i schematów, konformizmu powtarzania rzeczy robionych w latach poprzednich, może niedojrzałego przywiązania do funkcji autorytetu; tym, co pomimo wszystko pozwoliło, iż po zimie powróciła wiosna i roślina odżyła, była wierność własnej historii. Epistemologicznie, metodologicznie – z punktu widzenia epistemologicznego, jak i praktycznego – to jest wszystko.
W naszej małej przygodności, w naszym krótkotrwałej próbie historycznej, powtarza się na zasadzie analogii to, co spotyka Kościół w historii świata: wierność tradycji czyni Kościół współczynnikiem uzdrawiającej, wyzwalającej świat obecności. Nie istnieje nic innego: wierność własnej historii. Oczywiście, jest to wierność człowieka żywego, nie jakiejś cichej wody, bez życia. Wynika to z założenia. Byłoby pewną obrazą, gdybyśmy traktowali siebie bez hipotezy, że chodzi o wierność człowieka żywego, czyli człowieka, który czuje problemy swojego czasu, który angażuje swoją inteligencję i używa wszystkiego, jak dobry ojciec rodziny, wydobywający ze skarbca rzeczy nowe i stare, jak powiedział Jezus w Ewangelii[16]. Kto boi się tych spraw? Kto tego nie wie? Problemem jest jednak specyficzna forma, samoświadomość, osobowość, która całą swoją naturę czerpie z Faktu chrześcijańskiego, i przez to spełnia swoje zadanie w wierności historii. Wierność w historii naszemu doświadczeniu, oto jest syntetyczna, najbardziej otwarta formuła zdrowej metodologii, zarówno z punktu widzenia epistemologicznego, w perspektywie poznawczej, jak i z punktu widzenia praktycznego. To nas ocaliło.
W ten sposób, niemal nagle, w ciągu ostatnich dwóch lat (kwestia wyniknęła w 1968, chodzi więc o cztery lata, ale już poprzednie co najmniej dwa lub trzy były w GS ciężkie: wspominana koncepcja skuteczności, brak rozwoju kulturalnego, itp.) nastąpiła zmiana.
Kto z nas nie odczuwa, że wymienione zarzuty są odległe i dawne – zarzut braku woli wpływania na świat, nie uczestniczenia w problemach świata –, choć czujemy się jeszcze zagubieni, jeszcze z różnych stron chaotyczni? Myślałem o tym czytając jednego dnia plan działania kulturalnego naszej grupy uniwersyteckiej z Cagliari. Czytałem wzruszony, ponieważ myślałem: jak powstało coś takiego? Jest to jak cud! Jest to cud, który rozkwitł dzięki działalności podejmowanej w ciągu tych dwóch lat. W niepewnej sytuacji, w jakiej się znajdują, z jeszcze sporadyczną i fragmentaryczną pomocą, jaką otrzymują, co za przynależność, trafność, jaki szeroki horyzont, mogę powiedzieć: co za zarozumiałe wyzwanie! Musimy, z prostotą, naprawdę trwać w wierności naszej historii, naszemu doświadczeniu, jako wzorcowemu dla naszego zaangażowania kulturalnego i politycznego.
Czynniki, humus, limfę naszej obecności, oblicze naszej obecności, a więc zdolność do współpracy, jaką nasza obecność wniesie w świat, znajdziemy jedynie we własnej pamięci! W mierze, w jakiej jesteśmy pamięcią, czyli w mierze, w jakiej poczucie Tajemnicy i poczucie autorytetu są naprawdę dwoma decydującymi czynnikami (po pierwsze ideał, koncepcja, świadomość i po drugie metodologia praktyczna, konkretna), w miarę jak będziemy tą pamięcią, staniemy się rzeczywiście ojcami dzieci w rodzinie świata, ojcami, którzy wydobywają ze swojego skarbca rzeczy nowe i stare. Nie umknie nam włos na głowie świata, nie umknie nam lilia polna, nie umknie nam kwiatek na polu świata, tak, jak nie umyka z oczu Chrystusa. Wezwaniem jest jednak konieczność przezwyciężenia niedojrzałości, tej sztywności, która trzyma nas jakby wewnątrz pewnego lodowego schematu. I zważcie, że ciepłem, które przełamuje lody, energią, która przełamuje lód, ciepłem, które go topi nie jest coś danego wam do zrobienia, ale nawrócenie, zgodnie ze wszystkimi jego aspektami.
„Komunia i wyzwolenie” jest bez wątpienia formułą, która określa wyczerpująco cały rozwój, ostatni punkt naszej historii: „komunia” i „wyzwolenie”, to musi być naprawdę rozumiane, ponieważ jeszcze nie jest. Zrozumienie tego pozostaje u wielu z nas naprawdę początkowe, i nie mówię o robotnikach, którzy ukończyli trzy klasy szkoły podstawowej, ale o profesorach uniwersyteckich. Jest to wciąż jeszcze rozumienie początkowe, w którym przeważają elementy moralistyczne, aktywistyczne lub estetyczne.
Prawdziwym naszym problemem jest wyjście z niedojrzałości. Ale mam nadzieję, że przynajmniej niektórzy spośród nas pomyśleli w tym momencie to, co mówi wstęp brązowej książki[17]. Ponieważ – mówię to między nawiasami –myśląc szczególnie o „uczonych w piśmie” i „faryzeuszach” naszego ludu Bożego, gdyż są tymi, którym więcej dano, czy to jako charyzmat czy jako czas, możliwość dociekania, zainteresowanie lub możliwość ekspresji kulturalnej, nie wiem czy rzeczywiście ich wzorcem będą nasze teksty! Tym niemniej metodologią jest wierność doświadczeniu. Nie wiem czy ktoś między nami przypomniał sobie w tej chwili to, co mówi wstęp, a mówi, że chrześcijaństwo rozprzestrzenia się w świecie nie przez nasze dzieło, ale dzięki łasce Bożej. Zatem, wyjście z niedojrzałości, stanie się dojrzałymi jest w nas łaską Ducha. Pamiętajmy o tym! Duch Święty zstąpił tam, gdzie byli wszyscy zgromadzeni, w Wieczerniku, tam gdzie byli wszyscy zebrani! Duch zstępuje na naszą wspólnotę. Dlatego, na przykład, siedziba jest rezultatem wyrazu kulturalnego, ale zanim stała się rezultatem wyrazu kulturalnego, przynajmniej jako dążenie, była przesłanką tego wyrazu. Faktycznie nasza dojrzałość wyraża się jako głębokie dążenie, jako pasja, aby Kościół Boży żył widzialnie tam gdzie jesteśmy, dlatego właśnie tworzy się wspólnotę chrześcijańską tam gdzie jesteśmy i gdziekolwiek jesteśmy. Tworzy się ją po to, aby ta „nowa osoba”, ta ,jedna osoba”, jak mówi św. Paweł[18], „w której nie ma już mężczyzny ani kobiety, greka ani poganina, prawicy ani lewicy” - („wszyscy jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie”) – uczyniła dobro dla dzielnicy, dla uniwersytetu, w miejscu pracy, w parafii, uczyniła dobro dla świata. Obecność wcielona!
Jednakże logika wcielenia, czyli logika misji, zachodzi całkowicie w naszej postawie, ponieważ wcielenie w świecie, w sensie zainteresowania problemami świata i pomocy w ich podejmowaniu oraz realnej współpracy na rzecz autentyczności życia świata, jest jedynie aureolą, nieuniknioną konsekwencją tych problemów, wymogów światowych, cielesnych, w życiu przeżywanym jako komunia chrześcijańska, przemienionym, przełożonym na pojęcia wiary. Wcielenie nie jest interesowaniem się związkami zawodowymi, fabryką czy uniwersytetem. Wcielenie, czyli misja, jest życiem na uniwersytecie, w fabryce, itd. przeżywanym jako komunia. Wcielenie nie polega na interesowaniu się takimi czy innymi problemami kulturalnymi, praktycznymi lub społeczno-politycznymi, ale jest przeżywaniem całego naszego człowieczeństwa jako komunii.
Reasumując, świat, z całym jego zamieszaniem, jest narzędziem Boga przywołującym do autentyczności i prawdy życia. Jest tak dla wszystkich ludzi, ale w szczególności dla chrześcijanina, który jakoby pełni straż na polu świata. Autentyczność, wymóg prawdziwości, jest wartością, która stanowiła serce ówczesnego „buntu" (myślimy, na przykład o naszej obecności w Kościele; czy rozumiecie, że byliśmy uważani za kontestatorów? My, dla innych, aż do pewnego określonego punktu, byliśmy częścią fenomenu 1968 roku, czyli byliśmy kontestatorami). I rzeczywiście, tym, co nas porusza w parafiach czy diecezjach jest pragnienie autentyczności! Jednakże owo dążenie do prawdziwości było związane z negowaniem przeszłości, było jak niespodziewany wybuch: „nowość” była pojmowana jak wybuch, pozbawiony poprzedzających go związków.
Po drugie, wobec tego, co zwyczajnie działo się w świecie, stanęliśmy nieco zagubieni, z kompleksem niższości, ponieważ nasza droga jest długą wędrówką do dojrzałości, a pełną dojrzałość osiągniemy na końcu Apokalipsy. Kiedy w swojej historii Kościół, jak i wszyscy chrześcijanie, ilekroć przeżywali światową wieloznaczność (poczynając od humanizmu i potem), nie mieli tego kompleksu niższości? Łaska, według św. Tomasza z Akwinu, jest cudowną łaską, której Bóg udziela w historii, kiedy chce. W gruncie rzeczy, z zasady, nie możemy uniknąć owego zagubienia. „Świat będzie się śmiał, a wy będziecie płakać, Świat będzie z was szydził”[19]. Jest to pewna koncepcja prześladowania. Zauważcie, że świat, aby nas prześladować ma bardzo dobry punkt wyjścia w nas samych, w naszym życiu. Świat gorszy się nami, i patrząc w sposób mechaniczny ma rację. Prześladowanie ma zawsze bardzo dobry punkt wyjścia w naszym postępowaniu, dlatego w zagubieniu nie jesteśmy nawet tego świadomi. Nie możemy powiedzieć: „Jestem czysty, chociaż się boję”. W zagubieniu jesteśmy zmuszeni mówić: „Jestem grzesznikiem”.
W takim zagubieniu następuje podział między tym, kto zostaje wierny własnej historii, wierny temu, co widział („Powtórz o Panie słowo, przez które wzbudziłeś moja nadzieję”), a tym, kto, z powodu ukazanej w piosence o Judaszu niecierpliwości (ponieważ obietnica nie odpowiada potrzebie, tak, jak jest ona w danej chwili odczuwana), pożycza od świata, coś, co go satysfakcjonuje i sprawia, że czuje się godnym żyć, pożycza od świata znaczenie swojej przygodności, pożycza od świata znaczenie historii.
Jeżeli zachowa to, co dawne, jeżeli zachowa wiarę, będzie to miało dla niego znaczenie eschatologiczne, jako odległy punkt, poprzedzany przez dziwne gesty (księża w kościele, pobożność sakramentalna). Operatywnie mówiąc, energia faktu chrześcijańskiego zostaje zredukowana do wezwania: „Bądź dobry, interesuj się światem”, do napomnienia, aby się angażować, do moralizmu, i to wszystko. Tymczasem, kto wobec zagubienia pozostaje wierny własnej historii, wkracza na dłuższą lub krótszą drogę męczeństwa, na której rozumie, że trzeba by coś robić, ale nie wie co robić, i dlatego, z jednej strony jest wyśmiewany przez świat, jest kopany przez świat, a z drugiej strony przeżywa wewnętrzne wątpliwości odnośnie do swojej wiary, musi zatem walczyć przeciwko wszystkim, na wszystkich frontach. Jest to naprawdę próba. Mniej lub bardziej, zawsze tak będzie, chyba, że się wycofamy, jak ktoś bez życia, gromadząc się wokół dzwonnicy kościoła w grupach wspólnoty, na miarę niedojrzałości, o której mówiliśmy wcześniej.
Dlatego też, dla kogoś, kto naprawdę przyjął jako kryterium wierność własnemu doświadczeniu i własnej historii, najważniejsze jest wyeliminowanie niedojrzałości. Jak myślicie, czym, jeżeli nie niedojrzałością, są wszystkie trudności, jakie mamy z jednolitym zrozumieniem problemu Komunii i Wyzwolenia w zakładach pracy czy na uniwersytecie, we własnej grupie parafialnej czy we wspólnocie zaprzyjaźnionych rodzin! Ponieważ osoba jest jedna (samoświadomość) i Fakt chrześcijański jest jeden. Nie znaczy to jednak, że wybieram parafię. To Bóg wybiera dla ciebie, i zarówno w miejscu pracy, jak i na uniwersytecie chodzi o to samo, co przy kościele! Kiedy wracasz z pracy, kiedy zmagasz się w związkach zawodowych, w pracy związkowej, to kolejne kręgi, i również tam powinieneś żyć tajemnicą komunii, na miarę sił i czasu.
Niedojrzałość. Z drugiej strony jednak ci, którzy łamią linie wierności tradycji i opierają swoje nadzieje, jak powiedział prorok, na wozach i koniach, na Egipcjanach, na pakcie z Egipcjanami (i nie mówią, że zrywają przymierze z Jahwe, ale jeżeli sprzymierzają się z Egipcjanami zrywają je, a Bóg im to mówi; zobacz pierwsze rozdziały Księgi Izajasza i rozdziały 30-31), ci poślubiają aktywizm, natychmiastową skuteczność. Czy istnieje bardziej światowe kryterium niż to? „Powstanie wielu fałszywych proroków, będą czynić wielkie rzeczy, wprowadzając w podziw świat, wielu w błąd wprowadzą, tak, że oziębnie miłość wielu”[20]. Czym jest miłość? Wiarą w Chrystusa, przylgnięciem do Chrystusa całym swoim życiem, uznaniem Chrystusa, iż tego powodu uznaniem wspólnoty [komunii]. To jest miłość. Skoro jednak inni robią większe rzeczy przestaje się doceniać wspólnotę [komunię], aby rzucić się w bycie skutecznym. Stąd też brak przełożenia Faktu chrześcijańskiego, wiary na pojęcia kulturalne, brak wyrażenia jej w kulturze, a przez to całkowite zaprzestanie osobistej współpracy z Bogiem w świecie, całkowity brak zainteresowania trwaniem Kościoła w historii, całkowite pozostawienie tego działaniu Ducha Świętego, brak współpracy. Jakby powiedzieć: Kościół jest wieczny, ponieważ jest Duch Święty; będzie istniał nawet, jeżeli ja nie będę się nim interesować.
W wierności własnej historii wyjdą wyraźnie na jaw dwa punkty usztywniające. Pierwszy, kulturalny: wpływ Tajemnicy na sposób pojmowania, analizowania i tworzenia teorii, wpływ Tajemnicy na rozwój kultury, metodologicznie. Tu jest zesztywnienie, tu jest nasza niedojrzałość, ponieważ na płaszczyźnie kulturalnej wciąż jeszcze zachowujemy powszechnie panującą metodologię (i, przynajmniej w nastawieniu, będzie tak zawsze). Jednakże Tajemnica to nie jest „tajemnica”; „Bóg” to Chrystus i Kościół. To znaczy, że punktem usztywnienia jest, chrześcijańska wspólnota, tajemnica przymierza, komunii, jako czynnik metodologicznie decydujący, jako własny sposób myślenia, własna kultura. To jest problem. Z drugiej strony, drugim punktem usztywnienia, przeszkodą, jest nasza miłość własna. Pierwszym punktem jest trudność metanoi w wymiarze kultury, drugim jest trudność metanoi moralności, to znaczy pohamowania miłości własnej i uznania autorytetu, funkcji autorytetu.
[1] Por. Mt 24, 11-12.
[2] Por. Łk 8,10
[3] Por. Łk 8,8
[4] Por. Mt 3,12; Lc 3,17
[5] Por. Łk 22,42
[6] Por. J 19,30
[7] C. Chieffo, Il monologo di Giuda [Monolog Judasza], w: Canti, Milano 2002, s. 205.
[8] Por. Ap 3,19
[9] Por. Mt 28,20
[10] Por. L. Giussani, Zapiski o metodzie chrześcijańskiej, w: Doświadczenie jest drogą do prawdy, Jedność 2003, s. 133-226.
[11] Por. L. Giussani, Śladami chrześcijańskiego doświadczenia, tamże, str. 81-131.
[12] Por. L. Giussani, Gioventù Studentesca [Młodzież Uczniowska]: refleksje nad doświadczeniem, tamże, s. 15-80
[13] J. M. González Ruiz, Il cristianesimo non è un umanesimo...: appunti per una teologia del mondo [Chrześcijaństwo nie jest humanizmem...: adnotacje do teologii świata], Cittadella, Asyż 1968
[14] Por. Mk 8,11
[15] Zobacz przyp. 7
[16] Por. Mt 12,35
[17] Zobacz przyp. 10
[18] Por. Gal 3, 28
[19] Por. J 16, 20.
[20] Zobacz przyp. 1