Watykan, 23 października 1978 r. Uścisk Jana Pawła II i kard. Stefana Wyszyńskiego

Wyszyński. „Gdyby nie było twojej wiary”

12 września odbyła się beatyfikacja kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa „Tysiąclecia” Polski. Relacja z Wojtyłą, izolacja i zafascynowanie „dziełem Chrystusa”. Jego życie było bastionem chrześcijaństwa wobec totalitaryzmów
Tommaso Ricci

Tak jak wytrwała, owocna i braterska była ich bliskość na ziemi, tak samo możemy sobie ich wyobrazić jako bliskich sobie w niebiańskiej szczęśliwości. Stefan Wyszyński otrzymał aureolę błogosławionego, zbliżając się do chwały uznanej już świętości Karola Wojtyły, który zresztą sam pragnął wszcząć jego proces beatyfikacyjny. W ten sposób wody srebrnej Wisły, oblewającej Kraków i Warszawę (mające swoje ujście w Gdańsku), miast, w których obydwoje pracowali jako pasterze powierzonego im Kościoła, zabarwia się refleksami pamięci i duchowej wdzięczności, wykraczającymi poza granice samej Polski. Powracają wzruszające słowa Karola, wypowiedziane gdy tylko objął urząd jako Jan Paweł II w Rzymie, skierowane pod adresem swojego brata Stefana: „Czcigodny i umiłowany Księże Prymasie! Pozwól, że powiem po prostu, co myślę. Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża (…), gdyby nie było Twojej wiary, niecofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, twojego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła” (List Ojca Świętego Jana Pawła II do Polaków, 23 października 1978, cyt. za: www.jp2online.pl).

Słowa te są podwójnie prawdziwe, gdyż z czasem Wyszyński zasłynął jako autorytet w zarządzaniu Kościołem oraz z jasności wskazań udzielanych wiernym, duchowieństwu i biskupom. Dlatego przyjęcie przez Wojtyłę wyboru na papieża było z pewnością „tak” dla wyboru kardynałów Kościoła powszechnego oświeconego przez Ducha Świętego, ale także aktem posłuszeństwa wobec swojego prymasa, który przed głosowaniem na konklawe „zasugerował” mu swoim trzeźwym i stanowczym tonem: „Jeśli wybiorą, proszę nie odmawiać”. Inne znaczenie tych słów Jana Pawła II ma bardziej historyczny i biograficzny charakter, związany z osobistym doświadczeniem Wyszyńskiego, starszego o około 20 lat od Wojtyły.

Wraz z wyborem na prymasa Polski w 1948 roku, po krwawym okresie chaosu, historia szybko obarczyła Wyszyńskiego wielką odpowiedzialnością: 25% duchowieństwa polskiego zginęło w hitlerowskich obozach koncentracyjnych, kolejne 15% było poważnie upośledzonych, a jakby tego było mało, gdy zakończyło się niemieckie nazistowskie jarzmo, jego miejsce zajął – w tragicznej sztafecie – sowiecki komunizm. Dla Wyszyńskiego trzy rzeczy były od razu jasne: 1) trzeba było ocalić to, co dało się ocalić, w niekorzystnej sytuacji totalitarnej władzy, która deklarowała się jako ateistyczna; 2) trzeba było zachować jedność Kościoła, duchowieństwa i wiernych, narażoną na straszne napięcia; 3) nie wolno było dopuścić, by rozmowy negocjacyjne z władzą przeszły ponad jego głową. Oznaczało to: 1) konieczność negocjowania z rządem; 2) niedopuszczenie, by pojawiły się katolickie ruchy „patriotyczne”, czyli prorządowe, jak to się stało w innych narodach ciemiężonych przez komunizm; 3) osobiste kierowanie działaniami negocjacyjnymi i niepozostawianie ich tylko w gestii Stolicy Apostolskiej. Trudna i pełna zasadzek droga, której przejście stało się możliwe tylko za sprawą stałości jego umysłu i wiary oraz świadomości całego narodu polskiego. Jednak to nie wystarczyło, potrzeba było również osobistego wkładu cierpienia. Kiedy w 1953 roku Episkopat Polski – który podpisał przecież w 1950 roku, pod naciskiem Wyszyńskiego (i przy odrobinie zakłopotania Metropolity Krakowskiego kardynała Adama Sapiehy) porozumienie z rządem – postanowił – także popychany przez Wyszyńskiego – stanowczo skrytykować ciągłe niewypełniania postanowień i rosnące roszczenia („Rzeczy Bożych na ołtarzach cesarza składać nam nie wolno. Non possumus”), w odpowiedzi na to rząd komunistyczny umieścił pasterza w areszcie domowym, w całkowitej izolacji od swojego trzody i krewnych. Przebywał tam trzy długie lata, pomimo odwilży i „dobroduszności” Chruszczowa. Były to trzy lata niezwykle płodnej samotności, której zawdzięczamy jego Zapiski więzienne (Wydawnictwo Stefana Kardynała Wyszyńskiego „Soli Deo” Apostolicum, Warszawa–Ząbki 2001), żywe i najwspanialsze stronice, na których górują naprawdę wiara i szczerość tego człowieka. Nie można odmówić sobie przytoczenia kilku fragmentów, ponieważ tutaj właśnie stają się widoczne heroiczne cnoty, które, pomijając jego cnotę roztropności w zarządzaniu polskim Kościołem, czynią go autentycznym świadkiem Chrystusa, który wciąż buduje i inspiruje swoim przykładem. Pośród różnorodności stylów – od lirycznego po refleksyjny, od rodzinnego po „polityczny”, od naukowego po potoczny, od ironicznego po duchowy – ukazuje się osobowość naprawdę niezwykłego człowieka.

O położeniu więźnia, 29 listopada 1953 r. „Ponieważ dotychczasowe pytania nie były brane pod uwagę, postanowiłem nie podejmować żadnych kroków, które miałyby na celu moją obronę. (…). Chronić się też będę rozważań na tematy mego stanu obecnego. Jedno Ave Maris Stella więcej radości i swobody przynosi niż cała logika samoobrony. Od dawna już zapadły mi w duszę słowa kardynała Merciera, tak często powtarzane przez Ojca Korniłowicza: «Nie lubię myśleć o tym, co było, ani też głupio marzyć o tym, co będzie, bo to rzecz Boga. Zadanie życia sprowadza się do chwili obecnej»” (s. 47).
O nienawiści antychrześcijańskiej, 6 stycznia 1954. „Dziwna to jest sprawa z tymi Herodami. Gdy przesadzą w swej nienawiści, stają się apostołami sprawy, którą zwalczają. Herod pierwszy uwierzył w «Króla Żydowskiego». Zrobił Mu potężną propagandę w całej Jerozolimie. Wysłał do Betlejem naprzód Mędrców. Zasadził do Ksiąg Proroczych uczonych w Piśmie, aby zbadali dobrze, gdzie miał narodzić się Chrystus. Potwierdzili oni nowinę Mędrców. Świat stanął na nogi. Jeszcze Jezus «niemowlęciem», a już świat herodiański drży. (…) Prześladowcy Boga pracują dla Jego chwały” (s. 53).
O komunistycznym człowieczeństwie jego oprawców, 19 kwietnia 1954. „Ta obojętność naszego otoczenia na porządek sprawiała nam nieraz ucieszne wrażenie, że to raczej my jesteśmy materialistami, a oni idealistami, gardzącymi wszystkim, co wymaga wysiłku i utrzymania ładu. (…) Patrząc na nich, można było przesądzać o przyszłości ustroju. (…) To są przecież poszukiwacze łatwych dróg i wygodnego życia. Któż z nich zna dobrze doktrynę marksizmu? A kto w nią wierzy? Bodaj czy nie ja jeden w tym domu przestudiowałem Kapitał trzy razy, zaczynając jeszcze w Seminarium!” (s. 67).

O modlitwie, 5 maja 1954 r. „Słowa nieuważne są jak puste pudełka z nieczytelnymi napisami. Modlitwa rozproszona to stos pustych pudełek. Cóż wart magazyn z pustymi pudełkami? Kto się tu pożywi?” (s. 72).

Dziennik więzienny trzeba przeczytać, bo tam, poddana próbie, została zahartowana wiara, która będzie kierować działaniami kardynała przez całe jego życie i sprawi, że w 1966 roku stanie się on bohaterem wielkiego wydarzenia religijnego obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski. Określenie Prymas Tysiąclecia nie jest zimną biograficzno-chronologiczną definicją, jest zaszczytnym tytułem dla pasterza, który sprawił, że jubileusz przyniósł owoce, przypominając wszem i wobec swojemu narodowi, gdzie znajduje się skarb jego tożsamości, przeciwciało na każdego szkodliwego wirusa historii, zasób energii, z którego można czerpać podczas każdej trudności i wszelkiej walki. I o ile Wojtyła stanowił lont pokojowego wyzwolenia z komunizmu całej Europy, wytrwałe, trwające wiele dziesięcioleci zaangażowanie duszpasterskie Wyszyńskiego w celu umocnienia chrześcijańskich korzeni Polska i jej roli „przedmurza chrześcijaństwa” było jego paliwem. Podążając w jakimś stopniu za nauczaniem Wyszyńskiego, by nie nienawidzić wrogów, wydaje się na miejscu zacytować pełne szacunku dla kardynała słowa generała Wojciecha Jaruzelskiego: „Ten prymas wywierał na mnie wrażenie najbardziej z jednego powodu. Znałem jego przeszłość, próby, które musiał przejść w latach 50., zwłaszcza podczas niewoli. Znana mi była jego determinacja i jego nieprzejednanie. Wiedziałem, że był przede wszystkim patriotą dogłębnie, szczerze związanym z losem swojego kraju. Zawsze okazywał szacunek dla państwa polskiego (…). Zawsze walczył o ochronę pozycji i autorytetu Kościoła, ale zawsze czuwał, by ta walka, nieustępliwa i zażarta, nie przyniosła szkody interesom państwa. Walczył o interesy Kościoła i wierzących, ale był ostrożny, aby zachować międzynarodową pozycję państwa”.

Wyniesienie do chwały ołtarzy tego polskiego patrioty i heroicznego ucznia Chrystusa ożywi współczesną i przyszłą świadomość, że pewne zwycięstwo Chrystus musi przejść przez dulce lignum Krzyża. Potwierdzają to jego słowa napisane w niewoli: „«Sprawa Chrystusowa» trwa blisko dwa tysiące lat i za tę sprawę ludzie siedzą do dziś dnia w więzieniach. Sprawa się nie przeżyła. Jest aktualna, świeża, młoda, pociągająca” (4 października 1953, s. 28).